1. Pięć Korzeni

286 18 14
                                    

Chłopiec siedział pomiędzy swoimi braćmi na ciężkiej, drewnianej ławie. Miał imię, oczywiście że miał, tylko tak się dziwnie złożyło, że nikt go nie pamiętał. Wszyscy zwali go Niemym, i mieli ku temu solidne uzasadnienie - chłopiec był zupełnie niezdolny do używania nawet najprostszej mowy. Czy tego chciał czy nie chciał, jego komunikacja z innymi była bardzo jednostronna, a nie chciał tego praktycznie nigdy. Na dobrą sprawę, własny głos był jego obsesyjnym marzeniem, wierzył nawet, że jedyną rzeczą jakiej pragnie. Miał wtedy 11 lat, nie mógł zbytnio wiedzieć, że tak naprawdę jest całkiem inaczej.
Niemy siedział i razem z rodziną słuchał cowieczornych bajań Rasmera, człowieka tak starego, że przeżył dni narodzin wszystkich innych w wiosce, a co więcej, pamiętał większość z nich. Chłopca zawsze fascynowały jego niewiarygodne i niezliczone opowieści. Tamtego dnia słyszał o wrażliwym chłopcu który znalazł boski flet imieniem Elesmirel, w którym zaklęta była bogini piękna, i który z jego rąk niósł dobro i pokój gdziekolwiek nie rozbrzmiał. Nie była to dla niego najciekawsza z opowieści starca, daleko jej było do tego zaszczytnego tytułu. Jego ulubionym bohaterem był Obrońca Jutrzenki, nieomylny sędzia i kat, idealny i prawy który w pojedynkę walczył z oceanem żywych kości, przez dwa dni i trzy noce bez przerwy.
Nagle, gdy historia o Elesmirel i jej dzierżcy wreszcie zaczęła nabierać rumieńców, drzwi przyćmionej karczmy otworzyły się i wieczór rozlał się swoim światłem po wnętrzu omijając jedynie czarną plamę w kształcie szczupłej, wysokiej sylwetki. Opowieść ucichła razem z całą wesołą wrzawą, wszyscy z niepokojem spojrzeli na drzwi. Oto Azakar, właściciel tej wioski. Bardzo rzadko ją odwiedzał, większość czasu spędzał w swojej wieży - ogromnym, tajemniczym budynku, zaczynającym powoli rozpadać się ze starości. Wszedł powoli, z hipnotyzującą gracją. Podszedł pod stół przy którym siedziała rodzina Niemego, pochylił się, oparł o blat i omiótł wszystkich wzrokiem. Ów wzrok, o wiele starszy od młodzieńczej twarzy do której należał, zatrzymał się na Gopinie, ojcu Niemego.
-Jutro, najpóźniej godzinę po ostatnim pianiu koguta, chcę widzieć pod drzwiami mojej wieży pięć świeżych korzeni pietruszki, najlepiej jeszcze wilgotnych. Wynagrodzę cię za to sowicie. Zrozumiano?
-Ah nu, jasna sprawa panie czarowniku. - odpowiedział prostodusznie Gopin, co spowodowało na twarzy czarnoksiężnika radosny, lecz nie do końca zrozumiały uśmiech.
-Cieszę się, że się rozumiemy, dziękuję. - Wstał. - Miłego wieczora wszystkim! Śmiało Rasmer, nie daj im czekać, odmienienie Elesmirel to najciekawsza część.
Ukłonił się i wyszedł. Starzec wznowił opowieść.

Rankiem Niemego obudził pierwszy piejący kogut. Zerwał się szybko z łóżka i ubrał nieliczne brakujące elementy garderoby, pamiętał bez przerwy, że ma szalenie ważne zadanie do wykonania. Wybiegł z domu, po drodze chwytając bezkształtny kawałek chleba, chwycił leżący pod drzwiami koszyk z pięcioma dorodnymi korzeniami i szybkim krokiem rozpoczął wspinaczkę na Harthoggar - górę na której zboczu mieściła się wioska w której żył. Wioska ta nie miała nazwy, więc dla wygody ją również nazywano Harthoggar. Blisko szczytu mieściła się Pratvayyah, wieża z której nazwą chłopi mieliby niebotyczne problemy gdyby przyszło im ją zapisać lub nawet odczytać, jednak całe szczęście piśmienni chłopi w wiosce nie występowali, a wymowa tej nazwy jest w gruncie rzeczy całkiem prosta. Tam właśnie wybierał się kasztanowłosy chłopczyk, ale tego domyśliliśmy się już wcześniej, prawda?
Dlaczego Gopin nie wykonał zlecenia osobiście? Naprawdę chętnie by to zrobił, jednak niesamowicie ważne było, by tego ranka uczestniczył w zbiorach kapusty by móc jak najwcześniej zawieźć ją na targowisko. Zaniesienie korzeni przypadło więc najmłodszemu z braci, który i tak był najmniej użyteczny przy tak wymagającej fizycznego wysiłku pracy.
Niemy wspinał się z niesamowitą determinacją, niemal biegł, gryząc co raz kawałek chleba. Droga nie była aż tak stroma, jednak kręta i kamienista, przez co potrafiła zająć solidny kawał czasu.
Chłopiec nie zdawał sobie sprawy, że ustrój w którym żył był charakterystyczny tylko dla jego regionu i w większości państw panowała monarchia, rzadziej demokracja. W jego wyobrażeniu, każda wioska, osada i miasto miała swojego zwierzchniego czarnoksiężnika, żyjącego z ową jednostką administracyjną w luźnej symbiozie. Jednak tak naprawdę, tego typu tradycja ukształtowała się jedynie w Górach Czarciej Szczęki i niedalekich okolicach, których przyroda znana była ze swojej przerażającej bezwzględności.
W przeciągu pół godziny był już pod masywnymi drzwiami wieży, która zbudowana była głównie z pokrytych rozmaitymi porostami, czarno fioletowych cegieł a całość zwieńczona była stożkiem z zielonej dachówki. Drzwi wyglądały na niesamowicie ciężkie, Niemy postanowił skorzystać z kołatki z nadzieją, że nie będzie musiał ich otwierać sam. Straszliwa brązowa bestia trzymała ją zawzięcie w zębach, a wyglądała w tym tak wiarygodnie, że chłopiec czuł przez chwilę zupełnie bezzasadne wahanie. Sięgnął w końcu, zastukał trzy razy. Gdy tylko ją puścił, pełen niepewności, drzwi otworzyły się zamaszyście do wewnątrz, jednak bez uderzenia i najmniejszego zgrzytu. Wewnątrz panowała nieprzenikniona ciemność. Po dłuższej chwili zdezorientowanego oczekiwania, usłyszał miękki, drewniany stukot kroków. W światło wkroczył uśmiechnięty Azakar, w swojej tradycyjnej czarnej szacie, potarganych włosach, które mimo nieładu wyglądały całkiem elegancko i fantazyjnie przystrzyżonej brodzie. Wyciągnął przyjaźnie dłoń:
-Wejdź, śmiało.
Chłopiec jednak z dłoni nie skorzystał.
-Co za zaskakujący obrót wydarzeń, ojciec nie stawił się osobiście... Pokażesz mi co przyniosłeś?
Niemy pochylił koszyk. Mag sięgnął z pełnym charyzmy wdziękiem, wyciągnął pierwszy lepszy korzeń, przyjrzał się mu uważnie. Przytaknął z aprobatą.
-Doskonale, nada się.
Gdy wstąpili do środka, wiszące w powietrzu świece zatknięte w muszle i rogi zaczęły zapalać się coraz liczniej, rozświetlając eleganckie wnętrze. Azakar zaprowadził chłopca do komnaty na której środku stał ogromny kocioł, a przy ścianach były półki pełne składników. Kocioł bulgotał, cała komnata wypełniona była dziwnym aromatem, głównie ziołowym.
-Poproszę. - powiedział mag i odebrał delikatnie koszyk z rąk zdumionego chłopczyka. Wyjął wszystkie korzenie, położył na oddzielnej desce i pokroił z niesamowitą zręcznością i precyzją. Po kilku sekundach wrzucił niewiarygodnie równe plasterki do kotła i zamieszał wesoło. Następnie pstryknął palcami i cały wywar zmienił nieznacznie kolor.
-Usiądź sobie proszę tam przy stole. - powiedział i wskazał na ogromny blat w hali gościnnej. Chłopiec posłuchał, miał okazję się uważniej rozejrzeć.
Ściany, mimo że były okrągłe, pełne były ozdób najróżniejszej maści - znalazły się arrasy, jak i wypchane zwierzęta. Cała hala była ogromną pustą przestrzenią ze stołem na środku, Niememu kojarzyła się ona ze świątynią. Podziwiał szczególnie wypchane okazy, wielu z tych zwierząt nigdy wcześniej nie widział. Czarnoksiężnik wyszedł dziarsko z komnaty trzymając wysoko dymiącą miskę. Postawił ją bez choć odrobiny hałasu przed chłopcem, uśmiechnął się:
-Mam nadzieję, że dopisuje ci dziś apetyt.
Niemy oburzył się bezbrzeżnie. Jego i tak umęczony ojciec nadłożył sobie z rana pracy tylko po to, by jakiś dziwak ugotował sobie zupę?! Miał dość. Zamachnął się i zrzucił miskę ze stołu. Nie upadła jednak na ziemię, razem z rozlaną zawartością zatrzymała się w locie. Napięta ręka Azakara cofnęła się powoli, miska razem ze swoją zawartością wróciła na swoje wcześniejsze miejsce.
-Naprawdę potrzebujesz to zjeść. - oznajmił mag, o wiele mniej uśmiechnięty. Niemy, gdyby mógł, kląłby teraz i wrzeszczał. Zupełnie nie rozumiał dlaczego jest w tej sytuacji i dokąd ona zmierza. Był pełen pytań. Widząc zwłokę, czarnoksiężnik dodał neutralnym tonem:
-Dzięki tej zupie zaczniesz mówić.
Osłupiały chłopiec natychmiast nabrał zupy na łyżkę i trzęsącą ręką dostarczył ją do ust. I kolejną. I następną. Po kilkunastu razach zrezygnował zarówno z łyżki jak i z dobrych manier. Wypił zupę bardzo łapczywie, ku tajemniczej uciesze nieskazitelnego bruneta. Po wypiciu w jego ustach pozostał intensywny, ostro-kwaśny smak, a gardło i przełyk odczuwał inaczej niż zwykle. Był pełen nadziei i entuzjazmu. Otworzył usta, wypompował powietrze z płuc do gardła...
I nic.
Nie wydał żadnego dźwięku po za tradycyjnym sapnięciem. To było największe i najbardziej bolesne rozczarowanie w jego dotychczasowym życiu, spojrzał z wyrzutem na uśmiechniętego czarodzieja.
-A cóż to? Myślałeś, że przemówisz już teraz? Nie nie, ta zupa pomoże, ale nie bezpośrednio. Rzadko zdarza mi się kłamać.
Chłopiec wciąż był obruszony, choć widział słuszność w słowach czarownika. I miał nadzieję, że tym razem nie powiedział niczego co mógłby krzywo zinterpretować.
-Dzięki temu wywarowi będę w stanie zbadać co ci jest. Chodź.
Udali się krętymi schodami w górę, minęli dwa piętra. Tam gdzie się zatrzymali, całe piętro było jednym pomieszczeniem, wypełnionym po brzegi aparaturą ze szkła i drewna, bardzo rzadko jakiegoś metalu. Na podłodze był wylany woskiem okrągły, groźnie wyglądający symbol, pośrodku niego stał prosty, niemal toporny taboret.
-Usiądź proszę, zbadam cię.
Czarnoksiężnik założył ceremonialny kaptur, rozłożył ręce. Jego niepozorny do tej pory medalion Oka Nocy rozbłysnął karmazynem, gdy tylko rozpoczął inkantacje w językach, w których instynktownie czuło się bluźnierstwo i zaprzeczenie rzeczywistości. Wszystko pociemniało, drewniana podłoga stała się oceanem płynnej czerni, rozprzestrzeniającej się wszędzie jak choroba. Niemy widział tysiące istnień najróżniejszego rodzaju kłębiących się w jedności, jak obłąkana ławica ryb. Z czerni zaczęły powoli wyłaniać się najróżniejsze dłonie i macki, zbliżały się nieubłaganie do chłopca który z niezrozumiałych powodów nie mógł się ruszyć. Ich dotyk był czymś po za cielesnym poznaniem, czymś co może zdarzyć się tylko na granicy rzeczywistości rządzących się zupełnie odmiennymi prawami. Bez żadnego oporu przenikały przez jego ciało pozostawiając po sobie najróżniejsze odczucia. Cała czerń szeptała coraz żywiej milionami głosów, brzmiała przy tym jak koszmar z serca piekieł, czuć było w ich niezrozumiałej, straszliwej mowie, że mają swoje interesy i nadzieje na korzyści. Oczy Azakara nie były w pełni obecne, zastygły uśmiech przerażał. W końcu wrzasnął chrypliwym głosem:
-Vatterdomme!
Wszystkie nieziemskie ciała cofnęły się od chłopca, od kłębiącej się obecności czuć było oczekiwanie. Głos czarownika coraz bardziej przechodził w warczenie:
-Obliterra segrevedi! Abelesi ihderga, neg saccurbi hreglebi Lumora! Vatterdomme! Vatterdomme!!
Ciemność na podłodze zniknęła pod taboretem w wirze przeczącym wszelkim prawom ziemskiej geometrii. Świat pojaśniał, medalion zgasł. Wszystko wróciło do normy, poza samym chłopcem, nie do końca wybudzonym z tego co się przed chwilą stało. Dobudził go dopiero upadek na podłogę, gdy nie utrzymał się na taborecie. Tym razem gdy mag podał mu rękę, chłopiec był zbyt roztrzęsiony by pamiętać o tym, by się zawstydzić. Gdy stał już na własnych nogach, mag dał mu kilka chwil na ustabilizowanie się.
-Należy ci się wyjaśnienie. Ten wywar jest znany w całym światku najróżniejszych uprawiaczy magii jako najklasyczniejszy katalizator duchowy. Mówiąc prościej, dzięki niemu kontakt z tymi istotami był łatwiejszy dla nas obojga. - spauzował na chwilę, dając pacjentowi chwilę na przemyślenie tych słów - Wiem już, co zapobiega twojej mowie. To klątwa. Niesamowicie starannie utkana, majstersztyk.
Chłopczyk po raz kolejny miał mnóstwo pytań, wiele z nich niecierpiących zwłoki, lecz jak zwykle nic nie mógł z tym zrobić.
-Ta klątwa nie pozwala ci mówić dopóki nie spełnisz specjalnego warunku. Dopóki nie wypowiesz swojego imienia, które jest jedyną rzeczą jaka jest ci dozwolona. Nie znasz go jednak, prawda?
Chłopiec przytaknął.
-Tak, to część klątwy. Tylko jej twórca zna twoje imię. Żeby zdjąć klątwę musisz go odnaleźć i to imię od niego pozyskać.
Zapadła cisza. Nie trwała jednak dłużej niż to komfortowe.
-Rzucił ją czarnoksiężnik, i to jeden z tych bardziej utalentowanych. Na tyle utalentowanych, że nie zakładałby tak pięknej Pieczęci Ciszy bez powodu. Pomogę ci go odnaleźć. Jestem zbyt zaintrygowany, żeby się tego nie podjąć.
Mężczyzna podał chłopcu zwój, nawinięty na przepiękny, ornamentnie rzeźbiony uchwyt.
-Daj to swojemu ojcu, mam nadzieję że ucieszy się ze swojej zapłaty. Staw się tu jutro rano o tej samej godzinie. Możesz odejść.
Niemy odebrał zwój, podbiegł do schodów. Zatrzymał się jednak przed nimi, odwrócił do gospodarza i ukłonił pełen wdzięczności. Gospodarz odkłonił się, z nieschodzącym tajemniczym uśmiechem na twarzy. Po kilku chwilach chłopiec miał już za plecami wieżę ze spiczastym, zielonym dachem. Był pełen ekscytacji i głodny przygody.
Nie mógł się doczekać tego, co przyniesie jutro.

Sekret CzarnoksiężnikaWhere stories live. Discover now