• Rozdział 30 •

Start from the beginning
                                    

Od pamiętnego spotkania, kiedy nakazał zaznajomić się ze skutkami niestabilnej nici, nie spotkali się ani razu. Destiny za bardzo poświęciła się dręczeniu Leick, on miał swoje obowiązki. Zresztą nie paliła się do stawienia się przed nim jak najszybciej. Zgodziła się na Serten też ze względu na to, że miała wykończyć Leick samotnie, bez niczyjej pomocy i wsparcia. Gdyby się wtrącił, czułaby się jeszcze bardziej ograniczona. Dlatego też wolała korzystać z własnych planów i zamiarów, by pozbyć się dziewczyny w swoim stylu.

I na tyle szybko, by brak wolności nie utrwalił się za bardzo w pamięci.

Wiedziała, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, właśnie dziś nastąpi koniec tego rozdziału.

W chwilach, kiedy sprawy wymykały się spod kontroli, a Camilla zdawała się przezwyciężać mrok, Destiny wątpiła, czy osiągnie cel. Nawet wspomnienia jego słów „wsparcia" nie oczyszczały jej umysłu z wątpliwości.

A co jeśli coś nie zostało przewidziane, pojawi się to, co było największym problemem w związku z Camillą... albo sama Leick dojdzie z poszukiwaniami dalej, niż powinna?

Nic z tego się nie stało. Destiny przez ostatnie tygodnie uważnie obserwowała każdą, nawet najmniejszą zmianę w Camilli. Powolne odcinanie się od ludzkiego sposobu bycia, poddawanie się błędom przeszłości, udawanie przed innymi, że wszystko było w porządku. Ach, gdyby tylko zdawała sobie sprawę, jak wpłynęło to na jej otoczenie, że kłótnia z tą całą Lucy była wynikiem kłamstw, w które brnęła coraz bardziej. I nawet nie podejrzewała, jak szkodziła innym i samej sobie.

A co do szkodzenia sobie i braku świadomości pewnych rzeczy... Destiny wyczuwała, że Camilla zdawała sobie sprawę, jak pogarszający się stan wpłynie na jej pozycję w walce — ale nie widziała, aby dziewczyna łączyła ten fakt z Culum. To natomiast zgodnie ze swoimi właściwościami odzwierciedlało stan Leick. Mimo ochrony Destiny słabło, ale nie stawało się niestabilne a... idealne do przecięcia.

No, prawie idealne. Potrzeba jeszcze tego ostatecznego kroku.

Istnienie Culum można było zakończyć bez większych problemów. Opisy, jak poprawnie to wykonać, zawarto w niemalże wszystkich pozycjach na temat Sertenu. Jeśli więc demon przygotował się wcześniej, z pewnością o tym wiedział. Przecięcie nici należało do prostych rytuałów, na pewno o wiele prostszych niż samo jej stworzenie. Polegało ono na odpowiednim skupieniu mocy (wiele demonów tworzyło z niej coś na rodzaj nożyczek, jakby byli greckimi Mojrami), by następnie użyć jej do przecięcia Culum.

Brzmiało prosto, ale sedno tkwiło w tym, czy Culum wcześniej zostało osłabione. Jeśli nie — nawet najbardziej ekstrawagancka forma mocy nie mogłaby go zniszczyć. Jeśli tak — szło bez przeszkód. Oczywiście żeby doszło do tego drugiego, trzeba było pogorszyć stan życia Victimy: doprowadzić ją do psychicznego wyniszczenia — niekiedy też i fizycznego — porzucenia wszystkich ideałów i nadziei. Mówiąc krótko — odciąć wszelkie drogi ucieczki czy ocalenia. Dlatego demony, które stworzyły Culum, wykorzystywały połączenie do diametralnego zmienienia życia Victimy. Pogorszenie wyników w szkole, pracy, czasem nawet wyrzucenie, coraz większe problemy w kontaktach międzyludzkich, wykluczenie ze społeczności, wzbudzenie nienawiści i pogardy ze strony innych... Cokolwiek, byle skutkowało.

Gdy Victima osiągnęła krytyczny punkt, przychodził ostatni etap: akceptacja albo, co lepiej określało, poddanie się. To był dobry moment do przecięcia Culum, nić idealnie odzwierciedlała słaby stan człowieka, a to nic tylko zachęcało do ostatecznego ciosu... Kiedy to się zrobiło, podobno budzono się z wrażeniem, jakby cały okres od Sertenu do obecnej chwili był tylko długim snem. Próba przywołania Culum kończyła się fiaskiem i uczuciem pustki, jakby czegoś brakowało. W tym momencie nie można już z łatwością sprawdzić, co działo się z Victimą, więc demony czasem nawet opuszczały Radient, byle tylko zaspokoić ciekawość. Na miejscu, gdzie zaatakowały Victimę, zastawały... podobno najbardziej przyziemny widok. Żadnego rozlewu krwi, zmasakrowanego ciała — tylko człowieka, który wyglądał, jakby tylko na chwilę stracił przytomność. Jednak już można było zobaczyć pierwsze oznaki śmierci: sina, zimna skóra, czasami nieobecny wzrok, nienaturalna pozycja... A koniec najlepiej potwierdzały ślady na nadgarstkach, tak jakby przez dłuższy czas coś je ściskało i dopiero teraz puściło.

OpętanaWhere stories live. Discover now