Rozdział 1

111 18 0
                                    

*cztery lata później*

- Lysander - pośpieszyłam chłopaka, który wlókł się za mną. - Czy my naprawdę musimy przerabiać to co roku? - westchnęłam ciężko.

- No właśnie, Abigail. Czy jak co roku nie masz zamiaru mi pomagać z niczym? 

- Nie o to mi chodziło. Czy jak co roku musisz się tak człapciunić za mną, jakbyśmy miele całą noc? Liczę, że chociaż w przyszłym roku się ogarniesz. - Po raz kolejny westchnęłam, chcąc jakoś dać upust mojej irytacji. 

- Człapciunić? To takie słowo w ogóle istnieje? - chłopak zaśmiał się ze mnie, za co zarobił śnieżką prosto w twarz. - Tak chcesz się bawić? No dobrze - powiedział i sam ulepił śnieżną kulkę. - Chodź do mnie, Abigail, nie uciekaj.

- Nie ma mowy - pokręciłam głową jak małe dziecko. 

Schowałam się za pobliskim drzewem, żeby znaleźć się jak najdalej od chłopaka. Kiedy czegoś potrzebowałam, zamieniał się w istnego leniwca, za to kiedy nikt nic od niego nie chciał - potrafił zostać istną maszyną. Tak jak teraz, kiedy rzucał we mnie śnieżkami z prędkością małego karabinku.

Ruszyłam biegiem w las. Wiedziałam, gdzie biegnę, ponieważ w ciągu ostatnich kilku lat, bywałam tutaj przynajmniej dwa razy do roku. Słyszałam kroki za mną, jednak po pewnym czasie ucichły. Chyba Lysander w końcu odpuścił. Albo się po prostu zmęczył, co też było prawdopodobna opcją. Zostałam sama, w zupełnej ciszy, przerywanej jedynie moim szybkim oddechem.

Rozejrzałam się zdezorientowana po okolicy. Miałam wrażenie, jakby się zgubiła, jednak całość wydawała się niesamowicie znajoma. 

To głupi las, idiotko, pomyślałam sama do siebie. A to tylko drzewa, nic dziwnego, że wszystkie wyglądały podobnie, skoro byliśmy w końcu, no kto się spodziewał, w lesie. Równie dobrze to mogłoby być nasze drzewko.

Dotknęłam kory pobliskiego drzewa i wyczułam pod palcami coś na kształt wyrytych liter. Ucieszyłam się, widząc i nie dowierzając w swoje szczęście. Jednak los jak zwykle okazał się przewrotny i boleśnie brutalny. Moje marzenia zostały zdeptane jak śnieg, po którym dreptałam. Kiedy spojrzałam na pień, w miejsce, gdzie była moja ręka, nie ujrzałam naszych inicjałów, a zwykłą korę, która tworzyła dziwne kształty.

To mogło oznaczać tylko jedno. Chyba naprawdę się zgubiłam.

- Lysu! - krzyknęłam, używając skróconej, jeszcze w dzieciństwie, formy jego imienia.

- Cholera, Abigail. Gdzie jesteś? - usłyszałam jego głos. Na moje nieszczęście z dość daleka.

- W lesie, a jak myślisz, Sherlocku?- parsknęłam bardziej do siebie, niż do niego. 

Zaczęłam iść w stronę, z którego wydawało mi się, że słyszałam jego głos. Liczyłam na to, że chociaż miałam rację.

- Abigail! - usłyszałam jego krzyk, jakby trochę bliżej. Zabrałam się do maszerowania z jeszcze większą werwą. Poza tym, zaczynało mi być już trochę zimno.

- Idę! - Postanowiłam robić dobrą minę do złej gry. W rzeczywistości zaczynałam być przerażona.

To nie był dzień, nie oszukujmy się. To była noc. Jeszcze księżyc nie dotarł nawet do pierwszej kwadry, więc co tu mówić o jego świetle. Gdzieś w okolicy zaszeleściły liście, a w oddali usłyszałam wycie wilka. Równie dobrze to mogła być moja wyobraźnia, ale przypomniałam sobie te wszystkie programy na Animal Planet, gdzie pokazywali zmasakrowane przez zwierzęta ciała.

Przyspieszyłam, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy Lysandrze. Między krzakami dostrzegłam światło latarki i to w jego stronę się kierowałam. Kiedy wreszcie wpadłam na chłopaka, przez co razem wylądowaliśmy w zaspie, miałam łzy w oczach. Chciał w takim razie wrócić do domu, ale ja się nie zgodziłam. Musieliśmy skończyć to, po co tam przyszliśmy. 

Tak więc trzymając się za ręce, ruszyliśmy już spokojnie w stronę naszego drzewka.

# # #

- Przynajmniej ja się nie zgubiłem. - Żartuje ze mnie Lysander. Takiemu to dobrze mówić. Nie musiał przechodzić przez to, co ja. - Ale przynajmniej mogłem zagrać rolę księcia, który ratuje księżniczkę. Uważasz, że cię uratowałem? - Mruczy mi do ucha.

- Gdyby nie ty, to pewnie siedziałabym w tym lesie co najmniej do rana. Ale tak samo, gdyby nie ty, to nawet nie miałabym takich głupich pomysłów, żeby się szwędać nocą po lesie - zaczynam trochę sarkastycznie, ale w rzeczywistości, jestem mu okropnie wdzięczna. - Jednak masz trochę racji. Kiedy byłam sama, jedyne na czym mi zależało, to znaleźć ciebie. Bo wiedziałam, że przy tobie będę bezpieczna. Dziękuję - szepczę, patrząc mu prosto w oczy.

# # #

Mamy to. Pierwszy rozdział skończony. Zdałam sobie sprawę, że jeżeli chcę to skończyć, jak zaplanowałam, to muszę codziennie coś napisać, więc będę się starać. Jeżeli ktoś to już czyta, to niech zostawi po sobie ślad w postaci gwiazdki lub komentarza ♥

Nasze drzewkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz