Prolog

2.2K 231 43
                                    

|PIERWSZE SPOTKANIE|

Czasami jesteśmy tak pochłonięci wykonywaniem pewnej czynności, że jej przerwanie równa się prawie z cudem. Prawie, ponieważ osoba (albo rzecz) przerywająca nasze działanie musi być naprawdę, jak to powiedzieć? Niezwykła? Nie.

Warta uwagi.

I kiedy to się już dzieje: zagapiasz się, słyszysz jak cisza strumieniuje przez twoje uszy, myśli zatrzymują się na pauzie, a twoje ręce przestają wycierać stolik numer 15 tak nagle jakby je sparaliżowało. Oparty jedną dłonią o blat patrzysz na chłopaka przekraczającego próg twojej kawiarni i nie wierzysz w blask, który odbija słońce od jego delikatnej skóry. Biała koszulka zwisająca z jego ramion wydaje się być o pięć rozmiarów za duża, ale wygląda w niej idealnie. Miodowo- czekoladowe włosy odgarnięte na bok odsłaniają twarz, której nie zapomina się nawet we snach. Ścięte kości policzkowe, promieniujące, błękitne oczy, lekko zaokrąglone brwi....chwila-

On właśnie usiadł. O mój boże, ten piękny człowiek właśnie usiadł przy stoliku w mojej kawiarni. W mojej kawiarni.

O mój b o ż e. 

Patrzę na niego z odległości. Wybrał stolik numer 24 umiejscowiony najbardziej w rogu z widokiem na ulicę. Zwykle zajmowany przez starsze kobiety pragnące doczytać gazetę albo biznesmenów kończących swoją pracę na laptopie. Czyli mam do czynienia z typem, który lubi się izolować od reszty.

Głowa chłopaka obraca się gwałtownie w moją stronę, jakby wyczuwał na sobie mój wzrok. Podskakuję w miejscu, zamachując się gwałtownie ścierką, która uderza głośno o brzeg drewna. Szatyn wydaje się patrzeć na to z obojętnością albo nawet znużeniem. Może często napotyka się na adoratorów, którzy na jego widok kompletnie zapominają jak się nazywa planeta, na której żyją. 

Przeczyszczam gardło, przeklinając w duchu swoje zachowanie i podchodzę do jego stolika z notesem.

"Dzień dobry, nazywam się Harry Styles" oznajmiam z promienistym uśmiechem. "Czy mogę coś panu podać?"

Chłopak unosi głowę i zaciska na kilka sekund swoje różane usta. 

"Szklankę wody." odzywa się zwięźle, odwracając swoje spojrzenie w stronę okna. Marszczę brwi czekając aż powie coś więcej, natomiast szatyn milczy, ignorując moją obecność.

"Um... może tarta cytrynowa do tego? Upiekłem ją z samego rana. Jest tak krucha, że rozpływa się w ustach. Wszyscy moi klienci specjalnie przychodzą tutaj ją zjeść." uśmiecham się do tyłu jego głowy. "Jest jak znak rozpoznawczy mojego miejsca!"

"Nie jestem jak 'wszyscy'" odzywa się pod nosem. "Chcę tylko wodę. Możesz mi ją przynieść?"

Jego oschłość ścina mnie z nóg. To zazwyczaj....nie tak wygląda. Ludzie są uprzejmi, lubią ze mną rozmawiać i zawsze skuszą się chociażby na mały kąsek tarty cytrynowej . 

"Dobrze." odpowiadam, tym razem bez grama emocji. Wsuwam notes do tylnej kieszeni spodni i wycofuję się na zaplecze, by nalać do wysokiej szklanki mineralną wodę.

Gdy wracam szatyn siedzi zgarbiony, zabawiając się swoimi palcami. 

"Proszę." mówię, stawiając tuż przed nim wodę. Chłopak sięga po nią w ciszy i wypija jej zawartość do połowy. Nie drgnę niczym zaklęty, czekając na....cokolwiek do jasnej cholery.

"Będziesz tak stał i naruszał moją przestrzeń osobistą?" burczy, nerwowo podrygując swoimi kolanem. Nie mija sekunda, gdy prycha sarkastycznie, sunąc opuszkiem palca po brzegu szklanki. Na jego ustach widnieje szyderczy uśmieszek. "Mam ci podziękować za wykonanie swojej roboty? Czego oczekujesz?"

"Czemu nie patrzysz mi w oczy?"

Szatyn kręci z pobłażaniem głową, po czym uchyla łyk wody.

"Bo cię nie znam. I nie ufam." drugie zdanie dodaje dopiero po chwili przerwy. "Możesz już mnie zostawić w spokoju?"

Przytakuję w nicość, będąc w pełni świadomym, że już go więcej nie zobaczę. Jak tysiące innych klientów, którzy przychodzą, wypijają herbatę, kupują na wynos ciasto i wychodzą nie wracając już nigdy.

Był jednym z wielu, więc.... dlaczego nie potrafił opuścić moich myśli jak jeden z 'wielu'? 




Your touch like a happy pillWhere stories live. Discover now