# 13 #

113 12 0
                                    

Do tej pory Ramirez i personel szpitala dzielnie bronili mnie przed dziennikarzami. Jednak kiedy pierwszego dnia wróciłem do pracy, przed biurem FBI czekał na mnie tłum reporterów. Na spotkanie wyszedł mi, prowadzący śledztwo, agent Barks. Przywitał się i uścisnął moją dłoń w bardzo teatralny sposób; tak, by każdy fotoreporter mógł zrobić zdjęcie uwieczniające ten moment. Następnie wydał oświadczenie dotyczące postępów w śledztwie. Dziennikarzy jednak zupełnie to nie interesowało i kiedy Barks skończył mówić, wszystkie pytania skierowali do mnie.

Wiedziałem, że reporterów należy traktować jak stado wilków. Nie wolno okazywać strachu i wykonywać gwałtownych ruchów. Co jakiś czas należy im podrzucić jakiś kąsek, ale nie należy z tym przesadzać, bo apetytu dziennikarzy nie da się zaspokoić, a kiedy skończą się informacje, którymi można ich poczęstować, rzucą się człowiekowi do gardła.

Udzieliłem więc kilku zdawkowych odpowiedzi, pochwaliłem pracę FBI oraz lekarzy, którzy się mną opiekowali, zażartowałem na temat szpitalnego jedzenia, a potem z udawanym żalem stwierdziłem, że chętnie pogadałbym dłużej, ale muszę iść do pracy.

Kiedy razem z Barksem wszedłem do budynku FBI, zauważyłem, że agent ma niezadowoloną minę. Nie potrafiłem określić, czy zdenerwowało go to, że reporterzy nie poświęcili mu dostatecznej uwagi, czy wręcz przeciwnie wkurzało zamieszanie, jakie wywołało pojawienie się mojej osoby.

– Przepraszam, agencie Barks, czy to pan prowadził śledztwo w sprawie porwania Altmana, w 1991? – zagadałem.

– Tak, to byłem ja.

– Obserwowałem tą sprawę na bieżąco i wykonał pan kawał dobrej roboty. Cieszę się, że mogę pracować pod pana dowództwem!

– Również cieszy mnie ta współpraca – Barks dał się udobruchać. – Agentka Ramirez wprowadzi pana w szczegóły śledztwa, a tymczasem pan wybaczy, obowiązki wzywają.

Ramirez rzeczywiście czekała ma mnie w holu. Przywitała się i kiedy Barks odszedł, dodała:

– Nigdy nie mówiłeś, że interesowałeś się śledztwem prowadzonym przez Barksa.

– Ponieważ się nie interesowałem. Wygooglałem wszystko wczoraj wieczorem.

Ramirez zrobiła zaskoczoną minę, a potem uśmiechnęła i z niedowierzaniem pokiwała głową.

– No proszę, ale z ciebie kłamczuch! Chodź, przedstawię cię reszcie agentów.

Pozostali funkcjonariusze FBI przyjęli mnie ciepło i traktowali z szacunkiem, ale byli spięci w mojej obecności. Rozważnie wypowiadali słowa, jakby bali się, że mogą powiedzieć coś, co wyprowadzi mnie z równowagi lub wywoła atak paniki. Irytowało mnie to, ponieważ nie chciałem być „tym kolesiem z piwnicy", pokrzywdzoną przez los osobą, którą należy się zaopiekować, gościem, który będzie przeszkadzał w pracy. Chciałem, by reszta traktowała mnie jak równego sobie, dobrze przeszkolonego agenta. Porządny garnitur, który kupiłem, trochę w tym pomagał, ale nie działał tak dobrze, jak to sobie zaplanowałem.

Na największej ścianie w pokoju, w którym zajmowano się sprawą Coffmana, wisiała mapa śledztwa, przedstawiająca między innymi zdjęcia z piwnicy, podobizny poszukiwanych oraz kilka wydrukowanych i powiększonych fragmentów akt z prowadzonej przeze mnie sprawy sprzed dwudziestu trzech lat. Tego typu dekoracja nie była zgodna z procedurą, ale domyśliłem się, że większość pracujących tutaj agentów, podobnie jak Ramirez, chciała się poczuć, jak bohaterowie filmów sensacyjnych. A w nich mapa śledztwa była nieodłącznym elementem scenografii.

Spojrzałem na fotografię Coffmana. A więc tak wyglądał człowiek, który zabrał mi moje życie. Poczułem jednoczesną złość i strach. Miałem ochotę z całej siły uderzyć pięścią w zdjęcie.

– Czy to ty jesteś draniem, który odbił mi agentkę Ramirez? – z zadumy wyrwał mnie obcy głos.

Zlustrowałem z góry na dół człowieka, który mnie zaczepił.

– Ty jesteś Hastings? – zapytałem.

– Zgadza się, skąd wiedziałeś?

– Ramirez dużo mi o tobie opowiadała. Podobno niezły z ciebie żartowniś. Miło mi w końcu cię poznać – wyciągnąłem dłoń na powitanie, a kiedy ją uścisnął, dodałem konspiracyjnym szeptem: – Poza tym nie rozumiem, czemu tak marudzisz. Podobno twoją nową partnerką została długonoga blondynka.

– Tak, masz rację. Nie powinienem się skarżyć, skoro teraz pracuję z taką pięknością – Hastings uśmiechnął się szeroko i wskazał na stojącego na drugim końcu sali, wysokiego i chudego jak patyk, blondwłosego agenta, który na sto procent nie był kobietą.

– Cóż, rzeczywiście jest długonogi – starałem się nie parsknąć śmiechem.

Hastings zachichotał, widząc moją minę.

– Jeśli ci się podoba, mogę go wymienić na Ramirez – stwierdził.

Udałem, że zastanawiam się nad jego propozycją.

– Niestety nie mogę się zgodzić – odparłem. – Nie lubię farbowanych blondynów.

Hastings zmarszczył brwi i spojrzał na swojego partnera.

– Kurde, masz rację! Że też wcześniej tego nie zauważyłem! – klepnął mnie przyjaźnie w ramię. – Napijesz się kawy?

UwięzionyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz