Rozdział 25

2.1K 137 11
                                    

Krople deszczu uderzały o dach wieży Gryffindoru. Rytmicznie i nie tak głośno.

To był niezbyt pogodny poranek. Padało całą noc, a ciemne chmury ponad szpiczastymi dachami zamku nie zapowiadały lepszej pogody. To miał być beznadziejny weekend. Typowo angielski, pełen wilgoci, wiatru i chłodu.

Hermiona leżała w łóżku, przykryta chaotycznie narzuconą pościelą, zapadając się po środku niewielkiego, miękkiego materaca. Widok zza okna i odgłosy pluskającej, rozbijającej się o szybę wody sprawiały, że najchętniej nigdzie by się nie ruszała. Miała ochotę opuścić zajęcia. Koniec roku powoli się zbliżał, a razem z nim najważniejsze egzaminy w całej jej naukowej karierze. Przez wydarzenia ostatniego półrocza, kompletnie o tym zapomniała. Nie miała nastroju do nauki. Po raz pierwszy w życiu nie obchodziło jej co się stanie, jeśli raz nie odrobi lekcji, spóźni się na zajęcia i dostanie gorszy stopień.

Nie chciała się do tego przyznać, nawet przed samą sobą, ale to wszystko przez Malfoya. Jak zwykle. Wyjechał z Hogwartu nieco ponad tydzień temu, zostawiając ją w totalnej rozsypce. Jeszcze nigdy nie czuła do nikogo tego, co mieszało jej w głowie za każdym razem, kiedy go widziała i było to zbyt silne i intensywne uczucie, by próbować mu się opierać. Musiała się z nim rozstać i próbować dalej normalnie funkcjonować i nie miała już pojęcia czy życie jest prostsze wtedy gdy jest, czy też nie ma go w pobliżu. To nie wpłynęło pozytywnie na żadne z nich. Kiedy sprawa z Willem ucichła, Draco zmuszony był do powrotu do domu. Była bardzo smutna i za nim tęskniła, ale robiła wszystko by nikt nie zorientował się jak bardzo wykańcza ją ta rozłąka. W końcu ona była Hermioną Granger, a on Malfoyem. Gdyby musiała komukolwiek tłumaczyć, dlaczego czuje to wszystko na samą myśl o Draconie, nie znalazłaby nawet jednego, logicznego powodu.

Ciężkie westchnięcie wydarło się z jej ust, na myśl o tym jak wielką samotność odczuwa i jak spory ból jej to zadaje. Wciąż była pokłócona z Ronem. Właściwie nawet nie próbowała i nie zamierzała naprawiać ich relacji. Harry i Ginny zajęli się natomiast przygotowywaniem do owótemów. Myśl, że w dormitorium jej przyjaciela dzieje się więcej niż tylko wspólna nauka, powstrzymywała ją przed szukaniem ich towarzystwa. Wiedziała, że chcą pobyć przez chwilę sami.

Zatkała sobie twarz poduszką i wydała z siebie przeciągłe, pełne zrezygnowania i życiowego niezadowolenia jęknięcie, dusząc dźwięk miękkim materiałem. Przecież dalej była przykładną uczennicą i zależało jej na dobrych wynikach. Musiała wziąć się za siebie. Z ogromnym bólem wypisanym na twarzy zwlokła się z cieplutkiego łóżka i przebrała się w luźne dresy, po czym w miarę szybko rozsiadła się wygodnie na kanapie, chwytając po drodze podręcznik do transmutacji.

Wywróciła oczami, kiedy ktoś zapukał do jej drzwi, nim na dobre dała porwać się studiowaniu.

-Cześć Miona-Harry nie czekał na jej proszę, wszedł do środka pokoju i przywitał się ze szczerym uśmiechem.

-Cześć-odpowiedziała, uśmiechając się, kiedy usiadł obok niej i mocno ją przytulił. Stęskniła się za jego towarzystwem. -Co cię do mnie sprowadza?-spytała wyraźnie zaciekawiona, leniwie rozkładając się na szerokiej sofie. Zarzuciła nogi na jego kolana.

-Obawiam się, że...-zaczął dość delikatnie, ze skrępowaniem przesuwając palcami po swoich włosach. -Myślę, że popsuję ci humor-powiedział z bladym uśmiechem.

-Nie-jęknęła błagalnie, przytłumionym, zbolałym tonem. -Jestem pewna, że nie muszę o tym wiedzieć-mruknęła niemal desperacko. -Proszę, podaruj mi jeden dzień bez tego całego dramatu.

-Jestem pewien, że byłoby gorzej, gdybym się z tym wstrzymywał-wyznał ze szczerym współczuciem. Jego twarz wykrzywiła się, a on zamilkł w niepewności, bojąc się jej reakcji.

Coś PrawdziwegoWhere stories live. Discover now