- Równie dobrze Reginelli mógł uznać to jako zwykły przypadek - zauważył Karim.

- Chłopak zapadł się pod ziemię. Nigdy nie nocował w żadnym hostelu, nikt go nie widział i o nim nie słyszał, ale zanim zniknął, ofiarował na pamiątkę córce Reginellego pięć pestek pomarańczy. Powiedział, że powinna je dać ojcu, żeby posadził je w ogródku przed domem.

- Pestki pomarańczy? - Karim potrząsnął głową, myśląc, że Undenowi coś odbiło.

- Nasz nadgorliwy Reginelli jest wielkim fanem Arthura Conana Doyle. Kiedyś, gdy będziesz miał czas, przeczytaj jedno z kryminalnych opowiadań tego autora.

- Ostrzeżenie? - domyślił się Karim.

- Tak. Subtelne, ale bardzo jasne. I co najważniejsze... - zawiesił głos - skuteczne. Wczoraj Reginelli złożył do przełożonego wniosek o umorzenie sprawy ze względu na brak dowodów. Jego służbowy komputer jest czysty, sam wszystko usunął. Doszły mnie słuchy, że rozważa wcześniejsze przejście na emeryturę. - Hjalmar wstał i rozejrzał się wokół z widocznym obrzydzeniem. Pokój był wyjątkowo obskurny. Pod sufitem cicho brzęczała na wpół-wypalona świetlówka, a pościel leżąca na dwóch wąskich tapczanikach, pamiętających z pewnością czasy Olofa Palmego, choć wyprana, wypełniała pomieszczenie stęchłym zapachem. - Mieli tu rozlokować imigrantów, ale uznali, że budynek nie spełnia standardów - rzucił informacją zasłyszaną od portiera.

- To wszystko z Reginellim? - Karim zignorował ostatni wtręt.

- Tak. - Unden wyciągnął przed siebie skrzyżowane w palcach dłonie, znów strzelił stawami i usiadł naprzeciw Kasymowa. - Jeszcze zostały nam...

- Ile? - przerwał Karim, z odrazą patrząc na jego twarz, do złudzenia przypominającą absurdalnie powiększoną niemowlęcą buzię: gładką, okrągłą, z maleńkimi oczkami i otoczoną wianuszkiem blond loczków. Brzydził się Undenem bardziej, niż ten tym nędznie wyposażonym pokojem. I nie chodziło o fizjonomię, tylko o to, co potrafił uczynić Unden dla pieniędzy.

Hjalmar Unden wyjął telefon, wystukał na klawiaturze kwotę i pokazał Karimowi.

- Tyle. W Euro.

- Okej. Jak ostatnio?

- Tak.

- Jutro będziesz miał całość - powiedział Karim, wstając.

- Chan... - wygłosił z emfazą Hjalmar. - Interesy z tobą, to prawdziwa przyjemność...

***

Cap Martin powitało Karima upałem, ale nie narzekał. Po zalanej deszczem Szwecji, południe Francji zdawało się być jeszcze piękniejsze, niż zazwyczaj. Mimo to, czuł w piersiach nieznośny ciężar, gdy mijał bramę wjazdową, a przed oczami pojawił się budynek rezydencji. Wiedział, że na drugim piętrze, w sypialni na końcu korytarza, śpi Fabiana. Przez te kilka dni spędzonych również w interesach nie miał czasu, żeby o niej pomyśleć. A może po prostu nie chciał? Odsuwał w głowie wszystko, co jej dotyczyło.

Ciągle się wahał, czy słusznie postąpił zostawiając w pokoju z numerem 6 drugie urządzenie nagrywające wszystkie rozmowy, które toczyły między sobą Alija i Fabiana. Czasami lepiej było nie wiedzieć pewnych rzeczy. Nieraz się o tym przekonał. Mógł nie odsłuchiwać nagrań, skasować je z dysku, przecież tylko on miał do nich dostęp, a mimo to nie mógł się oprzeć i często zakładał słuchawki, włączał nagranie, bieżące lub archiwalne i słuchał.

Pierwsze, co zrobił po powrocie, to zamknął się w gabinecie i uruchomił odczyt. Musiał przyznać, że wstrząsnęła nim rozmowa o Vivane, o jej śmierci i o tym, jak postrzegają go Alija i Fabiana, zwłaszcza ta ostatnia. Oczywiście, gdyby mógł, zrugałby swoją podwładną, choć nie dało się ukryć, że parsknął śmiechem przy zapchlonym psie. Rozumiał jej emocje i podziwiał za opanowanie, gdy opowiadała o wypadku Viv. Mimo to, uważał, że nie powinna tak lekceważąco się o nim wyrażać. „Zapędziłeś się w kozi róg - uznał w duchu. - Albo nauczka dla Aliji i wiążąca się z nią dekonspiracja, albo udajesz, że o niczym nie wiesz".

Kryształowe sercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz