Pierwsza tabletka

83 21 4
                                    


W szpitalu psychiatrycznym każda doba jest taka sama, tylko z dnia na dzień coraz bardziej odczuwasz ogromną samotność. Ona cię przytłacza do ziemi – jest jak kula u nogi, z którą nie masz już sił chodzić, jest obciążeniem, który sprawia, że następny krok cię zabije. Masz dwa wybory: albo się jej pozbędziesz, albo umrzesz. Co więc zrobiłam? Drobna podpowiedź: Nic.

Samo przebywanie w takim miejscu jak to powoduje, że masz nieustanne myśli samobójcze. Z nikim nie rozmawiasz, nikt cię nie interesuje, jesteś tylko ty. No właśnie. Wiecie czemu ludzie, w ostateczności nie popełniają samobójstwa? Bo mają dla kogo żyć – mąż, dzieci, rodzice – oni utrzymują cię przy życiu. Jeśli ich nie masz, to najwyraźniej nie masz dla kogo żyć. Jeśli nie masz dla kogo żyć – popełniasz samobójstwo. Proste. A ludzie nas nie rozumieją. Nie rozumieją naszej szarej załogi młodych samobójców. Nie jestem z wami szczera i nigdy nie będę – przepraszam. Czuje jednak, że powinniście coś wiedzieć.

Rzecz, którą powinniście wiedzieć:

Zdrowi ludzie nie lądują w takich miejscach jak to.

Idąc tym tokiem myślenia, wiecie już, że jestem chora. Wiecie, że jest to choroba o podłożu psychicznym, ale nie wiecie, jaka to choroba, ani dlaczego zachorowałam. I to jest piękne. Póki o tym nie wiecie – nie boicie się mnie, widzicie ciemnowłosą, przeraźliwie chudą dwudziestolatkę o szarych pozbawionych blasku oczach. Pewnie odnotowaliście słowa „przeraźliwie chuda" i myślicie sobie, że mnie rozgryźliście. Myślicie, że mam anoreksję.

Mała uwaga:
Mylicie się. Każde moje słowo ma was odpędzić od mojego prawdziwego zaburzenia. Niesamowite. Traktuje was jak marionetki – zapędzam was w ślepe zaułki swojej choroby, ale wy tego nie widzicie. Idziecie dalej, myśląc, że panujecie nad tą historią. Drobna podpowiedź – nikt nad nią nie panuje, a na pewno nie ja. Ktoś, kto nie panuje nad sobą ,nie może zapanować nad niczym innym.

W nightingale hospital byłam prawie pół roku, kiedy moim nowym terapeutą okazał się być Carl Moonlight. Miał niesamowite nazwisko, pasowało do niego. Był jak światło księżyca w ciemną noc. Jak jedyna jasna rzecz w tym ciemnym świecie. Gdzieś w połowie opowieści główny bohater zdaje sobie sprawę, że się w kimś zakochał. Nie będę was trzymać w niepewności – pokochałam go. Bezgranicznie, z ogromną łatwością. Był jak poranne mycie zębów, jak picie wody, jak oddychanie – był rutyną każdego dnia, był kimś potrzebnym, był osobą, która utrzymywała cię przy życiu. Może nie powinnam wam tego mówić już na samym początku historii? Dlaczego jednak miałabym zrobić inaczej? By trzymać wasze serca i dusze w napięciu? Nie mam na to czasu – jak pewnie pamiętacie, niedługo zamierzam się zabić.

W filmach zwykle rozmowy z psychiatrą lub psychologiem wyglądają jak zwykłe pogaduszki z przyjacielem, jak rozmowa z kimś, komu możesz zaufać.

Drobniutka podpowiedź:

Nie możesz ufać nikomu. A szczególnie komuś obcemu. Komuś, kto ma całą twoją historię choroby zapisaną na papierze. Żyłam z dwoma typami ludzi – z tymi, którzy nie wiedzieli, co takiego zrobiłam w przeszłości i z tymi, którzy poznali moje mroczne sekrety. Zgadnijcie z którym typem ludzi żyło mi się łatwiej? Zgadnijcie, który typ ludzi każdego dnia patrzył na mnie z panicznym strachem lub obrzydzeniem? Niepotrzebnie tak na mnie patrzyli. Wystarczy, że sama widząc swoje odbicie w lustrze, widziałam kogoś beznadziejnego, kogoś, kogo się bałam.

Dwa lata na oddziałach psychiatrycznych nauczyły mnie, że psychologowie to bardzo cwane i mądre bestyjki. Widzą, kiedy kłamiesz lub nie mówisz całej prawdy, widzą, kiedy starasz się coś zaretuszować. Potem, nawet jeśli twoje odpowiedzi ograniczają się do minimum, oni tworzą w swoich głowach odpowiednie wnioski. Zapisują je. I wiedząc, że twój stan psychiczny się nie zmienił, sprawiają, że nadal jesteś tu, gdzie jesteś. Czyli w ogromnym gównie.

Z chłopakiem o oczach świetlistych jak księżyc, czysto błękitnych jak woda było inaczej. Pierwsze nasze spotkanie opierało się na ciszy. Usiadłam na swoim plastikowym krzesełku w jego skromnym, lecz funkcjonalnym gabinecie i czekałam. Czekałam, aż coś powie, aż zada pytanie, aż zrobi cokolwiek. A on tylko milczał, patrząc prosto w moje oczy. Patrzył i czekał na mój ruch, ale ja robiłam to samo. Patrzyłam głęboko w oczy mojego terapeuty i tonęłam w jego błękicie. Chyba się uśmiechał. Nie pamiętam, mocne leki wymazuję niektóre wspomnienia. Chyba patrzyliśmy tak na siebie przez całą godzinną sesję, to nieistotne. Nawet ja pozwoliłam sobie na zwykłą przyjemność, jaką jest patrzenie w głąb oczu. Bo widzicie – oczy to kawałek duszy, z pozoru mogą wydawać się jednolite, gdy jednak przyjrzysz się im bardziej, gdy skupisz się na ich kolorach – zobaczysz więcej. Tak samo jest z człowiekiem – ludzie widzą cię i oceniają, a tylko garstka z nich zobaczy, to co masz w środku, zobaczy, kim tak naprawdę jesteś.
Zamrugałam.

Znów byłam na dachu budynku. Znów było ciemno i mrocznie. Nie było żadnego blasku księżyca. Zadałam sobie pytanie: Czy w takim razie tamtego dnia Carl zobaczył w moich oczach duszę potwora?

Przegryzłam pierwszą tabletkę za to, że byłam nim. Byłam potworem.

Niebo spowite mrokiemWhere stories live. Discover now