1.

139 10 3
                                    

Szedł ulicą. Naokoło niego przechodzili ludzie. Każdy spiesząc w swoją stronę. Zapatrzeni tylko w cel swojej podróży. Nie interesowały ich nieznajome osoby. Przechodzili obok nie zauważając go. Co się dla nich liczy? Rodzina? Praca? A może przetrwanie? Gdyby ich zapytać pewnie nie każdy znałby odpowiedź. Dlatego tak bardzo ucieka im czas, którego mają tak mało. A gdyby na chwilę się zatrzymali? Pewnie zwróciliby uwagę na piękno i na niego. Czarną postać, ukrytą pod kapturem, która żyła wśród nich, mijała ich na ulicach, gdy nawet tego się nie spodziewali. Była tu od wieków, widziała jak powstaje wielkie imperium, jak płonie Rzym, jak plagi nawiedzają Egipt, jak rodzi się Jezus i zostaje ukrzyżowany, widział śmierć ludzi ginących tylko przez to, że ktoś pragnął władzy. Ale czy on był inny? On też tego chciał, większej niż miał teraz. Powoli ludzie o nim zapominali, jako o Bogu. Przestawali wierzyć. Bo jeśli czegoś nie udowodniono naukowo to nie pa prawa istnieć. Do kościoła chodziło coraz mniej osób, już tylko nieliczni się modlili. Czas nadszedłby on zaczął działać. Bóg to już tylko stary piernik zastanawiający się czy nie zgładzić ludzkości, którą tak bardzo kochał. Tak nadszedł jego czas. Czas diabła.

Miał już za sobą tłoczne, przygnębiające ulicę. Wolał mrok, taki jak panował w uliczce, którą teraz szedł. Nie spieszył się, miał czas. A jego cel nie odejdzie, zawsze przebywał w tej samej cuchnącej norze, którą nazywał "rajem na ziemi". Bo, po co mieszkać w pałacu w niebie? Tak bardzo kocha ludzi i ziemię, którą stworzył, że woli być tu. Nigdy tego nie pojmowałem. JA zawsze musiałem tułać się po ziemi, rozprzestrzeniać zło, ale Bóg miał od "brudnej" roboty swoich pomocników. Anioły i tak dalej. W końcu dotarłem na miejsce, dom z zewnątrz niczym się nie wyróżniał. W oknach zasłony, mały balkonik nad wejściem, mur z czerwonej cegły, schody wylane z betonu a na nich doniczki z kwiatami. Ale gdy podszedłeś bliżej i mocno się przyjrzałeś, można było zauważyć bijący od drzwi blask. Zapukałem. Po chwili brama otworzyła się a ja wszedłem do środka. Bóg siedział w fotelu rozgrywając kolejną partię szachów sam ze sobą, bo nikt nie był dość dobry by z nim konkurować tylko on sam i ja.
-Witaj Przyjacielu. Dawno cię u mnie nie było.
-Cały czas mój drogi, poświęciłem na obserwowanie ludzi, których tak bardzo kochasz.
-Może mała partyjka szachów i wszystko mi opowiesz?- Powiedział układając już pionki na planszy. Usiadłem naprzeciwko niego. Jak zareaguje na to, co chcę mu powiedzieć? Na mój plan?
-Nic się nie zmieniłeś, nadal wyglądasz jak byś miał zamiar zaraz umrzeć. Może byś coś z tym zrobił?- Zawsze zadawałem mu to samo pytanie. Wyglądał jak starzec. Siwe włosy, długie do ramion, pomarszczona twarz tak samo jak każdy skrawek jego skóry. Chodząc musiał podpierać się laską, ale nawet wtedy sprawiało mu to nie lada kłopot. Tylko oczy nie pasowały do tego wszystkiego. Były niebieskie jak najpiękniejszy ocean a ich błysk mówił, że właściciel nie mógł mieć więcej niż 20 lat.
-A ty? Ciągle to samo wcielenie. - To prawda ja też od zawsze utrzymywałem wygląd 25 latka. Byłem jego przeciwieństwem w każdym stopniu. Czarne jak smoła oczy, krótko ścięte włosy i kilku dniowy zarost w tym samym kolorze. Nasze ubrania też się różniły jego białe moje mroczne. On był dobrem a ja złem i wszystko to świadczyło o naszych charakterach.
