1

691 26 44
                                    

Przetarłam zmęczone oczy i położyłam poduszkę na twarz. Nie chciało mi się wstawać. Nagle, przypomniałam sobie, że mam szkolenie, aby dostać się do wojska. Zerwałam się jak poparzona z łóżka i ubrałam szybko na siebie to co miałam pod ręką. Wybiegłam z domu i jak najszybciej ruszyłam w stronę miejsca początku szkolenia. Trzeba przyznać, że biegałam bardzo szybko, chociaż byłam niziołkiem. Miałam zaledwie 158 cm wzrostu. Dobiegłam na plac i zobaczyłam, że jeszcze wszyscy czekają na przemówienie doświadczonej grupy zwiadowców, więc odetchnęłam z ulgą i wmieszałam się w bardzo hałaśliwy tłum. Nic nie widziałam bo większość tłumu była bardzo wysoka, ale miałam bardzo dobry słuch, więc postanowiłam nasłuchiwać. Nagle, wszyscy ucichli, a ja usłyszałam kroki. Pierwsze cięższe lecz zwinne. Wysoki, szybki mężczyzna. To za pewnie był dowódcą oddziału. Drugie lekkie, lecz było coś w nich męskiego. Za pewnie, to była prawa ręka dowódcy. Trzecie, lekkie, zdecydowanie kobiece. Podniosłam się na palcach, aby chociaż cokolwiek zobaczyć. Niestety, dwaj wysocy faceci nie ułatwiali mi tego, wręcz przeciwnie, zasłaniali mi wszystko. Odwrócili się w moją stronę z lekkim uśmiechem.

- Co taka kruszynka robi na szkoleniu?- zapytał z śmiechem jeden z nich. (miał charakterystyczne jasno ubarwione włosy, przystrzyżone po bokach oraz z tyłu...a co do jego twarzy, prawdę mówiąc wyglądał trochę jak koń)

- Szuka twojego mózgu.- powiedziałam dalej próbując cokolwiek zobaczyć.

Chłopak się zaśmiał i odwrócił się dalej uniemożliwiając mi zobaczenia czegokolwiek. Westchnęłam i poddałam się. Byłam po prostu za niska. Po tym jak nijaki "Erwin" wygłosił inspirującą i motywującą, ale jak na mój gust trochę zbyt przeciągniętą przemowę, udaliśmy się do namiotów, w których mieliśmy spędzić najbliższe dwa tygodnie, ucząc się jak zabijać tytanów. Za murami roiło się od nich. Dlaczego chciałam wstąpić do wojska? Dobre pytanie. Nie miałam żadnej rodziny. Moi rodzice od dawna nie żyją, a ja radze sobie sama. Cóż, miałam już myśli samobójcze lecz stwierdziłam, że za murem się jakoś wykażę. Podczas, gdy wszyscy analizowali swoje niewygodne łóżka, ja postanowiłam przejść się po obozie. Wyszłam z namiotu i rozejrzałam się. Cóż, jakieś dziwne obiekty do ćwiczeń, stołówka. Nic specjalnego. Jedynie co zauważyłam to grupkę zwiadowców w tym, tego całego Erwina, który wygłaszał wcześniej tą jakże inspirują i nudną mowę. Jakoś nie paliłam się na spotkanie z nimi. Jeden z nich spojrzał się na mnie. Nie za wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Nasze spojrzenia się spotkały. Prychnęłam i odwróciłam wzrok, wkładając ręce do kieszeni. Nie za bardzo mnie oni interesowali. Czułam, jak czarnowłosy dalej na mnie patrzy, chyba był zaciekawiony moją reakcją. Szłam dalej oglądając różne budynki w obozie. Po paru minutach usłyszałam gwizdek, który oznaczał spotkanie na placu. Ruszyłam w tamtą stronę. Na dużym placu stało (oprócz mnie oczywiście) jeszcze parę osób. Spojrzałam na wysokiego mężczyznę. Najprawdopodobniej naszego trenera. Kiedy wszyscy zebrali swoje cztery litery na plac, można było zaczynać.

-Witam wszystkich żołnierzy. Jak wiecie, jesteśmy tu po to, żebyśmy byli w stanie stwierdzić czy nadajecie się do Zwiadowców, Żandarmerii, albo oddziału Stacjonarnego. W tym miesiącu mamy szczęście gościć oddział specjalny zwiadowców, a raczej trzech jego członków. Jeżeli ktokolwiek będzie im się naprzykrzał, spotka go surowa kara. Więc radze trzymać się od naszej "elity" z daleka.- odparł łysy mężczyzna.- Stańcie w szeregu!- powiedział i zszedł z podestu. Wszyscy posłusznie ustawili się w szeregu. Odkąd kolosalny tytan rozbił mur "Maria", masz wrażenie, że dzięki strachowi ludzie zrobili się bardziej posłuszni. Głupi ludzie. W głowie im tylko strach, bo boją się o własne życie. Nasz trener zaczął podchodzić do każdego i kazał się przedstawić.

- Eren Jaeger! -powiedział chłopak, który stał obok mnie i zasalutował.

- [Twoje Imię i Nazwisko]!- powiedziałam, uprzedzając pytanie sierżanta i zasalutowałam.

Sierżant powiedział coś w stylu:

- Hmm...- i podszedł do chłopaka, który stał obok mnie. Był to ten sam, który wtedy zasłaniał mi widok. ( Głupi koniomordy...)

- Jean Kirschtein, sierżancie!- powiedział i zasalutował.

Cicho się zaśmiałam. Wiedziałam, że ma kompleksy. To przez jego głos. Wyczułam to. Powinien być bardziej ostrożny w okazywaniu swoich słabości. Po tym, jak każdy się przedstawił poszliśmy na jakiś trening. Wszyscy szeptali, albo darli się w niebo głosy. Westchnęłam i przetarłam czoło. (NO CO ZA LUDZIE!!!). Sierżant zaczął mówić i wszyscy się uciszyli. Nareszcie, trochę, troszeczkę ciszy. ( Nie lubiłam hałasu, byłam introwertyczką, więc byłam przyzwyczajona do samotności i ciszy).

- Zanim pokażemy wam jak obsługiwać sprzęt trójwymiarowego manewru i walczyć z tytanami, musimy sprawdzić jak dajecie sobie rade w walce wręcz.- odparł z lekkim uśmieszkiem pod nosem. Podeszliśmy do manekinów. Większość, nawet nie wiedziała co ma robić , ale ja wiedziałam doskonale. Zaczęłam dość ostro nawalać w manekina.

- No, kruszynka nawet nieźle sobie radzi.- powiedział z uśmieszkiem Jean.

- Jean, zaraz tobie obije tak twarzyczkę.- powiedziałam kopiąc w manekin.

Po moich słowach wszyscy zaciekawieni spojrzeli na nas. Nawet słynna "elita" podeszła trochę bliżej.

- Oj, spokojnie dziecinko, nie biję się z dziewczynami.- powiedział ze śmiechem krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Tak się składa, że ja tez nie, ale dla Ciebie zrobię wyjątek.- odparłam zakasując rękawy. Wszyscy wybuchli śmiechem. Trafiłam idealnie. Jego ego dość mocno ucierpiało.

- No dobra, sama tego chciałaś.- powiedział z uśmiechem, a wszyscy zrobili nam miejsce.

On ruszył na mnie. A ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem. Obezwładniłam go bez większego problemu i po chwili leżałam na nim, na ziemi.

- Oj, musisz się bardziej postarać, Jean.- powiedziałam i wstałam. Otrzepałam się. Miałam gdzieś oklaski i śmiechy.

Wyszłam szybko z tłumu i pobiegłam w stronę niewielkiego drzewa, które stało na początku lasu. Wdrapałam się na nie bez większego problemu. Usiadłam na gałęzi i zamknęłam oczy. Wsłuchiwałam się w szum drzew, który niestety zagłuszyły śmiechy z Jean'a. Zaczęłam cicho nucić stare piosenki. Słyszałam jak ktoś też wdrapuję się na drzewo. Wiedziałam już kto to.

- Mamy się do was nie zbliżać, kapralu.- powiedziałam nawet nie otwierając oczu, co widocznie go lekko zdziwiło, jednak po chwili kontynuował wchodzenie na drzewo.

- Wy nie możecie się do nas zbliżać, ale my tak.- odparł siadając na gałęzi obok.

Westchnęłam z lekkim śmiechem.

- Właściwie, to jaki jest cel pana rozmowy?- zapytałam zaciekawiona z ( nadal) zamkniętymi oczami.

On nie odpowiedział tylko mnie zaatakował. Miałam doskonały słuch, więc omijałam jego ataki z łatwością.

- Nie mów do mnie pan, bo czuje się staro. Jestem Levi.- powiedział siadając wygodnie.

- [Twoje Imię]- odparłam opierając się o drzewo.

- Masz dobry słuch.- powiedział patrząc się w moją stronę.

Jak to czułam? Przecież miałam zamknięte oczy. Zawsze miałam wyostrzone zmysły, a najbardziej słuch. Dzieci nigdy mnie nie lubiły. Traktowały mnie jak jakieś dziwadło. Jedyne osoby które tak nie mówiły to moi rodzice. No, dopóki żyli. Mama zawsze powtarzała mi "Jesteś Wyjątkowa" tak długo aż sama w to uwierzyłam. Po śmierci rodziców radziłam sobie sama i w sumie nie było aż tak źle, ale bardzo zamknęłam się w sobie. Jeszcze bardziej. Spojrzałam w jego ciemne oczy. Jego wyraz twarzy nie mówił kompletnie nic. Przyglądał mi się. Jedynie czym mogłam się posługiwać w czasie tej rozmowy to swoimi nadzwyczajnymi umiejętnościami. Był bardzo spokojny. Levi delikatnie się uśmiechnął. Czy to możliwe?

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

TO MOJE PIERWSZE TEGO TYPU OPOWIADANIE...WIĘC PRZEPRASZAM ZA WSZELKIEGO RODZAJU BŁĘDY...



UWAGA,UWAGA!!!!!!!!!!!!!!!!! 1130 SŁÓW :>



DO NASTĘPNEGO!!

The same //Levi Ackerman x ReaderWhere stories live. Discover now