Gdy adrenalina opadła poczułam lepką maź spływającą po moich policzkach. To była krew. Gdzie nie gdzie czułam poobijaną skórę i kilka siniaków. Poczułam w końcu ból. Nie spowodowany emocjami tylko prawdziwy ból, który mogłam poczuć. Jeszcze wiele razy będę doświadczać tego rodzaju bólu. Z czego się cieszę.
Wracam do domu, zakrywając policzki kołnierzem. Jest już późno. Kładę się do łóżka i spoglądam w okno, widzę gwiazdy. Podnoszę się i siadam na parapecie. Ciemne niebo rozświetla migoczące punkciki. Tak samo jest z życiem. Może być ciemne i okropne, ale są miejsca, rzeczy i ludzie, które są moim prywatnym promykiem nadziei. Ta gwiazda po prawo to Janek obok Tadeusz a pod nimi Maciek. Po drugiej stronie jest mama i tata. W centrum jest Warszawa. Moje przemyślenia przerwał szloch mamy. Po raz kolejny od zabrania taty znowu słyszę jej płacz. Dreptam do jej pokoju, uchylam skrzypiące drzwi i siadam obok niej. Tulę ją do serca i uspokajam. Kilka minut później zmęczona płaczem zasypia mi na rękach. Spoglądam na jej spokojną twarz. Nie mam pojęcia co ta kobieta zrobi w przyszłości. Wiem tylko jedno.
— Nie martw się. Będę przy tobie, obiecuję ci to — szepczę okrywając ją kocem.
***
Minęło kilka dni od incydentu z siniakami i krwią na policzkach. Co prawda jak Pola Negri nie wyglądam, ale bywało gorzej. Teraz późnym popołudniem idziemy z chłopakami na spacer. Maciek sam wymyślił gdzie się udamy i tu zaskoczę każdego. Nie do restauracji, nie do jego mieszkania, nie do parku tylko na most. Tak dobrze powiedziałam - na most Stanisława Poniatowskiego. Glizda zaczął wywody, że ,, Tam wieczorem jest ślicznie, to chociaż popatrzę na coś ładnego a nie na wasze ohydne, przestarzałe i przereklamowane twarze". Powiedział mi Tadeusz z akcentem i gestykulacją kropka w kropkę Dawidowskiego. Oczywiście na koniec Zocha wybuchł śmiechem, więc tym się nie przejęłam.
Podbiegłam do tramwaju (oczywiście i dzisiaj był zatłoczony) i już ujrzałam trójkę moich prywatnych muszkieterów. Przypomniało mi się gdy ich pierwszy raz zobaczyłam:
Siedziałam na korytarzowej ławce w budynku liceum Batorego wraz z Danką. Wtedy do właśnie podbiegł do niej rudzielec, niskiego wzrostu.
— Duśka, co ja miałem kupić? — spytał rozgorączkowany
— Tępaku, sól dla mamy — z ironią w głosie odpowiedziała Danka.
Właśnie wtedy pierwszy raz przestawiła mnie temu w gorącej wodzie kąpanemu chłopakowi - Jankowi Bytnarowi.
Najbardziej figlarny z uczniów był wysoki, ale przystojny chłopak. Pewnego dnia chwycił moją książkę od algebry i podniósł najwyżej jak mógł. Co mogłam zrobić? Mała, chyda i na dodatek obruszona, kopnęłam go w mały palec i jednej z nóg. Od razu oddał mi książkę.
— Uważaj kogo kopiesz. Może kiedyś będę twoim mężem i co będziesz dzieciom mówić? —uśmiechnął się
— Chciałbyś — przekręciłam oczami.
— Jestem Maciek — przedstawił się.
Jak poznałam tych dwóch, powoli zaprzyjaźniłam się z ostatnim - z Tadeuszem. Jego spokój czasami odstraszał na odległość (tylko czasami).
Uśmiechnięta minęłam pasażerów i podbiegłam do moich muszkieterów.
— No, w końcu jesteś. I z czego się tak cieszysz, co? — przywitał mnie Maciek
— Lubię na ciebie patrzeć, ot co — odwzajemniłam się słodkim uśmiechem.
— Na mnie, to już pewnie nie lubisz spoglądać, co? — upomniał się Bytnar
CZYTASZ
Zanim Poszliśmy na Śmierć
Historical FictionPrzenieśmy się do magicznego lata 1939 roku. Poganiajmy się po ulicach Warszawy tylko po to, aby za kilka miesięcy na jej murach rysować miłosne kotwice. Popływajmy w toni Wisły, aby w następne dni płakać nad swoim wodnym odbiciem. Zjedźmy lody na S...
Listopad, 1939r.
Zacznij od początku