Cz.II 9. Ledwo skok do kałuży.

824 48 1
                                    

STEVE POV.

- A więc wreszcie się zdecydowała? - Pyta mnie Tony, nalewając sobie do szklanki jakiś koktajl.
- Tak. Jak dobrze pójdzie to jeszcze dzisiaj przenosimy się do mnie. - Odpowiadam.
Rozmawialiśmy o tym wczorajszy wieczór i Maddie w końcu się zdecydowała, że zamieszka ze mną na Brooklynie.. Nie ukrywałem, że bardzo tego chciałem, ale też nie naciskałem, tylko cierpliwie czekałem. No i stało się. Bardzo się cieszę z tego powodu. Wreszcie jakiś sposób kont, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał, ani wpijał do pokoju w najmniej odpowiednim momencie.
- To fajnie. Nie żeby mi ona ty przeszkadzała, ale wiesz... Ty i ona... Sam na sam... - Patrzy na mnie dość znaczącą.
- Czy ty chodź raz mógł byś się powstrzymać od swoich głupich komentarzy. - Ręce opadają. - Po za tym odezwał się święty.
- Nie no spoko. Cieszę się waszym szczęście. Przynajmniej nie snujesz się jak struty. - Upija jednym duszkiem prawie całą zawartość szklanki.
- Też się cieszę z tego powodu. - To była męczarnia.
- Nie wspominając, że Maddie to naprawdę całkiem fajna laska. Co prawda kompletnie nie w moim typie, ale dla kogoś takiego jak ty mrożonko to...
- Radzę już ci się przymknąć. - Przerywam mu. Ton głosu mam wręcz złowrogi.
- Dobra. Już się stąd zabieram. Tylko...- Rozgląda się do okoła. - Okej, dzięki! - Dosłownie z przed nosa zabiera leżąca na blacie na przeciwko mnie kanapkę, którą przed chwilą dla siebie robiłem i wpycha ją sobie do buzi, zanim zdążę zaprotestować.
- Swoją drogą... Zorumiem to zakochanie i w ogóle... - Przerzuwa cały czas mówiąc. - Ale tutaj Maddie ma luksusy, dużo miejsca. No i kultura u nas też chyba na wysokim poziomie. - Po tych słowach wychodzi powoli, coś tam jeszcze mówiąc pod nosem, ale na rozumiem.
Kultura, tak... Zaczynam się jeszcze bardziej cieszyć z tej przeprowadzki.
.
.
.
Jakieś pół godziny temu poszedłem z Sam'em na bilard. Ostatnio go dość zaniedbałem, przez powrót Maddie. Musiałem mu wytłumaczyć kilka rzeczy, chodź by czemu nie było tyle Maddie i co się z nią działo. Na początku trudno mu było w to wszystko uwierzyć. Później zaczął się pytać, jak się czuje z tym wszystkim. Odpowiedziałem jak zwykle szczerze, że wciąż trochę nie dowierzam, ale jestem nie wiarygodnie szczęśliwy i po uszy zakochany. Najchętniej to bym z niej oka nie spuszczał i tylko spędzała z nią czas, jakby bał się, że jak tylko ją zostawię, to ona zniknie. Coś w tym niestety jest.
- A Nick Fury, wie o jej powrocie? - Pyta mnie Sam, mierząc do białej bili.
- Jeszcze nie. Rozmawialiśmy o tym i niedługo do niego pojedziemy i wszystko wytłumaczymy. - Mamy zamiar prosić go o jak najdłuższą dyskrecję. To że przydało by się, aby on wiedział, to nie znaczy, że każdy może wiedzieć. To może być niebezpieczne dla mojej Maddie.
- A ty wiesz, że im dłużej on o niczym nie wie, tym bardziej będzie on wściekły jak się w końcu dowie? - Pyta chyba lekko rozbawiony.
- Tak, wiem... - Wzdycha cicho i sam celuje, po czym celnie strzelam. - Przynajmniej nie ma już rady. Chociaż oni nie będę jej teraz ponownie męczyć.
- Przynajmniej... A jakie ma ta twoja anielica plany. No wiesz... - Zastanawia się przez chwilę. - Chyba nie zamierza cały czas siedzieć w domu. Coś musi chcieć robić.
- My... Mówiłem ci, że wciąż mamy jeszcze sporo do obgadania. - Mówię spokojnie.
Zaczynam się domyślać co ona planuje, ale mówię na razie tego na głos. Nie chcę jej podsunąć tego pomysłu, albo co gorsza urazić.
- A czy Maddie, wie o naszym zagubionym przyjacielu? - Pyta mnie dość niepewnie.
Wzdycha cicho, znów celuje, ale tym razem chybiam.
- Czyli jednak nie... Wiesz, że będziesz musiała jej o tym prędzej czy później powiedzieć.
- Wiem... - Odpowiada cicho.
Miałem nadzieję, że jak w końcu będzie już razem to wszystko będzie prostsze. Niestety jak na razie to wszystko jest tak samo skomplikowane, jak i nie nawet chwilami bardziej.

MADDIE POV.

Tak jak chciała minęło trochę czasu, a dokładniej tydzień i trzy dni. Ku wielkiej uciesze Steve'a, stwierdziłam, że gdy już choć trochę nacieszyłam się członkami Avengers i oswoiłam ze wszystkich, jestem gotowa aby się do niego tak na stałe wprowadzić. Nie znaczy to oczywiście, że mam już dość Avengers. Mieszkanie z nimi jest z pewnością bardzo ciekawe. Ciągle się tu coś dzieje i nie da się tutaj znudzić. Żart goni żart, docinka goni docinkę, a Thor goni Tonego, po tym jak ten drugi wyciął mu kawał. To naprawdę świetne towarzystwo, ale nie będę ukrywałam, że jestem przyzwyczajona do mieszkania w ciszy i spokoju, oraz z małą liczbą osób nie przekraczającej czwórki. Po za tym każdy z nich ma jakieś inne mieszkanie po za wieżą, wiec i mi by się zdało. No i na reszcie będziemy mieli ze Steve'm nasz wspólny kąt, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzać.
Po śniadaniu od razu zaczęłam się pakować. Moje ubrania zajęty aż cztery spore walizki. Do tego jeszczę całe pudełko kosmetyków i drugie biżuterii, które będę musiała później posortować, bo lubię mieć porządek. Nie wspominając o pibelotach, typu masa książek, laptop, telefon i parę innych ozdubek. To wszystko spakować pomógł mi Steve i Bruce, a znieść do samochodu Steve'a, oczywiście też Steve, ale z Thor'm. Karmelka włożyłam do specjalnej przenośnej klateczki, a jego klatkę i rzeczy na tylnie siedzenie. Ma już wybrane miejsce na komodzie w sypialni. Zastanawialiśmy się ze Steve'm, czy może lepiej będzie jak klatka będzie stała w salonie, bo w nocy królik czasem hałasu, zwłaszcza nad ranem, ale nie często i nie za głośno, więc jednak zostanie w sypialni.
- Na reszcie nie będę wam zawadzać.- Mówię do Nat, kierując się wolnym krokiem w stronę windy.
Steve na mnie czeka, ponieważ w ostatnim momencie zorientowałam się, że zostawiłam jeszcze jedno małe pudełko. Postanowiłam pędem po nie wrócić, mimo że Steve jak zwykle chciał mnie wyręczyć. Po drodze spotkałam Nat.
- Daj spokój. Wcale nam nie przeszkadzasz. Wpadaj i dzwoń kiedy chcesz. - Mówi wesoło, uśmiechając się delikatnie.
- Na pewno skorzystam. - Również jej posyłam uśmiech. Wiem, że stęsknię się za tymi szaleńcami prędzej niż myślę.
- Maddie... - Zaczyna dość niepewnie.- Nie chcę się wtrącać, ale nie uważasz, że to za szybko. Sama mówiłaś, że to co między wami jest jeszcze świeże i musicie się przyznać. To więc nie będzie skok na głęboką wodę? - Pyta z troską.
- Skokiem na wysoką wodę, było uczłowieczenie i zejście na ziemię, bez pewności co mnie czeka. A to... Ledwo skok w kałuże. - Mówię optymistycznie. - Naprawdę tak jest dobrze. Co prawda mamy jeszcze ze Steve'm sporo do dopracowania w naszym związku, ale nie sądzę, aby mieszkanie razem nam to utrudniało.- Odpowiadam spokojnie, naciskając jednocześnie przycisk, przywołujący windę.
Jest parę rzeczy które musimy zmienić. Przede wszystkim to Steve'a nadopiekuńczość, trzeba utęperować. Ciągle mnie wyręcza, martwi i trzęsie jak nad jajkiem. To potrafi być bardzo miłe i słodkie, ale w pewnej dawce. Nie chcę aby się ciągle o mnie martwił i próbował chronić. Ja mam o wiele więcej powodów do zmartwiania się o niego, ale nie truje mu głowy.
- Rozumiem. Ja naprawdę życzę wam jak najlepiej. - Mówi, po czym na chwilę odwraca ode mnie wzrok, jakby nie wiedziała co jeszcze powiedzieć.
Nagle drzwi od windy się otwierają.
- Muszę już iść. - Wchodzę do jej środka. - Dzięki za wszystko i na razie.
- Trzymaj się Maddie i powodzenia.- Żegna się, uśmiechając lekko, a drzwi się zamykają.
.
.
.
Wszystko jest dokładnie tak jak zapamiętałam, co mnie bardzo cieszy. O wiele bardziej swojsko i przytulnie, niż w Avengers Tower. Tutaj człowiek czuję się jak w domu. Bardzo cieszę się, że będę tu teraz mieszkać, na dodatek z mężczyzną którego kocham.
Za to na zewnątrz, wszystko się zmieniło. W zimę było na dworze tak szaro i jakby pusto, a teraz to zupełnie inna bajka. Wszędzie drzewa, kwiaty i różnego rodzaju krzewy. Po prostu pięknie. O wiele bardziej mi się podoba niż w centrum miasta. Bardziej przypomina mi mój wymiar.

