V

28 3 1
                                    

W pewnym momencie moje samopoczucie sięgnęło dna. Odbiło się od niego, chwilę balansowało nad przepaścią, by po chwili znów uderzyć o beton. Byłam zwyczajnie zmęczona życiem, oderwana od radości i kompletnie niezadowolona z siebie samej. Śmiałam się tylko z memów. W wyobrażeniach byłam odważna, pewna siebie, kreatywna. Nie bałam się odezwać w towarzystwie, narażając reputację na uszczerbek, potrafiłam krzyczeć, biegać, chodzić w rozpuszczonych włosach. Wiązałam na głowie kolorowe chustki, nosiłam ubrania, które kolorem odbiegały od czerni, ciemnej zieleni i szarości.

Gdy po raz pierwszy przekroczyłam próg gimnazjum, spodziewałam się głośnej rewolucji, która wywróciłaby moje życie do góry nogami. Na rozpoczęcie roku włożyłam zbyt krótką spódniczkę, rozplotłam warkoczyki. Ze ściśniętym żołądkiem, jak na ścięcie wędrowałam do auli, by ponownie skryć się w tłumie. Przykrości, które od tego czasu mnie spotkały, odebrały mi radość i swobodę wyrażania siebie.

Teatr pojawił się w idealnym momencie. Nie mógł trafić lepiej. Przestałam rozmawiać z mamą o swoich problemach, dochodziły do mnie słuchy o krążących plotkach i złożeczeniach skierowanych w moją stronę. Gdy zostawałam sama, wypłakiwałam sobie oczy. Wszystko się skumulowało. Nie mogłam znieść siebie: swojego charakteru, wyglądu, sposobu ubierania i mówienia. Społeczność uczniowska dawno odsunęła mnie od pomysłu wyrażania swojego "ja". Aktorstwo dało mi szansę wcielenia się w inną postać. Od tej pory, to nie Kinga nosiła kolorowe chustki. Jakaś inna dziewczyna paradowała z nimi dumnie i szczerzyła się do mijanych ludzi. Dzięki takiemu nastawieniu, nabrałam dystansu do tej zagmatwanej sytuacji, przestałam zawracać sobie nią głowy. Przez większość czasu nie musiałam się martwić, że mój strój zostanie uznany za śmieszny. W końcu uznałam się za niezwykłą. Miałam w tym trochę racji, zresztą - nie wiem, kto maczał w tym palce. Metamorfoza, którą przeszłam w ciągu dwóch lat, zmieniła mnie w kompletnie innego człowieka. Otworzyłam umysł na nowe pomysły, ich realizację. Rozmawiałam z obcymi ludźmi w teatrze, sklepiku szkolnym, na korytarzu. Byłam wolnym duchem, dla którego nic nie stanowiło problemu.

Jednak kiedy zobaczyłam przed sobą uśmiechniętą, długonogą Lidkę, na nowo odjęło mi mowę. Przez chwilę znów czułam się jak czternastoletnia Kinga, która jeszcze nie zna swoich możliwości.

A gdy zawróciłam, ona złapała mnie za nadgarstek i postawiła przed sobą.

- Kinga, budzimy się - westchnęła, ściskając moje ramiona. - Chodź, masz zaproszenie na tartę. Oh, dzień dobry - odrzekła, gdy na korytarz wyjrzała moja mama. - Dobry wieczór - poprawiła się. - Nie miałaby pani nic przeciwko temu, bym ukradła Kinię na momencik?

Przetarłam oczy wolną ręką. W duchu modliłam się, by właśnie teraz matka wypomniała mi brak pracy domowej z chemii. Trzeba powiedzieć, że moja mama bywała surowa, nawet bardzo, ale nigdy niczego nie mogła się domyślić. Żarty rozumiała dopiero po czasie.

Zamiast tego spojrzała na mnie uważnie. Dzisiaj jej włosy były wyprostowane, okalały pociągłą twarz, wyostrzały i tak surowe rysy. Nos miała spiczasty, oczy wąskie, a usta wydatne. Drobne uszy zdobiły długie,srebrne kolczyki, przypominające ozdoby na choinkę. Wesoło połyskiwały w świetle lampy i kołysały się z jej najdrobniejszym ruchem. Byłyśmy tak samo blade i zmęczone. Tylko pod wpływem wiosennego słoneczka na policzkach pojawiały się brązowiutkie piegi, które wyglądały po prostu uroczo. Zimą, zamiast nich dorabiałyśmy się cieni pod oczami. Mama westchnęła głęboko, obejrzała się za siebie i odparła:

- Na pół godziny.

Zostałam więc przekazana z rąk jednej niańki do rąk drugiej.

Mieszkanie Franka rozkładem pomieszczeń różniło się niewiele od mojego. Kuchnia, trzy pokoje, łazienka i salon. Drzwi do toalety znajdowały się naprzeciwko wejściowych, do kuchni trzeba skręcić w lewo. Żeby dotrzeć do pokoju Franka, należy przejść przez salon, co znacznie komplikowało wszelkie dwuznaczne sytuacje.

Jedna z ostatnich gwiazdWhere stories live. Discover now