Chapter thirty-five.

1.5K 100 16
                                    

35. God forgive me.

- Dzień dobry, jestem Naomi - przedstawiam się wysokiej kobiecie, stojącej w drzwaich.

- Naomi? Myślałam, że bierzesz ślub z Marnie z rzuciła oskarżycielsko w stronę swojego syna.

- Mamo - jęknął Ryan.

Mężczyzna wyglądał teraz jakby był małym chłopcem, przyłapanym na gorącym uczynku.

A ja poczułam się niezręcznie, w tej sytuacji, ale postanowiłam pozwolić mu wszystko wytłumaczyć, nie chciałam się wtrącać, aby jeszcze bardziej nie namieszać.

- No co?

- Przecież wiesz, Marnie jest w ciąży... - zaczął - nie mogła lecieć samolotem, a Nao, po prostu dotrzymuje mi towarzystwa.

- To prawda? - zwróciła się do mnie.

Natychmiast pokiwałam głową.

- To miło mi cię poznać, dziecko - rzuciła mi się w ramiona - przepraszam za takie zimne powitanie, myślałam, że mój syn wykorzystał tamtą dziewczynę.

Skrępowana odwzajemniłam uścisk, posyłając nerwowy wzrok w stronę Ryana. Jednak on, kiedy to zauważył, odwrócił głowę w drugą stronę.

Dzięki za pomoc, przyjacielu.

- Wejdziecie na herbatkę? - zapytała kobieta, kiedy się ode mnie oderwała.

- Jasne - odpowiedział za nas, jej syn - ale nie na długo, jutro rano mamy samolot i musimy się wys...

- Jutro? - zmarszczyłam brwi - myślałam, że... - ale urwałam widząc jego minę.

Okej, skrócił nasz pobyt i nic mi nie powiedział. Można było się tego po nim spodziewać.

Dom był utrzymany w jasnych barwach, było widać tu zdecydowaną rękę kobiety. Pachniało kwiatami, z resztą ich było naprawdę dużo. Podobało mi się.

- Przepraszam - wyszeptał do mnie.

Zostaliśmy sami, ponieważ mama Ryana popędziła zrobić nam herbatę, a właściwie dla siebie i dla mnie, bo chłopak zażyczył sobie kawy.

- Co?

- Przepraszam - powtórzył - za to co stało się w nocy i...

Musiał przerwać, bo do salonu wpadła dziewczynka. Na moje oko miała około dziesięć lat.
Ryan zacisnął usta i posłał mi zniecierpliwione spojrzenie. Wybrałeś "świetne" miejsce na przeprosiny teraz cierp.

- Ryan! - pisnęła i rzuciła się na niego. 

- Hej, mała.

Przytułała się do niego przez dobry kawał czasu, aż zdążyła wrócić pani tego domu.

- Alice, zejdź z brata - westchnęła kobieta - bo go udusisz, na miłość boską.

Brata? Znamy sie tyle, a ja nawet nie wiedziałam o jego rodzeństwo. Poczułam lekki żal.

- Wątpię, żeby zdołała mnie udusić - odezwał się, kiedy dziewczynka z niego zeszła - ale dzięki, za pomoc.

Alice, stała teraz z zaczerwienionymi policzkami i zawstydzonym spojrzeniem. Zrobiło mi się jej szkoda, dlatego podeszłam do niej i zaczęłam rozmowę. Była naprawdę fajnym dzieciakiem.
Jednym uchem łapałam, to o czym rozmawiałam mama Ryana z nim. Dowiedziałam się, że tata chłopaka musiał być dziś w pracy. Zrobiło mi się trochę szkoda, bo Ryan, na pewno chciał zaprosić go na ślub osobiście. Jednak postanowił, że pozostawi to swojej mamie. Mieliśmy być krótko, ale wyszło inaczej. Było dość wcześnie, więc nie mieliśmy powodu się spieszyć. Zjedliśmy razem, wspólny obiad, na który został zaproszony wój Ryana, oraz jego żona. Nie zabrakło również kuzynów oraz kuzynek. Łącznie zebrało się jedenaście osób - licząc nas.
Jego rodzina okazała się bardzo wesoła i miła, naprawdę się polubiliśmy. A ja poczułam lekkie ukłucie w sercu, że nigdy nie stanę się częścią tej rodziny. Miałam szansę, ale jej nie wykorzystałam.

It was a mistake ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now