Mgliste pustkowie tuliło chłopca swoim spokojem. Właśnie tego potrzebował - wciąż był szalenie zdenerwowany. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to Azakar rzucił tę klątwę, by zabawić się jego kosztem. Świadomość, że był jedynie zabawką w jego rękach - pierwszy raz w życiu czył tak silną mieszankę bezsilności i upokorzenia. W przypływie złości zerwał pulsujący naszyjnik i miotnął nim na oślep.
Azakar, ten który tworzy i niszczy dla zabawy, chaos uosobiony, być może nawet karykatura boga. Chłopiec nie podejrzewał go o to, choć gdy o tym pomyślał, wskazówki były na wyciągnięcie ręki. To on bawi się dobrze w każdej sytuacji, stara się sprawiać wrażenie, że wszystko ma pod kontrolą. To on poświęcił załogę Kaszalota, choć wiedział jak to się skończy. Nie dało się jednak orzec, jak potężny jest czarnoksiężnik, ile z jego pewności siebie jest zasłużone.
Gdy odpuścił pierwszy gniew, chłopiec przypomniał sobie, że jest na wyspie. Na martwym, mglistym kawałku lądu, na którym nie ma dokąd pójść ani jak wrócić do domu. Miejscami zbity i spękany piach w kolorach żwiru potęgował jego uczucie osamotnienia, pojedyncze ziarenka pyłu wirowały bezcelowo, niesione leniwym wydzielaniem się mgły z podziemii. Rozejrzał się wytężając wzrok, jednak mgła była za gęsta by zauważyć jakiekolwiek elementy szczególne na tym pustkowiu. Dotarło do niego, że znalezienie przez niego wieży graniczy z cudem. Nie wiedział co jest w jakim kierunku. Stwierdził jednak, że lepiej pójść gdziekolwiek, niż zostać tu na pewną śmierć.
Idąc myślał dalej o tym, czego dowiedział się w wieży. Doszedł do wniosku, że dobra pora na gniew przyszłaby dopiero po powrocie do domu. Uznał swój ruch za porywczy i nieprzemyślany. Stwierdził, że musi nauczyć się lepiej kontrolować. Tłumić myśli.
Nagle poczuł miażdżący uścisk na kostce, tym boleśniejszy, że złamanie nie zagoiło się jeszcze wystarczająco. Instynktownie spojrzał w dół - zastał ludzkich rozmiarów dłoń, podrapaną, czerwoną, wystającą spod ziemi. Stanął pewniej i z rozmachu przytupnął na zadrapany nadgarstek drugą stopą. I jeszcze raz. I jeszcze.
Usłyszał trzask, jednak chwyt nie odpuszczał. Chłopca przeraził napastnik któremu niestraszny jest ból. On zaś coraz śmielej wynurzał się spod piasku, jego postrzępiona, zabłocona gardziel inkantowała ochrypłym, śliskim głosem:
-"Seclum Manus deufilla,
ventum terra dolgora,
ad farventrum sugrine,
Nergonidas domine..."
Próbując deptać to, co uznał za ożywione martwe ciało, chłopiec postawił fałszywy krok i boleśnie przewrócił się na plecy. Oślepiony strachem, kopał brutalnie dłoń i w końcu się uwolnił. Pospiesznie odpełzł na czworaka do tyłu, tam kolejna ręką gwałtownym ruchem objęła go za szyję i przyciągnęła do gruntu. Dopiero rozglądając się panicznie pojął, że cały chór martwych ludzi otaczał go i zacieśniał się nieubłaganie, zupełnie jak chwyt na jego szyi. Mruk mięsnych kreatur niósł się w mglistym powietrzu w niepokojącym rezonansie, chłopiec czuł magię, ale straszniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Jedna z kreatur uklękła na jego klatce piersiowej, wyciskając z niego przy tym resztki oddechu. Długie potrzaskane paznokcie coraz liczniej wbijały się w jego ciało, instynktownie zasłaniał twarz, jednak jego ręce poddawały się powoli przez brak powietrza. Poczuł, jak na jego twarz spadł kamień. Nie myśląc już przytomnie, poszukał go, ten leżał na piasku obok jego prawego ucha. Gdy zacisnął na nim lewą dłoń, wszystkie trupy odleciały gwałtownie w potężnej esplozji. W piachu dookoła pozostał spory krater, dookoła leżał okropny bałagan palących się ciał. Niememu nie stała się jednak żadna krzywda. Zbierał powoli przytomność, uspokajał oddech. Czuł jak kamień w jego dłoni pulsuje w szalonym rytmie jego serca. Doznał oświecenia.
"Azakar?"
-Wygląda na to, że coś upuściłeś.
Emocje chłopca próbowały sprawić, żeby jednocześnie płakał i śmiał się, klątwa jednak sprawiła że łzom towarzyszył jedynie gwałtowny, rzęrzący oddech. Chłopiec uspokajał się długą chwilę, czarodziej cierpliwie czekał.
"Dlaczego? Dlaczego mi to zrobiłeś?!"
Azakar spojrzał na niego z politowaniem.
-Nie jestem kimś takim. Nie aranżowałbym śledztwa w którym to ja okazuję się winnym. Jest jeszcze jeden żyjący Viccardo na świecie. Zomelak. Mój brat.
Tego chłopiec się nie spodziewał. Czuł lekkie upokorzenie widząc jak proste jest wytłumaczenie, które zapobiegłoby całej tej sytuacji.
-W całej swojej gracji trolla, Nergonidas miał rację co do jednej rzeczy: powinienem Ci więcej mówić. Powinienem Ci bardziej ufać. W końcu jesteśmy drużyną.
