.Prolog.

43 7 0
                                    

Gabinet dyrektorki nigdy nie wydawał mi się bardziej obcy.
Rzadko kiedy prosiła mnie o przybycie w środku lekcji, i rzadko kiedy nie wiedziałem, dlaczego się tu znajduję.
Potarłem ręce ze zdenerwowania. Ostatnio nie wplątywałem się w żadne bójki, właściwie przez ostatnie parę miesięcy byłem bardzo grzeczny.
I nie dlatego, że miałem dość miana szkolnego niegrzecznego chłopca (chociaż to absolutna prawda).

Kiedy usłyszałem swoje nazwisko wywoływane przez sekretarkę, wstałem najszybciej jak to możliwe. Prędko przemaszerowałem odległość dzielącą korytarz i drzwi do gabinetu pani Whiskers. Naprawdę chciałem mieć to za sobą i wrócić już na lekcje- to było chyba jedyne miejsce w którym mogłem spokojnie pospać.
Gdy przeszedłem przez próg, od razu uderzył mnie słodki, waniliowy zapach. Poznał bym go wszędzie- wydawało mi się, że tak pachnie każda piękna kobieta.

Odezwała się dopiero gdy usiadłem.
- Olivierze Howell... -zaczęła. Jej głos był głęboki i melodyjny, bardzo dojrzały. Miałem nieposkromioną ochotę się w nim zanurzyć.
- Amando Whiskers... -mruknąłem próbując naśladować jej tonację. Zabrzmiało to raczej jaj muczenie krowy, nadrobiłem więc swoim markowym uśmiechem. Wiem, że na niego leciała.
- Sprawa jest poważna panie Howell, nie ma tu miejsca na flirty.
- Myślałem, że to się pani podoba- przygryzłem lekko dolną wargę i wyciągnąłem do niej dłoń.
Nie wiem czego się spodziewałem, ale natychmiast schowała obie ręce pod biurko.
- Chodzi o twoje oceny Ollie- powiedziała siląc się na spokój.
Zmarszczyłem brwi.
Nie lubiłem rozmawiać o swoich ocenach, męczyły mnie propozycje dodatkowych zajęć i korepetycji.
- Są jakie są- sarknąłęm. Krzesło skrzypnęło, gdy opadłem na oparcie siedzenia.- Mówiłem już, że je poprawię.
- Dalej nie widzę efektów!- Amanda nieoczekiwanie podniosła głos. Czy to możliwe, że moje oceny aż tak ją rozeźliły?
Wlepiłem w nią wzrok szukając odpowiedzi. Poruszała się nerwowo, ręce nieznacznie jej drgały. Zauważyłem jak z jej czekoladowego koczka wysuwa się niesforny kosmyk.
W normalnych okolicznościach ugięły by się pode mną kolana- co poradzić, naprawdę miałem słabość do starszych kobiet.
Pani Whiskers była nieco po trzydziestce, ale wciąż bardzo pociągająca. Niezaprzeczalnie coś do niej czułem, i choć nie nazwałbym tego uczucia nawet zauroczeniem, było w naszym związku coś, co mnie fascynowało, było jak zakazany owoc.
- Olivierze Howell...- powiedziała, gdy przestałem ją lustrować- Grozi ci wyrzucenie ze szkoły.
Na dźwięk jej słów ożywiłem się. Oddech mi przyspieszył, byłem naprawdę zszokowany.
Myśli mi galopowały, czułem się jak wtedy, kiedy jako dwunastolatek dowiedziałem się o śmierci ojca. Ale też czułem się znacznie gorzej.
- Nie...- szepnąłem- Nie wiedziałem że jest tak źle...- dodałem głośniej.
- Jeśli nie poprawisz ocen przed czerwcem, będę zmuszona przenieść cię do East Park.
- Musi być jakaś inna opcja- jęknąłem. Zabrzmiało to może trochę desperacko, ale o Boże. Uczęszczanie do szkoły oddalonej o sześćdziesiąt kilometrów od domu wydawało się piekłem. Nie wspominając o tym, że East Park od lat było największym rywalem naszego liceum- gdybym się do niego przeniósł stałbym się wrogiem publicznym.
Równie dobrze mógłbym rozbić bank i uprowadzić wszystkich jego pracowników.
- Jeśli poprawisz oceny z matematyki, angielskiego, historii, francuskiego i hiszpańskiego- wyliczała- to będziesz mógł zostać.

Westchnąłem głęboko.
Świetnie.
Po prostu świetnie.
- Mogę już iść?- westchnąłem.- Wpadnij do mnie dzisiaj, jeśli chcesz jeszcze pogadać o moich ocenach.
Pochyliłem się by pocałować ją w policzek, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem. Chyba dziś na to nie zasługiwała.
Amanda zacisnęła usta i spuściła wzrok. Robiła tak zawsze by wywołać we mnie wyrzuty sumienia.
Ale tym razem nie miałem za co ją przepraszać.
Wstałem i skierowałem się w stronę drzwi. Już miałem nacisnąć klamkę, gdy usłyszałem jej głos za plecami.

- Myślę, że nie powinniśmy się już spotykać- odwróciłem się i spojrzałem na nią. Mówiła całkiem serio. - Mój mąż zaczyna coś podejrzewać.
Jej wzrok był przepraszający, wręcz błagalny. Poczułem bolesny ucisk w klatce piersiowej. Nie wiedziałem czemu- nic do niej nie czułem, prawda?
Cholera, przecież ona nic dla mnie nie znaczyła.
- No tak- mruknąłem i uśmiechnąłem się półgębkiem. To był jeden z moich żałosnych uśmiechów.- Jak coś tracić, to wszystko naraz.
Wyszedłem, nie czekając na odpowiedź. Mam nadzieję, że będzie płakała.

Ja bym po sobie płakał.

Różowe CappuccinoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz