- Ależ oczywiście, że mam. Już Ci go daję. - uśmiechnęłam się do chłopca, podając mu telefon. 

- Um... Dobry Wieczór? - spytał niepewnie. Pokazałam mu kciuk w górę. A sama udałam się do garderoby. Gdy wróciłam z piżamą pod pachą, mały Alfa chyba była zirytowany osobą mojej matki, jak ja sama. Usiadłam w drugim końcu pokoju, na kanapie. - Tak.... Oczywiście, że tak! To najlepsza mama na świecie! .... No... nie mają jeszcze ślubu, ale są zaręczeni... Wcale nie! Kochają się najmocniej na świecie! - chwila ciszy, a potem blondynek rozłączył się, po czym spojrzał na mnie. 

- Ona jest straszna, mamo. - szepnął i rzucił się w moją stronę, przytulając się do mnie mocno. 

- Wiem, skarbie. - oparłam obejmując go. - Obyś nigdy nie musiał jej spotkać. 

- Mam taką nadzieję. - mruknął, odwracając głowę w stronę drzwi, w których właśnie staną Aron. Mężczyzna odszukał nas wzrokiem, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. 

- Grupowy przytulas? - spytałam, wyciągając do Władcy rękę, na co ten się tylko zaśmiał, podchodząc do nas i przez dłuższą chwilę, razem z William'em trwaliśmy w mocnym uścisku Alfy.  

- Coś się dzisiaj działo? - zapytał, spoglądając na mnie gdy maluch pobiegł do swojego pokoju. - Czułem twój niepokój. 

- Moja matka znów dzwoniła. - westchnęłam. - Pytała gdzie jestem. 

- I co? - zmartwienie i troska pojawiły się na jego twarzy. Nadal nie mogłam się do tego przyzwyczaić. 

- I w sumie nic.- wzruszyłam ramionami. - Willy z nią rozmawiał. - zachichotałam. No dobra, był to bardziej złowieszczy śmiech niż chichot, ale oj tam. 

- To dlatego się przytulaliście?

- Między innymi. Co dziś robiłeś? - szybka zmiana tematu, Amando. 

- Byłem na zwiadzie z grupą patrolującą, a później siedziałem w gabinecie. 

- Ciągle nie daje Ci to spokoju, co? 

Tego samego dnia, gdy Aron mnie oznaczył znów sąsiadująca wataha zaatakowała naszych strażników przy zachodniej granicy. Mój mate był nieźle wkurzony, nie tylko tym, że nie mógł przy mnie siedzieć, ale też dlatego, iż czterech mężczyzn zostało poważnie rannych. Między innymi wczoraj pomagałam sprzątać w klinice. Na szczęście każdy się z tego wyszedł cało, no bez poważnych urazów. Bez bardzo poważnych urazów. 

- Tak. - prychnął, kładąc się na łóżku. - Za każdym razem gdy atakują, nie możemy żadnego złapać.  Gnoje używają czegoś, przez co nie możemy ich wyczuć. Albo są naprawdę nieźli w kamuflażu. 

- Hmm, może wykorzystują...

- Daj spokój, nie chcę teraz o tym gadać. - cień irytacji przebiegł po jego zmęczonej twarzy. Uhu, czyżbym weszła na cienki lód? 

- Jadłeś już kolację? - znów szybka zmiana tematu, Amando. 

- Nie, a Ty ? 

- Też nie, nie zdążyłam nawet nałożyć sobie jajecznicy, którą zrobiła Mandy, gdy zadzwoniła moja matka.   

- W takim razie ubieraj się. - mruknął, wstając. 

- Po co mam się ubierać ? 

- Jedziemy zjeść na mieście. - uśmiechnął się szeroko.   

- Na pizze? - spytałam z nadzieją. Boziu, jak ja dawno nie jadłam pizzy. - Albo sushi... Nie jednak wolę pizze. 

- Kobiety. - szepnął do siebie, ale i tak go słyszałam. Zaśmiałam się. 

- No co? Naprawdę minęły wieki odkąd ją ostatni raz jadłam. - powiedziałam szczerze, wchodząc do szafy. Nie musiałam się przebierać, wzięłam tylko bluzę z kapturem i byłam już gotowa. 

Zeszłam na dół i przysiadłam na huśtawce na tarasie domu. Właściwie, wcześniej z niej nie korzystałam. Aron musiał pójść powiadomić Betę czym ma się zająć i na co ma uważać gdy go nie będzie i już po chwili mogliśmy jechać. Musieli tu mieć dużo samochodów, choć rzadko z nich korzystali. Jak dobrze, że mam prawko. Kolejny szatański plan pojawił się w mojej głowie. 

Do miasta dojechaliśmy po czterdziestu minutach, tak jak ostatnio. Pięć kolejnych minut zajęło nam znalezienie najbliższej pizzerii. W środku było dużo młodzieży, w końcu jakby nie patrzeć zaczynał się weekend. Zajęliśmy dwuosobowy stoli w jednym z rogów sali i razem wybraliśmy familijną pizzę. Co z tego, że kelner patrzył się na nas dość dziwnie, ważne żebyśmy się najedli, a wszyscy dobrze wiemy ile jedzą wilkołaki. No dobrze, ja dobrze wiem ile jedzą wilkołaki. 

Czy to dziwne, że czułam się jak jakaś nastolatka na randce? Zaśmiałam się w duchu. Podczas moich lat szkolnych spotykałam się tylko z czterema facetami. Wolałam nie ryzykować z moją matką i przyprowadzać chłopaka do domu, to by chyba przyprawiło ją o zawał. Oh, kurczę. To mógłby być dobry pomysł... No ale już za późno. Teraz nie miałam zbytniej ochoty na wyjazdy i spotkania rodzinne. 

W między czasie rozmawialiśmy praktycznie o niczym, właściwie nadal jesteśmy na etapie poznawania siebie. 

Po dwudziestu minutach czekania, gdyż mieli spory ruch, pizza w końcu dotarła do naszego stolika. Zaczynałam jeść, gdy kątem oka zobaczyłam kto wchodzi do knajpki. Była przełożona i zarazem przyjaciółka spojrzała na mnie w szoku. I szybkim krokiem zaczęła zbliżać się w naszą stronę. 





 1353 słów. 

Powiesz szczerze, że to chyba jeden z tych gorszych rozdziałów :/ Niezbyt mi się podoba co napisałam, ale jak na dziś nic lepszego nie wymyślę. Wybaczcie. 

Kolejny rozdział będzie w następnym tygodniu :) Jak przygotowania do szkoły? Ja to nawet książek nie mam, a co dopiero zeszytów itp xd Udanego weekend'u, miśki!  

Jedyna (KOREKTA, DO 12 ROZDZIAŁU)Where stories live. Discover now