Pod mentorstwem cz. III

16 1 0
                                    


Kiedy tylko blady świt przerodził się w skąpany jasnym słońcem poranek, udałam się na spoczynek. Podobnie jak wampiry, niektóre wiedźmy i inne niezwykłe stworzenia, potrzebowałam odpoczynku, a początek dnia oznaczał dla mnie koniec pracy. Kiedy mroczny światek zasypiał, budził się ludzki, normalny świat, który tętnił zdrowym, pompującym krew i życie gwarem. Nie spałam długo. Wystarczył mi sen przez raptem cztery godziny, aby znów opuścić dom i udać się do miasta. Mogłam wówczas cieszyć się chwilą dla siebie, obejrzeć stoiska kupców i porozmawiać z normalnymi ludźmi, którzy nie ukrywali pod wargami kłów, ani nie nosili pod połami płaszcza żadnych amuletów, czy mikstur. Przez te kilka godzin, nim zapadał zmierzch mogłam rozkoszować się beztroską dnia, podczas którego nawet kupienie i zjedzenie ciepłej bułki z ulubionej piekarni urastało do rangi osobistego rytuału.

Kończyłam właśnie swoją bułkę, której część i tak podskubał mi Ravn, kiedy rozległo się bicie dzwonu. Bawiące się na placu dzieci ucichły i spojrzały w górę, na wieżę ratusza. Dzwon, pochodzący z pobliskiego kościoła także zaczął dudnić, co oznaczało, że w mieście dzieje się coś poważnego. Ludzie zaczęli wyglądać z okien, a ci którzy stali na ulicach, spoglądali niepewnie w stronę głównych bram, raz po raz zerkając na rozdzwonione wieże ratusza i kościoła. Podniosłam się z kamiennej ławki akurat, by zobaczyć jak jeden z żołnierzy staje nad bramami miasta i dmie w róg.

-Bogowie.. czy jakieś niebezpieczeństwo zbliża się do miasta?- szepnęła stojąca obok mnie kobieta. Modliłam się, żeby nie miała racji. Miasto nie miało dużej ochrony. Kilku gwardzistów pilnowało murów, a po zmroku nawet oni rezygnowali z dłuższych wacht, gdyż obawiali się wampirów, czarownic i upadłych mistyków, którzy stanowili zagrożenie także dla nich. Mimo noszenia zbroi, nie rwali się do udowadniania swojej siły. Wiedzieli, że z ulubieńcami zmroku nie należy zaczynać. Nawet od takich jak ja trzymali się z daleka, nie wiedząc, czy nie ukrywam czasem czegoś niebezpiecznego pod peleryną.

Dało się słyszeć stukanie kopyt. Najpierw zobaczyłam kilku żołnierzy na koniach, w pełnym rynsztunku i z proporcami u siodeł, a potem...

Wyższe partie kamienic i budynków zasłoniły kolorowe flagi. Na ścianach domostw i w szybach okiennic odbijały się blaski klejnotów, które osadzone były w wysokich kosturach mędrców w białych szatach. Zaraz za nimi, w otoczeniu smug dymu kroczył dostojny, ubrany w złoto –biały płaszcz Wysoki Kapłan, z kadzidłem na łańcuszkach i pokaźną, lśniącą laską, którą się podpierał.

Pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego. Do naszego miasta... spokojnego miasta nad klifem, które nocą zmieniało się w wylęgarnię czarnej magii, zawitała sama świta Arcymiasta. Ale.. skąd ten przepych i ilość ochrony? Przewozili coś? Kogoś?

Konni wlali się na plac, na którym stałam. Mędrcy ustawili się po bokach, a sam Kapłan stanął pośrodku, okadzając kilka metrów placu, po czym oddał kadzidło młodemu służącemu. Zapadła cisza. Mieszkańcy przestali szeptać, a dzieci podbiegły do wołających je matek. Kapłan wymówił kilka słów po łacinie, a potem odsunął się. Znów rozległ się stukot kopyt. Dzwony nie przestawały bić. Zza kamienicy wyjechała grupka strażników. Wśród nich zobaczyłam...

-Mathius..- szepnęłam. A jednak. Moi opiekunowie mieli rację. Mathius zawitał do miasta. To dlatego Morgan był taki podejrzliwy. Czwórka strażników rozeszła się na boki, a zza nich wyłonił się sam Namiestnik. Człowiek, który posiadał niemal najwyższą pozycję w regionie przyjechał do naszej mieściny? Po co? Tylko Cesarz był wyżej od niego. Kasta Namiestników stanowiła elitę. Otaczali Cesarza nie tylko jako jego świta, ale i jako doradcy i pierwsi, którzy znali wolę władcy. To oni z nim obradowali najczęściej i to oni mieli spory udział w jego decyzjach.

Pod mentorstwemWhere stories live. Discover now