Chłopiec uśmiechnął się. Czarnoksiężnik podał mu rękę i pomógł stanąć na nogi. Ruszyli przed siebie.
-Opowiem Ci co nieco o tym miejscu. Prat'dolgor to w mowie demonów Klucz Cierpienia. Nergonidas zawsze był odrzutkiem, nie dziwi więc, że dopiero siłą wydarci śmierci ludzie, pod groźbą niewyobrażalnych męczarni decydują się go uwielbiać. To ci nieszczęśnicy krystalizują swoją krew by rozbudowywać jego wieżę, chodzą na jego szaleńcze msze, na których dokłada siły wahadłu, które zmusza ich umęczone serca do bicia. Nowi adepci kultu nie są dopuszczani do uczestnictwa w mszach, ci którzy są dopuszczeni, postradali zmysły wystarczająco by wierzyć, że to droga do zbawienia.
Chłopiec pierwszy raz widział tę emocję u czarnoksiężnika. Obrzydzenie.
-"Seclum Manus deufilla,
ventum terra dolgora..."
Głosy zaczęły ożywać dookoła, a wraz z nimi wydające je ciała, jednak chłopiec poradził sobie z nimi jednym dotknięciem kamienia.
"Cały czas powtarzają te same słowa. Co one znaczą?"
-Twoja ciekawość na ten temat jest interesująca. - Czarnoksiężnik spojrzał na chłopca lustrującym wzrokiem. - To mieszanka języka demonów z Przedwiecznym Bluźnierstwem, którego pochodzenia nikt nie poznał. W wolnym tłumaczeniu znaczy: słodkie dziecię człowiecze, złącz się z ziemią udręki, by przez wieczność służyć Nergonidasowi panu naszemu. To ich modlitwa "wtajemniczenia".
Milczeli dłuższą chwilę. Chłopiec trawił nowo poznane fakty. Ciekawiło go skąd biorą się Ci ludzie, co zanosi ich na tę straszliwą wyspę.
-Nie wykluczone, że naszych przyjaciół piratów też spotkałby ten los, gdybyśmy ich nie uratowali.
Śmiech czarnoksiężnika brzmiał serdecznie, jednak zmroził Niemego przerażeniem, do szpiku kości.
-Taaak, już pamiętam dlaczego rzadko jestem dowcipny w towarzystwie śmiertelników.
Azakar, człowiek o oceanie twarzy, w którym chłopiec był zagubiony i nie widział stałego lądu nigdzie na horyzoncie.
-Opowiedzieć Ci może co nieco o Zomelaku?
Chłopiec jedynie przytaknął, był zbyt oszołomiony karuzelą emocji ostatnich minut by sformułować w głowie wyraźne słowa.
-Zomelak jest starszy ode mnie o trzy lata, co jest śmieszną ilością w obliczu stuleci jakie minęły od naszych narodzin. Mieszka w Pratlucida, Kluczu Snów. To, jakim cudem jest jeszcze przy życiu jest dla mnie tajemnicą. Jego moc manipulacji snów również jest poza moim pojęciem, jest wpisana tak głęboko w jego naturę, że nie sposób jej zbadać. Po raz pierwszy w ciągu tej wyprawy również ja jestem pełen pytań.
Chłopiec był zafascynowany.
"Długa czeka nas wyprawa?"
-Bardzo możliwe. Pratlucida znana jest wśród różnych ludów jako Latająca Wieża albo Wieża Widmo. Budynek ten ma w zwyczaju dryfować leniwie nad ziemią, tam gdzie go kosmiczny kaprys poniesie. Dawno się nim nie interesowałem, znalezieniem go zajmiemy się gdy wrócimy do mojej wieży.
"A jak tam wrócimy?"
Czarnoksiężnik uśmiechnął się entuzjastycznie.

Spokojne popołudnie nad brzegiem przystani zakłóciła kakofonia alarmów. Ku ogólnemu zdumieniu, w stronę przystani sunęła z zatrważającą prędkością ogromna skalista wyspa. Jej rozpędzony brzeg popychał przed sobą wodę, piętrząc w ten sposób masywną falę. Na brzegu zaogniała się panika. Ludzie zagarniali pospiesznie majątki i uciekali w stronę gór. Fala jednak nie uderzyła brzegu. W jakiś nienaturalny sposób zmalała i wytłumiła się pod deskami molo. Po fali pozostał jedynie silny podmuch powietrza, który zachwiał wiszącym znakiem "Przystań Bolgretton". Ogromna wyspa zatrzymała się nad brzegiem. Przy potężnej eksplozji wody nad jej powierzchnię wyłoniła się ogromna głowa żółwia. Czarnoksiężnik kilkoma szybkimi krokami zszedł ze skorupy na pomost, za nim trochę chwiejnie podążał Niemy, po osiągnięciu pomostu padł na czworaka i zwymiotował do wody.
-Lepiej?
Chłopiec przytaknął. Większość przejażdżki mu się bardzo podobała, dopiero pod koniec, gdy żółw zaczął częściej skręcać zrobiło mu się niedobrze.
-Gotowy żeby wrócić do wieży?
Chłopiec uspokajał sensacje żołądkowe oddychając oparty o kolana, po kilku chwilach wyprostował się i podniósł ręce. Na twarzy czarnoksiężnika pojawił się lekki uśmiech zadowolenia. Niebo rozdarł niosący się echem dźwięk krakania.

Sekret CzarnoksiężnikaWhere stories live. Discover now