-Wiesz, po co tu przyszedłem?- Zapytałem przesuwając jeden z pionków.
Spojrzał mi głęboko w oczy a jego ręka zastygła na gońcu.
-Domyślam się, ale chcę to usłyszeć od ciebie.
-Chcę zniszczyć ten świat ludzi. Oni nie zasługują, aby tu mieszkać. - Jego oblicze posmutniało, wiem, dlaczego. Tak bardzo ich kochał i przez stulecia odwracał wzrok od tego, co robili. Nie mogli oprzeć się mojemu kuszeniu i to tak bardzo go bolało. Odwracali się od niego pomału, coraz bardziej zapominając o osobie, która ich stworzyła i nad nimi czuwa.
-Ja nie chcę tego robić po raz kolejny.
-Ale musisz, wtedy okazałeś się zbyt słaby by to zrobić. Teraz będzie inaczej zniszczymy ich całkowicie. Gdy już to uczynimy ty będziesz mógł stworzyć inne istoty, lepsze, idealne.
- Co, więc proponujesz?- Te słowa kosztowały go wiele wysiłku. Miał łzy w oczach. Jednego jestem pewien, wiedział, że postępuje słusznie.
-Niech pozabijają się nawzajem.- Po tych słowach, Bóg po raz pierwszy przegrał grę w szachy.
-A może coś mniej krwawego?
-Nie, twój ostatni plan nawalił na całej linii. Teraz czas na mój. Chcę widzieć ich strach, błaganie, rozpacz. Zasiejemy w każdym człowieku ziarno morderstwa. Ich największym pragnieniem będzie kogoś zabić.
-Twoje pomysły są chore...
- Wiem. Przecież jestem Diabłem, co ja na to poradzę.
-W takim razie chodź ze mną.- Idziemy na dach.- Zobacz, jaki ten świat jest piękny. Naprawdę chcesz go niszczyć?- Rozglądam się, tak to prawda, to, co stworzył było piękne, ale ludzie to wszystko zniszczyli i teraz my zrobimy to samo z nimi.
-Sam w to nie wierzysz. Raczej ten świat BYŁ piękny.- Na te słowa bierze mnie za rękę i przenosimy się do jego gabinetu w pałacu w niebie. Tam po środku znajduje się płyta, sam nie wiem, z czego jest zrobiona, ale pokazuje wszystkich ludzi stworzonych przez Boga. Stajemy nad nią a Bóg zamyka oczy. Czas ucieka, cisza, gdy nagle mój towarzysz ją przerywa.
-Niech stanie się tak jak chciałeś. Wróć na ziemię a z twoim powrotem zacznie się apokalipsa.
Tak, więc zrobiłem. Wróciłem, teraz stoję na dachu jakiegoś budynku i spoglądam na ludzi. Czy ziarno morderstwa jest już w nich zasiane? Bóg mówił, że z moim przybyciem wszystko się zacznie. Pojawia się tęcza, tak jasna i wyraźna, jakiej człowiek nigdy na ziemi nie widział. Każdy wzrok skierował się na nią piękną i dostojną. Gdy nagle bum! Pęka. Rozbija się na miliardy kawałków. Po części dla każdego człowieka. Teraz już wiem, właśnie rozpoczął się mój plan.
- Powiedział Bóg do Noego: "A ten jest znak przymierza, który Ja zawieram z wami (...) Łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną i Ziemią" (Rdz 9,13). Właśnie zerwano przymierze.
Znów błąkam się ulicami gdzie niegdzie słyszę płacz dziecka zostawionego przez matkę, którą zamordował jakiś przechodzień. Gdzie indziej błaganie o litość, ale litość nienastanie, osoba ginie. Na ulicach zapanował chaos już nikt nie spieszy do pracy, do rodziny, na spotkanie. Teraz jedyna ważna rzecz, jakiej pragną to ZABIĆ. Mijam kościół, nie słychać z niego ani krzyków, ani modlitwy, to miejsce opustoszało, bo, po co człowiekowi Bóg? Znając go, jeśli ludzie by teraz zapłakali, przeprosili, błagali o litość, przestałby. Jednak jednego jestem pewien, więcej niż te parę osób, co się wcześniej modliło nikt się nie nawróci. Zatrzymuję się i zawracam. Wchodzę do kościoła. Tak jak myślałem pusto. Co mnie podkusiłoby tu zaglądnąć?
-A ty, co się tak gapisz?- Pytam figury Jezusa znajdującej na ołtarzu. Gadanie do siebie i figur, wiem, że to nie normalne, ale czego nie robi się przez samotność.
Nagle słyszę płacz. Ej czekaj wróć, przecież tu nikogo nie było. Jesteś diabłem niby, czego masz się bać. Odwracam się a tam chłopak, siedzi na podłodze, przykuty do ławki. Dziwne
-Przyszedłeś mnie zabić?- Coraz dziwniej.
-Przykro mi, ale nie to zadanie ludzi nie moje. Ja mam tylko obserwować i nie dać Bogu się wtrącić. - Chłopak patrzy na nie ja by zobaczył ducha...Albo kogoś niesamowicie przystojnego. W sumie to drugie się zgadza.
-Wiesz znam dobrego psychiatrę, mogę dać ci do niego numer.
-Nie jestem chory, a ty lepiej mi powiedz, po co przykułeś się do tych ławek.
-Bo naszła mnie ochota by zabijać, ale moje sumienie się z tym nie zgadza.
-Może lepiej poddać się żądzy?
-Nie, bo nie chcę tego, ale ty jesteś jakiś inny, każdego, kogo spotkałem dzisiaj chciałem zabić, ale Ciebie nie.
-No wiesz, urok osobisty.
-A tak naprawdę?
-Jestem Diabłem i wraz z Bogiem sprowadziłem apokalipsę na świat ludzi.
-Serio znam lekarza dobrego...
-Nie chcesz to nie wież, ale dziś nadejdzie koniec...Oczywiście jak zdołam powstrzymać Boga od ratowania was, czyli jego ukochanego ludu. Bla bla.
-Po co chcesz to zrobić? Dlaczego nas tak nienawidzisz?
-Bo zapomnieliście, kto was stworzył, dał wam życie, pokochał, dał wam wszystko, i spełnia wasze pragnienia. A wy jak się mu odpłacacie, opuściliście go.
-Przecież nie każdy.
-Tak została mała grupka, ale i tak nie zasługujecie by żyć!
Wychodzę mam dość tego gościa. Przenoszę się na górę do pałacu Boga. Zastaję go płaczącego i oglądającego ludzkość.
-Jacy oni biedni.- Mówi zapłakany. Pewnie zastanawiacie się jak Bóg może tyle ryczeć. A może. Może.
-Wcale nie, umierają tak wolno, że już zaczyna mi się nudzić.
-To był twój chory pomysł.
-Wiem, wiem.
-Patrz na nich, jacy oni biedni, przywiązują się by tylko nie zabijać. A jednak są dobrzy! Widzisz! Nie mogę ich tak zostawić. Musimy przestać.
-Nie zasłużyli na łaskę!
-Ja już nie mogę.- Podchodzi do monitora i zaczyna wypowiadać po cichu słowa.- Ja odpuszczam wam grzechy w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
-Nie!
-Przepraszam, nie mogłem ich zgładzić.
-Wiesz, że jesteś tchórzem?
-Tak, ale ostrzegam cię już nie przychodź do mnie z takimi prośbami. Koniec z niszczeniem świata ludzi.
-Ach a miało być tak pięknie. Może uda mi się namówić Odyna na niszczenie Asgardu?
-Ty to lepiej dogadasz się z Lokim.
-Zapowiada się ciekawie.
-Wpadnij kiedyś na partyjkę szachów.
-Jasne, jak już uporam się z innym końcem świata.
Odszedłem. I teraz podróżuję w kierunku nowego celu. A ludzkość znów uratowała tyłki. Chyba koniec z niszczeniem tego świata. Ciekawe ile czasu zajmie ludzkości zapomnienie całkowicie o Bogu. Pewnie nie długo, a potem pojawię się znowu ja i obejmę władzę. Hi Hi Hi he he he. Poczekajcie jeszcze, niedługo nadejdzie mroczny czas. Mój czas. Do zobaczenia.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 01, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Danse MacabreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz