– Nic nie wie, ale obiecał, że da nam znać jak tylko zdobędzie jakieś informacje – odpowiedziałam siląc się na spokój. – Chcesz kawy?

– Taa, dzięki.

Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam Dani tak smutnej. Siedziała teraz na obszernym parapecie, opierając głowę o szybę. Potrafiłam ją doskonale zrozumieć. Mogłam zadzwonić do ojca, który miał wpływy i mógł dużo szybciej zlokalizować zarówno Malcolma, jak i Jacksona. Mając jednak w pamięci to, co się wydarzyło ponad cztery miesiące temu, wiedziałam że to byłoby bezcelowe. Nie mogłam się przemóc i zadzwonić do domu. Właściwie, dawno już nie nazywałam w ten sposób rezydencji Wilsonów. Może wydawać się to bezduszne, ale nie chciałam mieć już nic wspólnego z moją rodziną. Chciałabym móc się od nich odseparować raz na zawsze. Przerwać wszelkie łączące nas więzi. Wiedziałam jednak, że jest to nierealne. Chyba, że dano by mi całkiem nowe życie, co zdarza się chyba tylko na filmach.

Z braku lepszych pomysłów co ze sobą zrobić, skierowałam się do kuchni, by przygotować jakieś śniadanie. Nie chciałam myśleć o tym, co uparcie napierało na mój umysł. Bowiem było to zbyt przerażające. Metodycznie przygotowywałam jakieś kanapki, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego co na nie kładę. Cóż... ostatecznie wszystko co miałam obecnie w lodówce było zjadliwe. Wstawiłam wodę na kawę i rozpoczęłam poszukiwanie jakichś szklanek. Mieszkałam już tutaj ponad tydzień, a nadal miałam problemy z odnalezieniem różnych rzeczy, często podstawowych. Oczywiście było to wszystko skutkiem tego, że pewna upiorna dekoratorka wnętrz, niesamowicie pedantyczna, wciąż mi wszystko przestawiała, bo uważała, że w innym miejscu to i owo lepiej się prezentuje. Myślę, że robiła to głównie po to, by nie myśleć o nieodzywającym się narzeczonym. Widocznie dziś nastąpił przełom. Już wczoraj widziałam, że była na granicy wytrzymałości. Bałam się tego, co mogę usłyszeć, gdy zadzwoni John.

Postawiłam talerze i dwie filiżanki na stoliku w salonie. Danielle siedziała w tej samej pozycji, w której ją zostawiłam. Włączyłam telewizor, by zagłuszyć ciszę. Akurat natrafiłam na jakieś wydanie specjalne wiadomości. Ech... może być. Możemy pooglądać wojny polityczne, byle tylko nie słuchać wyłącznie dźwięku tykającego zegara. Odwróciłam się, by przynieść mleko do kawy, gdy usłyszałam to jedno, tak długo oczekiwane nazwisko. Zawróciłam, wpatrując się w ekran. To co ujrzałam, zabrało całe powietrze z moich płuc. Moje serce ścisnęło się boleśnie. Telewizja pokazywała właśnie zgliszcza budynku. Zginęło dziewięć osób.

– O mój Boże – usłyszałam szept Danielle. – Amy...

Ja jednak nic więcej nie słyszałam poza komunikatem reportera: Do tragedii, która rozegrała się pięć dni temu doszło na skutek wojny pomiędzy okolicznymi gangami. Jedną z osób, która poniosła śmiertelne rany jest znany biznesmen Jackson Anderson. Jego brat Malcolm Anderson, który również uczestniczył w spotkaniu biznesowym, został w ciężkim stanie przewieziony do pobliskiego szpitala...

Nie czułam nic poza pustką. W mojej głowie słyszałam na nowo powtarzające się: Nie wróci. Nie odnajdzie mnie. To niemożliwe. To nie tak miało się skończyć. Miałam być w końcu szczęśliwa.

Nie wiem jak długo stałam w bezdechu. W pewnej chwili poczułam jak wokół mnie zacieśniają się czyjeś ramiona. Nie mogłam złapać tchu, choć wiedziałam, że powinnam. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Coś we mnie umarło. Tyle sobie uświadomiłam nim opadłam w ciemność.

Danielle

Nie wiedziałam, co mam zrobić. Mimo, że cieszyłam się, iż Malcolm przeżył, to jednak nie czułam się wcale szczęśliwa. Jackson zawsze był dla mnie jak brat, którego nigdy nie było mi dane mieć. Był dla mnie rodziną, oparciem w trudnych chwilach. Był... przyjacielem. Nie mogłam nawet wyobrazić sobie, co czuła Amy.

Zakazany owocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz