Kwantowy nie-byt

479 16 6
                                    

Wokół panował przenikliwy chłód. Każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał, że mięśnie kurczyły się w niekontrolowanych spazmach, a zastane stawy trzeszczały sucho. Trup spróbował otworzyć oczy, ale potworne pieczenie towarzyszące napięciu ścięgien zabiło w nim chęć działania.

Syntetyczna krew powoli rozgrzewała żyły i tętnice, nawadniając wysuszone na wiór ciało. Uczucie, z początku przyjemne, powoli zmieniało się w nieznośne mrowienie nawet najmniejszych kawałków skóry. Powracało czucie, a wraz z nim świadomość każdej igły łączącej z systemem przywracania do życia. Czas powoli płynął i z kolejnymi, jeszcze leniwymi i nieregularnymi uderzeniami serca, ciało powracało do sprawności. Coraz lepiej reagowało na wysyłane przez mózg impulsy.

                Erik Rees zaczynał żyć na nowo i coraz bardziej żałował decyzji o hibernacji. Po kilkunastu długich niczym nieskończoność minutach procedura rozmrażania została zakończona, a automat odłączył zestawy igieł.

Plan zakładał wybudzenie w przeddzień setnej rocznicy uruchomienia pierwszej sieci fotonowej. Rees miał celebrować ten moment jako główny twórca, niegdyś z subatomową precyzją projektujący kolejne węzły i łącza kwantowego mózgu. Jednak cisza na zewnątrz kriokomory niepokoiła go. Do świadomości dobijała się myśl, że coś poszło źle. Dobrze pamiętał pełne ludzi Centrum Hibernacyjne: uwijających się przy komputerach i trumnach techników wspierała armia lekarzy, stale monitorujących warunki mrożenia, hibernujących nowych klientów i – raz na jakiś czas – przyjmujących do drugiego życia ludzi z przeszłości. Halę wypełniał gwar rozmów i dźwięk niezliczonych urządzeń, głuchym tętnieniem przebijający się nawet przez pokrywy odgradzające trupy w miniaturowych lodowych piekłach. Teraz panowała głucha cisza. Erik z niepokojem pchnął wieko trumny. Stalowo-karbonowa pokrywa ustąpiła z sykiem, jęczące siłowniki hydrauliczne ustawiły ją w pozycji otwartej. Wszystko zamarło.

Odrętwiałe ręce ledwo utrzymały ciężar ciała, kiedy Rees spróbował wydostać się z wgłębienia w podłodze. Niewielkie pomieszczenie niczym nie przypominało sali hibernacyjnej. Miało kształt cylindra, którego ściana stanowiła podłogę. Ciemność łagodziły drobne lampy ledowe, raniące oczy ostrym niebieskim światłem. W pokoju znajdowały się trzy trumny, zaznaczające się na posadzce nieznacznymi wypukłościami klap. Zamontowane obok nich wskaźniki migotały zimnym błękitem, wskazując drabinkę na ścianie, prowadzącą do okrągłej dziury.

Rees zgłupiał. Pierwsza myśl, jaka przemknęła przez jego głowę, sugerowała omamy. Jednak im dłużej przyglądał się posadzce nad sobą, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest w przestrzeni kosmicznej. Kiedy przyzwyczaił się do tej myśli, z trudem wygramolił się z pojemnika.

Przy każdym pojemniku spoczywała kostka szarego materiału – kombinezon z imieniem i nazwiskiem oraz tytułem naukowym. Na kombinezonach leżały projektory osobiste.

Rees, zakładając swoje ubranie, starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Powstrzymywał się od zbytniego naciągania mięśni. Ciało wciąż jeszcze było wysuszone, wydawało się, że mogłoby wchłonąć każdą ilość wody. Jednak póki co zakonserwowane tkanki mogły przy każdym większym wysiłku pęknąć z suchym trzaskiem, skazując Erika na bolesną agonię.

Za dziurą w ścianie znajdował się korytarz. Był krótki, kończył się w przedsionku, przez który mrugające wskaźniki prowadziły do owalnej sali. Jej centrum zajmował stół rozdzielczy w kształcie podkowy, za nim olbrzymi ekran. Większość kontrolek była wygaszona, jednak niektóre mrugały niemrawo, jakby w oczekiwaniu na jakiś znak. Erik przyciągnął się do fotela, zapiął zabezpieczające przed wpływem nieważkości pasy i położył odrętwiałe ręce na klawiaturze.

Kwantowy nie-bytWhere stories live. Discover now