Pióra na wietrze

160 33 21
                                    

Będąc dzieckiem, obserwowałam, jak na ziemię opadają pióra. Białe, delikatne, puchowe pióra, o których myślałam, że zgubił je przelatujący anioł. Patrzyłam na nie, jak płyną w swoim melancholijnym tańcu, niekiedy szarpane podmuchami wiatru, innym razem delikatnie przez niego kołysane. Nie wiem dlaczego, ale fascynowało mnie to. Liczyłam sekundy, od kiedy zobaczyłam dane pióro do momentu, gdy bezszelestnie upadało na ziemię. Tak piękne w locie, na ziemi stawało się brudne, zbrukane. Drobinki piasku pokrywały delikatne nitki przypominające żyłki pod skórą. Cieniutkie, ledwo widoczne, a zapewniające tak wiele, praktycznie całe życie. Falowały, muskane przez objęcia brunatnej gleby. Jakby pragnąc się do niej przytulić. Może dla piór ziemia była dawno niewidzianym kochankiem? Lub nieuchronnym końcem, zimną rzeczywistością?

Przesunęłam opuszkami po białym materiale sukienki, która oplatała moje zmarznięte ciało. Boże, było mi tak zimno. Czułam się, jakby całe ciepło uciekło dawno temu, nie chcąc pozostawać ostatnim świadkiem przyszłych wydarzeń. Wydarzeń, które i tak odebrałyby ciepło memu ciału. Najbardziej ironiczne w tej sytuacji było to, że nienawidziłam zimna. A teraz sama wystawiałam się na jego srogą chłostę. Mróz szczypał w każdy fragment odsłoniętej skóry: od bosych stóp, przez nagie ramiona, aż po zaczerwienione policzki. Ostatnie miejsce na ciele, w którym zachował się jeszcze jakiś kolor. W sumie... Jeśliby patrzeć z punktu widzenia fizyki, to biel była połączeniem wszystkich kolorów, splątanych ze sobą tak mocno, że dla zwykłego laika stanowiły jeden kolor-nie-kolor. Czy ja byłam laikiem? Nie wiem; zdecydowanie nie przepadałam za fizyką. Wolałam... Nic. Chociaż w tamtym miejscu nie istniały żadne prawa, łącznie z prawami fizyki czy natury.

Gdybym miała jeszcze serce, pewnie teraz biłoby jak szalone. Jak serce kota uciekającego przed psami. Jak serce osoby, która pierwszy raz od długiego czasu widzi ukochaną osobę. Ale już go nie miałam. Sprzedałam je ostatniej osobie, którą pokochałam. Oddałam je Tobie wraz z duszą za garść mieniących się kłamstw i pięknych obietnic bez pokrycia. Sprzedałam za ciepły uśmiech i iskierki w Twoich oczach. Gdybym miała jeszcze rozum, zapewne krzyczałby, wrzeszczał jak ojciec na nieposłuszne dziecko, żebym się wycofała, żebym nie robiła następnego kroku bosą stopą. Ale mój rozum już dawno zniknął po przegranej walce z sercem. Tym samym zostałam sama, z wyrwą w piersi i pustką w głowie. Idealne połączenie. Tyle w tym (melo)dramatyzmu. Tyle w tym tragi(komi)cznej ironii wszechświata.

Chciałam uciec od tego wszystkiego. Od uczuć wypełniających myśli, od wspomnień zatruwających krew, od bezdechu wywołanego Twoimi słowami. Bo miałam jeszcze nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży, że szczęście znowu zagości na Twojej twarzy. Mimo że to Ty odszedłeś, ja zadałam Ci cios. Nie wiedziałam, z czym się zmagasz przez te wszystkie miesiące naszej nieobecności. Pustka potrafi być bardzo przytłaczająca. Pozwoliłam sobie na za dużo. Miałam przestać, zapomnieć. Przecież mi powiedziałeś, żebym odpuściła. Nie zrobiłam tego i oto tu stałam.

Po co, kurwa, słuchałam tamtej piosenki? Po co napisałam Ci, że wreszcie doceniłam Twój ulubiony zespół? Dlaczego nie zerwałam tego kontaktu na samym początku? Pozwoliłam, by zakiełkowało w nas to znajome uczucie. Jednak oboje się zmieniliśmy. I to, co kiedyś mogłoby rozkwitnąć w piękną różę, tym razem stworzyło tylko kolce. Raniliśmy się, obarczaliśmy się nawzajem winą, chcieliśmy to skończyć, uzależniliśmy się od siebie od nowa. A teraz spadaliśmy osobno, każdy w swoim kierunku. Wiedziałam, że potrzebuję miłości i jednocześnie jej nie chciałam. Czułam się taka pusta, jak nigdy wcześniej. Dlaczego dzisiaj pozwoliłeś mi się znowu zakochać? Zabijanie uczuć tak bardzo boli. Pamiętasz, jak powiedziałam Ci, że najbardziej się obawiam czterech słów: jest już za późno? Nigdy nie sądziłam, że będę tą, która je wypowie. Przez to wszystko miałam taki mętlik w głowie, dopóki nie zaczął padać deszcz. Dopóki nie zmył łez. Uświadomiłam wtedy sobie jedną rzecz: byłeś moim osobistym aniołem, a ja za każdym razem wyrywałam Ci pióra ze skrzydeł.

Spojrzałam w górę, pozwalając delikatnej mżawce obmyć moją twarz. Krople deszczu spływały po skórze, sukienka stała się cięższa od wchłoniętej wilgoci, a ja w jakiś dziwny sposób czułam się wolna. Kiedy postawiłam stopę na barierce, to uczucie wzmogło się jeszcze bardziej. Wolność – czy tak właśnie smakowała? Jak deszcz, rdza i niepewność? Złapałam ręką za fragment balustrady wzbijający się w niebo niczym wieża katedry. Moja mała prywatna świątynia. Druga stopa dołączyła do stęsknionej już bliźniaczki. Spojrzałam na swoją bladą dłoń oplatającą kawałek zimnego metalu. Blade żyłki odcinały się od jeszcze bledszej skóry. Jak nitki piór. Tak piękne, tak idealne, tak nierealne.

Nie wybrałam tego miejsca przypadkowo. Wiedziałam, że zrozumiesz. Może to jedyna rzecz związana ze mną, którą kiedykolwiek zrozumiesz. Ale, hej, nadzieja matką głupich, prawda? Ostatnie spojrzenie na horyzont: pomarańczowe światła miasta płynące w deszczu. Z tej perspektywy człowiek mógłby się poczuć jak w zupełnie innym świecie, niczym z kartek książki fantasy. Jednak piękny świat fantasy zawsze przegra z przykrą, przytłaczającą rzeczywistością. Świat czasami bywa bezlitosny. I bardzo ironiczny. Znikąd pojawiło się białe pióro, które pomimo deszczu kołysało się w powietrzu, opadając coraz niżej. Jak baletnica, primadonna zatracona w swoim wielkim występie. Kiedy wszystkie światła były skierowane na nią, a oczy wpatrzone, oczarowane widokiem.

Jeden krok, tyle wystarczyło. Zastanawiałam się, czy jestem tak samo piękna jak opadające pióro? Moja biała sukienka falowana wiatrem, ciało delikatnie kołysane podmuchami. Może w tym jednym momencie wreszcie byłam perfekcyjna?

Jak pióra opadające na wietrze.

Pióra na wietrzeजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें