Stokrotka

129 10 6
                                    

— Oczywiście, że istnieją. Inaczej by mnie tutaj nie było.

Dziewczynka stała dokładnie tam, gdzie ją po raz pierwszy zauważył — na ściętym pniaku jednego z cmentarnych dębów. No, najprawdopodobniej jednak nie do końca tak samo — teraz jej bladych policzków nie oświetlał już ciepły blask zniczy, lecz nieco ospały, jak to w listopadzie bywa, księżyc. Może i jej ubrania wydawały się nieco staromodne i nieodpowiednie do pory roku (jesień z każdym rokiem coraz bardziej starała się papugować zimę i zdecydowanie najmniej adekwatnym do tego faktu ubiorem była biała sukienka w czerwone kropki, tak zwane polka dot), może i włosy wyglądały za każdym razem tak, jakby ledwo co wstała z pościeli, jednak nic nie wskazywało na to, by jej nie było. Nic, ale to zupełnie nic.

Zeskoczyła z podwyższenia, nie tracąc przy tym na swoim istnieniu ani grama, a zyskując przynajmniej z dziesięć deko rozczochrania, po czym odezwała się znowu:

— Czemu w ogóle o to spytałeś?

W tym miejscu drogi Czytelnik powinien dowiedzieć się, kim w sumie była osoba, do której nasza bohaterka się zwracała. Cóż — był nią (a właściwie nim) Tomek, jedenastoletni chłopiec. Warto także wspomnieć, że mimo swoich jedenastu przeżytych wiosen, zupełnie nie wiedział, jak odpowiedzieć na to pytanie. Spytał się matki, czy duchy istnieją, bo tak postąpiłby każdy na jego miejscu... A przynajmniej tak mu się wydawało. W sumie, nie wiedział, czy ktokolwiek poza nim zobaczył kiedyś ducha w noc Wszystkich Świętych podczas rodzinnego spaceru cmentarzu. Szczególnie takiego, jak jego rozmówczyni.

Zamiast jednak ująć te wszystkie rozważania w słowa, spojrzał tylko na nią i, po uprzednim przekonaniu się w duchu, iż nie zrozumiałaby niczego z jego dziwacznego wywodu, odparł proste:

— Przepraszam.

— Ależ nie masz za co. — Uśmiechnęła się nieco zdziwiona. — Po prostu nie rozumiem, czemu pytać o coś, co się widziało.

Zapadła cisza. Tomek poczuł, jak coraz zimniejszy wiatr smaga go bezlitośnie po policzkach i mimowolnie wtulił się jeszcze bardziej w swój pasiasty, żółto-fioletowy szalik. Dziewczynka za to stała tak, jakby jej to zupełnie nie obchodziło — nawet należąca do niej sukienka zdała się mieć wicher w głębokim poważaniu i falowała spokojnie, poruszana niby morską bryzą.

— Jestem Tomek — przerwał milczenie chłopiec. Nagle zdał sobie sprawę, że znalazł ją tutaj — dziewczynkę, rzecz jasna, nie sukienkę — bez choćby poznania jej imienia. Powrót w to miejsce wydał mu się jeszcze bardziej naturalny niż pytanie zadane matce... Tym razem jednak nie musiał się z nikim tym przemyśleniem dzielić, więc na tych dwóch, krótkich słowach zakończył swoją wypowiedź.

Dziewczynka odgarnęła nieco z twarzy swoje brązowe włosy z taką nabożnością, jakby była to rzecz w tej sytuacji niezbędna, po czym powiedziała:

— A ja Amelia. Miło mi, że przyszedłeś.

***

Tomek zauważył, że Amelia codziennie nosiła tę samą sukienkę. Jako że był dość bystrym chłopcem, stwierdził, że to w niej ją pochowano. W podobny sposób tłumaczył sobie większość tajemnic (mniejszych i większych) związanych z nową przyjaciółką... Istniała jednak jedna rzecz, której nie potrafił w żaden sposób zrozumieć.

— Czemu ty w zasadzie nie żyjesz?

Duszyczka zamrugała oczami raz. Widząc, że naszemu bohaterowi nie wystarczyła taka odpowiedź, zamrugała po raz wtóry. Jednak, gdy nawet po trzecim powtórzeniu mały brunet nie nabrał wyglądu osoby usatysfakcjonowanej taką formą przekazu, westchnęła i w końcu zdecydowała zabrać głos:

StokrotkaWhere stories live. Discover now