- Podoba się pani nowe lokum? - Pyta mnie Steve, niosąc dwie moje walizki

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

- Podoba się pani nowe lokum? - Pyta mnie Steve, niosąc dwie moje walizki.
- Bardzo. - Odpowiada, idąc w stronę sypialni, aby odstawić klatkę królika wraz z nim na przygotowane uprzednio miejsce. Całą podróż przesiedział na moich kolanach w klatce.
Steve stawia walizki obok łóżka.
- To ja pójdę sam po resztę rzeczy. - Mówi.
- Nie trzeba. Ja też coś przyniosę. - Aż tak słaba nie jestem.
- Ale ja z chęcią cię wręcz.
No właśnie, skoro już zaczęliśmy trochę ten temat i nikt nam na pewno nie przeszkodzi, to możemy poruszyć ten temat. Im szybciej tym lepiej.
- Wiem... Sęk w tym, że nie zawsze musisz. - Mówię spokojnie.
- Ale chcę. Chcę ci pomagać, bo cię kocham.
O jejku... I jak tu do niego trafić, lub nawet zganić?
- Ale ja to naprawdę doceniam. To bardzo miłe i kochane z twojej strony, zwłaszcza w takich codziennych sprawach i obowiązkac... Ale mi nie do końca o to chodzi. - Mówię trochę jak do małego dziecka.
Steve marszczy brwi. Nie rozumie. Jak ja mam tu to powiedzieć?
- Usiądź proszę. - Wskazuje ruchem głowy na łóżko.
Tak robi, a ja siadam na przeciwko niego i chwytam go za obie ręce.
- Ja wiem, że jak do was trafiłam, byłam nieporadna, ale to przez to, że byłam bardzo nie pewna i wycofana, wręcz przestraszona. A tak to umiem sobie radzić. Prawie przez czterdzieści lat dawałam sobie radę sama. - No prawie sama. - Umiem o siebie zadbać. Wiem, że wielu rzeczy muszę się jeszcze nauczyć i wiem, że ty mi w tej nauce pomożesz. Ale nie chcę, abyś się mną ciągle tak przejmował i trząsł nade mną, jak na jakąś porcelanową lalką. - Mówię łagodnie, patrząc mu prosto w oczy i głaszcząc po wierzchu dłoni.
Mam nadzieję, że zrozumie i nie więźnie tego za bardzo do siebie.
- Wiem... - Spuszcza ze mnie wzrok. - Naprawdę wiem, po prostu mam wrażenie, że tracę każdego na którym mi zależy. Staram się bardzo, aby temu zapobiec, ale mimo to i tak...
Nie kończy, ponieważ chwytam jego twarz w obie dłonie i całuję namiętnie. Na początku jest oszołomiony, ale po chwili odwzajemnia pocałunek.
- Nie stracisz mnie, jeżeli będziemy się ze sobą komunikować, szukać kompromisów i gdy będzie my się starać z całych sił. Wiem to. - Mówię głaszcząc go po policzku.
On uśmiecha się do mnie delikatnie, po czym znów mnie całuję, ale o wiele czulej i wolniej, tak jak lubię najbardziej.
- Och aniołku. - Mruczy mi w usta.
Wierzę w to co powiedziałam, z całego serca. Inaczej nigdy bym tutaj nie wróciła, dla niego... Dla nas.

-------------------------------------------------------------
Rozdział nie ma sprawdzonych błędów i pokazał się tak późno, ponieważ cały mi się usuną i dosłownie pisałam go całego od nowa. Nie wspominając, że i tak szedł mi jak po grudzie przez brak weny. Mimo to całkiem mi się podoba. Mam nadzieję, że wam też. Czekam na wasze komentarze. Na razie kochani. 😘

ANIOŁ - "Na straży dusz i serc" / Fanfiction AvengersWhere stories live. Discover now