Rozdział siódmy

Start from the beginning
                                    

– Boję się, że podzielisz los pierwszego kota – odpowiada zupełnie poważnie. – Rzucanie się pod koła mojego samochodu to kiepski pomysł. Następnym razem wybierz kogoś, kto nie będzie załamany wgnieceniami w masce, których narobi twoje ciało.

Czy on naprawdę myśli, że chciałam się zabić?

Wybucham głośnym śmiechem, odchylając głowę do tyłu.

– Dobrze – mówię w końcu, uspokajając się. – Zapamiętam, żeby przed kolejną próbą samobójczą poszukać kogoś, kto bardziej przejmie się moją śmiercią, niż uszkodzonym samochodem. Żartuję – dodaję, widząc jego zabójcze spojrzenie. – To był wypadek.

Prycha, krzyżując ręce na piersi.

– Doigrasz się w końcu, Nessie.

Wciągam głęboko w płuca zapach jego perfum, kiedy mnie omija.

Dziwne, ale jestem w stu procentach pewna, że tą samą zmysłową woń czułam tuż po przebudzeniu ze snów, w których główną rolę grał Ryle i jego język. Jeszcze dziwniejsze jest to, że jej obecność sprawia, że czuję się bezpieczna jak jeszcze nigdy. Wolnym krokiem przechodzę do salonu, gdzie na szarej kanapie siedzi Ange ze szklanką napełnioną alkoholem w jednej dłoni, a drugą głaska Elvisa, siedzącego obok niego.

Rozciągam usta w tak szerokim uśmiechu, aż bolą mnie policzki.

– Wyglądasz jak Don Corleone – odpowiadam na jego pytające spojrzenie, które posyła w moją stronę.

Jeśli cokolwiek w życiu jest pewne, i jeżeli historia nas czegoś uczy, to tego, że każdego można zabić – cytuje klasyka, odpinając pod szyją trzy pierwsze guziki czarnej koszuli.

– Mam rozumieć, że tym właśnie kierujesz się w życiu?

Przesuwam wzrok z jego twarzy na szyję, a następnie na odsłoniętą przed chwilą skórę. Mimowolnie wyobrażam sobie jej dotyk na swoim ciele, przez co moje podbrzusze zaciska się przyjemnie.

– Gdybym powiedział, że w stu procentach się z tym zgadzam, to wystraszyłabyś się na tyle, żeby uciec ode mnie najdalej, jak się da? – Wracam spojrzeniem do jego orzechowych oczu, po czym kręcę głową z głupkowatym uśmieszkiem. – Cholera.

Zsuwam ze stóp szpilki i siadam obok Ryle'a, który tym razem pozostaje niewzruszony moją nagłą bliskością.

– Cześć, Elvis – mówię, drapiąc kota za uchem, na co ten zaczyna mruczeć zdecydowanie głośniej. – Jak się czujesz kolego?

Tak jak myślałam, jest o wiele większy niż wtedy, gdy widziałam go ostatni raz. Jego oczy, barwą wpadające w żółte odcienie, nie ropieją już, a pod dłonią nie czuć kości obleczonych brudnym futrem tylko zdrowe, silne ciało.

– Codziennie wyżera mi pół lodówki. Dobrze, że od mojego barku trzyma się z daleka, bo nasza znajomość wyglądałaby zupełnie inaczej.

– Chyba dobrze, że apetyt mu dopisuje – zauważam. – Wygląda świetnie. – Ryle jedynie wzrusza ramionami. Wzdycham zrezygnowana. – Jeśli chcesz, żebym sobie poszła, to po prostu to powiedz. Nie zamierzam na siłę ci się narzucać, chociaż sam mnie tutaj przywiozłeś.

Spogląda na mnie kątem oka, upijając łyk whisky o tak intensywnym zapachu, że piecze mnie od niego nos, mimo że odsunęłam się prawie metr od Ange'a. Z pozorną obojętnością przyglądam się, jak odstawia szklankę na blat stolika, a następnie siada bokiem na kanapie, dzięki czemu mogę podziwiać jego przystojną twarz w pełnej okazałości.

– Prawie cię zabiłem – przypomina, patrząc mi w oczy. – Tuż po tym, najrozsądniejszym wydawało mi się zabrać cię do siebie. Poza ty szukałem cię. Musimy porozmawiać.

Anielskie sztuczki Where stories live. Discover now