Prolog

20 2 1
                                    

Biegłam przez las. Drobne gałązki rwały mi ubranie, kaleczyły skórę. Przed sobą widziałam tylko jego szerokie, tak dobrze mi znajome plecy. Czułam jakbym miała zaraz wypluć płuca, ale biegłam przed siebie. W końcu od tego zależało moje życie. Za sobą słyszałam szybkie kroki. Wydłużyłam jeszcze bardziej krok, ale wiedziałam, że nic to już nie da. Byłam zgubiona, zbyt słaba by biec. Nigdy nie powinnam była zaczynać. Teraz było jednak już na to za późno.

-Mam nadzieję, że mi wybaczysz. -wyszeptałam tylko zatrzymując się i odwracając twarzą do goniących mnie strażników.

-Nie!- zawołał biegnący przede mną J.

Szybko odwróciłam się w jego stronę. Popatrzył mi w oczy i zrozumiał. Dałam mu to czego potrzebował. Czas.

-Przykro mi- wyszeptał tylko. Bo co innego możesz powiedzieć komuś kogo skazujesz na śmierć?

Już pogodziłam się ze swym losem, niemal wyczuwałam jak mocna pętla szubienicy zaciska mi się na szyi. Moja śmierć przejdzie echem, zrobią z niej widowisko. Pokażą ludziom jak będę wierzgać nogami, starając się zaczerpnąć haustu powietrza, mimo świadomości, że nic to nie da, będę walczyć. Taka moja natura. Pokażą jak upadam, że jestem tylko człowiekiem, a nie nadzieją w ich sercach. Wybaczą im jednak niesubordynację, w końcu każdy może się pomylić, nieprawdaż? Spojrzałam na zbliżających się strażników. Jestem gotowa, jestem gotowa... powtarzam sobie w myślach. Już prawie udało mi się oszukać samą siebie, kiedy poczułam silne uderzenie w skroń i padłam na ziemię.

Krwią na śnieguWhere stories live. Discover now