Listopad, 1939r.

2.6K 147 33
                                    

Przypominam sobie jej chude ciało pośród zniszczeń. Jej kolorowa sukienka rozświetlała to ponure miejsce jak lampka w ciemnym pokoju. Jej włosy odbijały się w blasku popołudniowego jesiennego słońca. Jej rzęsy zatopione w potoku łez były jak ciężkie dźwigi nie pozwalające na pokazane oczu. Kolorowy ptaszek na jej ramieniu był niczym przyjaciel. Wtulił się w jej warkocz i siedział cichutko jak mysz pod miotłą. Powinienem być z nią, ale nie chciałem popsuć tej chwili. Stałem w progu drzwi i patrzyłem na tą scenę. Skulona w końcu otworzyła oczy i spojrzała na orzełka trzymającego w pięści. Teraz byli oni jak brat i siostra. Jak nierozerwalna dwójka.

Kocham ją co raz mocniej. Co raz bardziej boję się, że zabierze tą miłość nasza przyjaciółka. Wojna.

***

Pierwsze dni listopada były okropne. Liście doszczętnie spadły z pobliskich drzew. Bałam się wracać sama do domu. Moja podświadomość szeptała mi ,,Uważaj za rogiem czyhają na ciebie gestapowcy". Co dzień opuszczałam mieszkanie, wędrując ulicami Warszawy.

Dochodziłam właśnie do Pawiaka. Patrzyłam z oddali na potężny budynek więzienia. Spoglądałam na główne wejścia i ich ochronę. Gdybym mogła tam się dostać. Strasznie odczuwałam brak ojca. To on zawsze miał dla mnie dobrą radę. To on zawsze zarabiał na moją szkołę. To z nim jeździłam nad Wisłę i pluskałam się w jej ciepłej i czystej wodzie. To on pozwalał mi jeść po trzy kulki lodów (a nie jedną jak mama kazała). To on zawsze pocieszał mnie gdy śnił mi się nocny koszmar. To on sam malował i robił meble do mojego pokoju. To on uczył mnie harcerskich piosenek podczas spacerów do Łazienek Królewskich. To on uczył mnie czytać. To on co dzień odmawiał ze mną pacierz.

Ten ważny dla mnie człowiek jest tak blisko mnie, a ja nie mogę nic zrobić. Czuję się tak mało potrzebna rodzinie, przyjaciołom czy nawet całemu światu. Stoję tak na ulicy, szczelnie zakryta zimowym płaszczem. Zahipnotyzowanym wzrokiem patrzę na trzy piętrowy budynek Pawiaka przy ulicy Dzielnej. To mnie powinni zabrać, nie tatę. On w nic się nie wplątał, nie należy do konspiracji, ja tak. I jestem z tego powodu bardzo dumna.

Wędruję po moim mieście bo tutaj czuję się bezpiecznie. Zgiełk ulicy w centrum stanowi dla mnie barierę ochronną. Nikt mnie tu nie rozpozna. Nikt nie wie jak się nazywam, gdzie mieszkam, co robię i kim są moi rodzice oraz przyjaciele. Tutaj jestem zwykłym kamieniem na wielu hektarowym polu. Jak pojedyncze ziarno w stodole o nazwie Europa. Jak kropelka rosy na wszystkich pastwiskach świata.

Za to kocham ten miastowy zgiełk. Lubię usiąść na ławce i spoglądać na twarze przechodniów. Na sklepikarzy i dzieci roznoszące gazety. To mnie tak błogo uspokaja. Są niestety ludzie, którzy idą przez miasto z podkrążonymi oczami i chusteczką w ręku. Wtedy czuję jeszcze większą bliskość z mieszkańcami Warszawy. Jak matka lwica osłania swoje lwiątka przed niebezpieczeństwem, tak ja będę chronić warszawiaków przed wrogiem. A wróg w tym czasie jest jeden - Niemcy czyli oddziały gestapowców i esesmanów.

Czym lub kim można nazwać wroga w tych wojennych czasach? Wróg zachowuje się jak lew na sawannie, wróg to zły król zakazujący przyjaźni i miłości. Wróg to prześladowania, tortury, rozrywanie rodzin. Wróg może zniszczyć, zepsuć, zabić lecz czy to oznacza, że mam siedzieć cicho i nie mówić prawdy? Wróg chce mnie zastraszyć i poniżyć wtedy czuje, że wykonał dobrą robotę. Dlatego nigdy nie mogę dać mu tej satysfakcji. Nie mogę się poddać, choć tyle mi zabrał nigdy nie zabroni mi marzyć i dążyć do realizacji marzeń. Dlatego jestem tutaj, należę do konspiracji do ZWZ. Nazywam się Kama i będę żyć tak jak ja chcę.

Chcę dobrze przeżyć to życie. Chcę mieć co wspominać zanim poszłam na śmierć. Zanim jej ciało doszczętnie mnie pochłonie. Chcę umrzeć z myślą, że to życie przeżyłam godnie, pomimo trudnych czasów. Z tysiącami myśli podnoszę się z ławki i zmierzam wolnym krokiem do domu. Przechodzi obok mnie Niemiec w swoim czystym mundurze. Jest sam więc mogę zepsuć mu dzień. Nabrałam śliny w usta i wyplułam wprost na jego buty. Wpadł w furię, wyciągnął pałkę policyjną i zaczął mnie tłuc. Potem zmienił narzędzie na pejcz, którym ciął moje policzki niczym brzytwa. Podniosłam się na nogi i jak najszybciej mogłam, zaczęłam uciekać w kierunku kamienic.

Zanim Poszliśmy na ŚmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz