część 1

12 1 2
                                    


LUCY POV
Siedzę właśnie w biurze, którego tak nienawidzę. Nieznosze, lecz jedyne co mnie tutaj trzyma to pieniądze, bardzo potrzebne dla mnie, potrzebne dla mojej rodziny(czyt. mama i tata).
-Lucy Wellington proszona do dyrektora- wypowiedziała sekretarka tego idioty, który macha wszystkim na lewo i prawo, a mózgu to on na pewno nie ma.
- Już idę- powiedziałam, a w głowie zaświeciała mi się lampka "mam przejebane, przecież nie oddałam mu tych papierów z przed miesiąca. Cholercia" Lucy wdech i wdech. Do jasnej ciasnej przecież ja tutaj zaraz zejdę. Wydech.
Podczas mojej panicznej sytuacji znalazłam się pod gabinetem dyrektora Johna Massa ( czytajcie lepiej idioty będzie łatwiej określić).  
Zapukałam, a zza drzwi usłyszałam ciche proszę. Wchodząc do gabinetu mogłam zobaczyć postawę szefa patrząca w panoramę Nowego Jorku. Miał 28 lat, ciemno blond włosy i brązowe oczy. Z pod koszuli wyłaniał się sześciopak na które tyle dziewczyn leciało, a ja po cholerę nie wiedziałam dlaczego?
-Dzień dobry-powiedziałam

-Siadaj-powiedzaił ostro i wskazał na krzesło naprzeciwko jego.

"Cholera jest naprawdę źle"

-Wołał mnie pan-powiedziałam bez emocji, lecz jak zwykle mi się nie udało.

-Zwalniam ciebie.

-CHYBA PANA POJEBAŁO, JA TUTAJ CHARUJĘ JAK WÓŁ, A TY TAKIE COŚ ODPIERDALASZ BEZ ŻADNEGO WYJAŚNIENIA?!-powiedziałam zirytowna. 

Czy to jest proste?Where stories live. Discover now