Winter has come.

431 23 8
                                    

Gdy spadnie śnieg i nadejdzie mroźny wicher samotny wilk padnie lecz wataha przetrwa.

~~~~~~~~

Nadszedł lodowaty wiatr z najdalszej północy, opuszczając martwe szczyty gór zza Muru. Ogarniał bezwzględnym zimnem wszystko co stanęło mu na drodze, pozostawiając po sobie szron, mróz i śmierć. Zabijał każde, nawet najmniejsze ciepło. Zduszał każde oznaki życia. Trafiał w każdy zakamarek, wpadał w głębokie jaskinie, ze zwinnością przedzierał się między drzewami, uginając je delikatnie swoją siłą i bezwzględnością. Zerwał się nagle, tuż przy wysokim Murze, zdmuchując z jego szczytu gruby śnieg. Porwał go ze sobą, aż do Winterfell, gdzie zelżał jak objęty czarem, pozostawiając po sobie uczucie zdrętwienia i niemocy, która ogarnęła każdego, kto w tym czasie przebywał poza ciepłymi czterema ścianami swojego domu. Śnieg tutaj zawsze przestaje padać rano, by powrócić po południu, delikatnie padając na włosy i ramiona każdego, kto przebywa w jego towarzystwie. Wiatr jest subtelny, okiełznany przez tutejsze wysokie drzewa i grube, ciężkie mury. Zamek Winterfell, otulony delikatnym puchem śniegu, ozdobiony szronem w okiennicach prezentował się dumnie, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej zjawiskowego niż w jakiejkolwiek pieśni bardów. Osnuty ostrym, zimnym powietrzem, w którym delikatnie powiewały pojedyncze płatki śniegu, oddawał swoją grozę i potęgę. Stolica północy, kwiat mroźnych puszcz, warownia rodu Starków, siedliszcze Wilków.

Postać młodej kobiety prezentowała się dumnie w czarnym, długim płaczu, którego futrzany kołnierz otulał jej delikatną, bladą, miękką szyję. Kasztanowe włosy rozsypane na jej ramionach i plecach dodawały jej jedynie kobiecości. Poprawiła subtelnie swoje szczupłe ciało na ozdabianym, drewnianym krześle i uchyliła miękkie wargi...

- Błagam Cię, Sanso! - wysoki, szczupły mężczyzna klęknął na zimnej, kamiennej posadzce, prosząc ze łzami w oczach, mając nadzieję, że błagania dotrą do twardego serca lady Stark. - Kocham Cię. Nad wszystko. - załamany dał upust łzom, które zaczęły spływać po jego policzkach.

- Zdradziłeś mnie. - różowe wargi wygięły się z żalem, wypowiadając te dwa słowa, które tak bardzo nie chciały przejść przez jej gardło. Coś w jej sercu nie chciało, żeby umierał. Zatrzymała ruchem dłoni swoją siostrę, która już chciała poderżnąć mężczyźnie gardło.

- Żałuję tego co zrobiłem... - wyszeptał, zaciskając zęby, by łzy nie wzięły nad nim przewagi. - Gdyby to uczyniło Cię szczęśliwszą... Cofnąłbym wszystko. - jego głowa zniżyła się, nie chciał żeby musiała na niego patrzeć, tyle przez niego wycierpiała. Uświadomił sobie to dopiero teraz, kiedy był cal od śmierci, w jej domu, do którego tak bardzo chciała wrócić a przez niego powrót ten okazał się dłuższy i boleśniejszy niż chciałaby żeby był.

- Zabierzcie go do wieży. Zabijcie deskami okno, zamknijcie drzwi na klucz, postawcie pod drzwiami straż. Niech nie ma ani jednej szansy ucieczki. - poważny ton jej głosu odbił się echem po wielkiej sali, wyrok wzburzył wszystkich zebranych poza Branem, który siedział w spokoju na drewnianym wózku, obserwując wszystkich. Lord Baelish, szczęśliwy następnymi chwilami życia posłał Sansie wdzięczne spojrzenie, którego nie dostrzegła, ponieważ jej wzrok utkwił w podłodze a myśli krążyły wśród pytań. Wszystkie dotyczyły sądu i wyroku.

Dlaczego go ocaliła? Przecież zabił jej ojca...

Dlaczego miałaby go zabić? Przecież uratował jej życie...

Powiedział, że ją kocha... Przecież to nie zbrodnia.

Zdrajca w naszym typieWhere stories live. Discover now