0. SPOTKANIE W DZIELNICY

934 52 7
                                    

Był to sam środek zimy, w nocy. Drzewa wyginały się na boki pod naporem wichury, a z nieba sypał biały puch - Chociaż w tej chwili wydawal sie bardziej snieżnymi opiłkami żelaza siekącymi w twarz, niż miękkim puszkiem.

Chodniki Paryża były zasypane tak bardzo, że ludzie chodzili tylko i wyłącznie ulicami, a samochody nie jeździły w ogóle. Odśnieżanie miasta nie bylo mozliwe, zważywszy na te dość trudne warunki pogodowe. Śnieżyca wywołała nawet cos w rodzaju mgly, przez co nie było widać nieba, a zasięg wzroku ograniczał się jedynie do czubka własnego nosa.

Śnieg uderzał w ziemię z niesamowitą prędkością, jednak to nie zraziło okutanej w chusty i grube szaliki postaci, samotnie przemierzajacej miasto, gdyż ludzie pochowali sie w domach. W wysokich śniegowcach dzielnie brnęła przez zaspy. Przygarbiona, ostrożnie wystawiała spod płaszcza nogę, podnosiła ją wysoko i niezdarnie zarzucała jak najdalej, walczac z oporem wiatru. Mimo tego, że szła bardzo powoli, tak naprawdę strasznie się śpieszyła i starała się iść tak szybko, jak tylko zdołała.

 Po godzinie morderczej tułaczki, wreszcie dotarła do odpowiedniej dzielnicy, w której stało pełno zdezelowanych domków. W tym mały budynek, który był jej celem, do którego tak uparcie zdawała się dążyć.
Budyneczek stał niby to niedaleko centrum, ale jednak na odludziu. Wokół domku śnieg siekł jakby słabiej, wręcz opadał łagodnie, i widoczność była większa (głównie dzięki starej ulicznej lampce, rzucającej blade światło w okolicy domku). Nawet wiatr zdawal sie tu cichnąć. Mimo wszystko, była to bardzo mroczna dzielnica - nazywała się Dzielnicą Adelle. Gdyby nie lekkie opadanie śniegu, wydawałaby się kompletnie zastygła - trochę jakby czas się tu zatrzymał. Mieszkało w niej bardzo niewiele ludzi - większość z nich to byli dziwacy i psychole, tak przynajmniej bylo w opinii Paryżan. Dodatkowo, prócz plotek, wokół tej starej dzielnicy krążyło naprawdę wiele niezbyt przyjemnych miejskich legend, które wcale nie dodawały jej uroku. Otoczona była wysokimi topolami, co dodawało jednocześnie uczucia izolacji od reszty miasta i czegos na krztalt lekkiej cichej grozy czającej się z ukrycia, a moze zwykłego uczucia niepokoju. Ponoć mieszkańcy byli to zbiegli więźniowie lub mordercy, którzy rzekomo porzucili dawną drogę życia. Wielu z nich siedzialo kiedyś w areszcie za dość ciężkie zbrodnie, jeśli wierzyć legendom miejskim.

  Postać niepewnie podeszła do drzwi i zastukała kołatką. Podskoczyła na dźwięk kołatania rozdzierającego tak niezmąconą ciszę i rozejrzała się ukradkiem. Chwile zdawaly się ciągnąć w godziny. Na skutek zadyszki, przyspieszonego niepokojem i strachem bicia serca i mrozu wokol jej ust unosil sie obloczek pary - trwała tak przez dobrą minutę, nim cokolwiek się wydarzyło.

  Drzwi najpierw uchyliły się tylko szparkę, rzucając cień żółtego światła na ciemny chodnik. W szparze mignęło czyjes oko. Kiedy postać została poddana szybkiej weryfikacji, zamknęły się. Chwilę potem dało się słyszeć pobrzękiwanie łańcucha i łomotanie starych rygli, skrzypienie zawiasów.
  Otworzył jakiś starszy pan, azjata... chińczyk. Był bardzo niski, ledwo sięgał głową ponad klamkę drzwi. Ubrany był w dziwaczną kwiecistą szatę, pozłacaną na końcach prawdziwym złotem. Gestem zaprosił do środka przemarzniętą do kości postać. Odrobine nieśmiało wstapila do srodka, jednoczesnie  dyszac glosno ze zmeczenia.

- Więc jednak przyszłaś? - Zapytał chińczyk, pomagając zdjąć dziewczynie szaliki i chusty, ktorymi byla szczelnie owinięta - Przepraszam, że nie otworzyłem ci prędzej, pewnie zmarzłaś. Brałem prysznic.

  Ta nie odpowiedziała. Kiedy już pozbyła się wszystkich szalików, w holu ukazała się smukła, blada niebieskooka dziewczyna, ubrana w zielony swetwrek dziergany na druach. Mogłaby uchodzić za piękność, ale... z twarzą całą we łzach. Niektore z nich zamarzly nawet na jej policzkach. Spojrzała na chińczyka oczami zlęknionego zwierzęcia, przepełnionymi strachem i rozpaczą.

Miraculum: Rozdwojenie jaźniWhere stories live. Discover now