14

6 0 0
                                    


                                                                                                ***

                        Nie mogła zasnąć. Zmęczona przewracaniem się z boku na bok, postanowiła zejść na dół. Miała ochotę napić się czegoś zimnego. Była przekonana, że oprócz niej nie ma nikogo w domu, w związku z czym nie założyła szlafroka. Udała się do kuchni, odziana jedynie w swą skąpą, zwiewną koszulkę nocną w kolorze czerwonego wina. Zdziwiło ją zapalone, nikłe światło nad kuchenką, jednakże uznała, że współlokatorstwo zapewne zapomniało je wyłączyć w roztargnieniu przed wielką wyprawą na festiwal. Stąpała bosymi stopami po przyjemnie zimnych tej nocy, kamiennych płytkach. Wyjęła z szafki szklankę i napełniła ją wodą z kranu. Z plastikowego worka w zamrażarce wyciągnęła garść kostek lodu. Trzy z nich utopiła w wodzie. Usłyszała jak cicho pękają, po czym szybko zaczerpnęła kilka łyków. Pozostałe dwie kostki, które dzierżyła w dłoni, przyłożyła z tyłu głowy. Czując przyjemny chłód na karku, przesunęła dłoń z szybko rozpuszczającym się lodem do przodu, lekko przygryzając górnymi zębami dolną wargę. Chwilę trzymała dłoń nieruchomo, aż poczuła wydobywającą się spod palców strużkę wody, cieknącą już teraz pomiędzy jej niewielkimi piersiami. Oparła się o lodówkę z zamkniętymi oczami i uśmiechem na twarzy, wsłuchując się w ciszę i przeczesując mokrą dłonią swe fioletowe włosy.

- Cóż za uroczy widok... – usłyszała nagle męski głos, dochodzący z ciemnej jadalni. To był Karim, siedzący w bezruchu przy stole, przygladając się jej.

- Co jest?! – wykrzyknęła drżąc z przestraszenia, będąc zarazem zła, że wytrącono ją z nocnego zamysłu. – Co ty tu robisz, do cholery?!

- Siedzę. – odparł Karim ze stoickim spokojem.

- Chyba straszysz! – trzęsącą się nadal ręką, odstawiła szklankę na kuchenny blat. Karim wstał i wolnym krokiem zaczął zbliżać się ku niej, nie mówiąc ani słowa.

- Myślałam, że... Jak to? Ty nie pojechałeś na festiwal? – nie dowierzała. On wciąż milczał i był coraz bliżej, powoli wyłaniając się z ciemności. O jakże męsko i pociągająco wyglądał, ubrany jedynie w szorty, w nastrojowym półmroku! Miał poważną minę, a oczy utkwione w stojącej naprzeciw Joannie. Nie spieszył się, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, by nie spłoszyć drobnej, niepewnie opierającej się o lodówkę niewiasty, której widok w owej chwili wywołał w nim nieodpartą pokusę chociażby dotknięcia jej. Nadal milczał. I zbliżał się, nieustannie na nią patrząc. Patrząc inaczej niż do tej pory. Tym razem nie było w jego wzroku żadnego szyderstwa, żadnej kpiny i w ogóle nic złego. Poczuła jak bicie jej serca gwałtownie przyspiesza, a ona sama nie może się poruszyć. Przez chwile czuła się zmieszana, ale zaraz potem wstąpiła w nią nagła pewność siebie. Spodziewała się, że za moment Karim znowu będzie tym samym, gruboskórnym draniem, który zacznie z niej drwić, ale postanowiła, że tym razem nie da za wygraną i stawi mu czoła. Jednakże, ku jej zdumieniu, jego wzrok nadal był przyjemnie rozbrajający, a twarz miała przyjazny wyraz. W pewnej chwili stał już przy niej tak blisko, że czuła na sobie jego oddech. Wciąż przewiercał ją swym przenikliwym wzrokiem, a ona, nie wiedzieć czemu, wcale nie czuła się z tym niekomfortowo. Przeciwnie, patrzyła prosto w jego oczy. Delikatnie musnął jej policzek wierzchem swej dużej dłoni, po czym, nie przerywając kontaktu wzrokowego, zbliżył swą twarz do jej twarzy. Nie opierała się. Czuła się dobrze. Dopiero teraz uświadomiła sobie jak dawno nikt nie patrzył na nią i nie dotykał jej w ten sposób, czego istotnie jej brakowało, choć do tej pory nie chciała przyznać tego nawet przed samą sobą. Poddała się więc miłemu dotykowi męskiej dłoni, która teraz przesuwała się delikatnie po szyi i ramieniu, łopatce, aż wreszcie silnie schwyciła jej wąską talię. Zdecydowanym ruchem przycisnął do siebie jej filigranowe ciało. Ich usta złączyły się w pocałunku. Kilka krótkich, jakże przyjemnych muśnięć warg, które przerodziły się w niepohamowaną namiętność. Ustami i koniuszkiem języka całował jej szyję, czule ją przy tym tuląc i ciągle trzymając ją w pół, aż w końcu uniósł ją do góry, a ona przylgnęła do niego i objęła swymi małymi dłońmi jego kark. Oddając się rozkoszy wspaniałych pocałunków, z łomoczącym wciąż sercem, czuła jak przenika ją zaczerpnięte od niego mistyczne ciepło, które z każdą chwilą rozbudza w niej coraz większe pożądanie. Poniósł ją do jadalni i ułożył na, nakrytym białym obrusem, stole, po czym w amoku podekscytowania, zdarł z niej zwiewną koszulkę. W ułamku sekundy przywarł swym rozbudowanym torsem do jej nagich, rozpalonych piersi. Już po chwili pieścił je swymi dłońmi i całował. Ona zatopiła palce w jego gęstych włosach i subtelnie je przeczesywała. Czuła jak, raz po raz, jej ciało przeszywają gwałtowne, płomienne dreszcze. W asyście pieszczot i pocałunków, złączyli się w jedność, przekazując sobie na wzajem niezwykłą, pozytywną energię i błogie ciepło. Pławili się pięknem szaleńczego aktu. Wir ekstazy, w jaki sie rzucili, pochłonął ich bezgranicznie. Nic wiecej się nie liczyło. Nieważna była przeszłość, w której żywili do siebie niechęć, ani twardy stół, ani męczący upał letniej nocy. Doszły wreszcie do głosu ich skrywane, od tak dawna, pragnienia względem siebie. Liczyła się tylko ta jedna, jedyna teraźniejszość, której nigdy potem nie da się zapomnieć.

Gra warta świeczkiWhere stories live. Discover now