- Czyli twojej mamy, tak? Ale mówiłeś, że ona mieszka w Ameryce? – dopytywała go Joanna.

- Tak, moja mama mieszka w Ameryce, a on tu ze swoją żoną. Rozwiódł się z moją mamą piętnaście lat temu, wrócił do Europy i ożenił się ze swoją miłością ze szkoły średniej, Fioną. Znudziło im się miasteczko w Irlandii, więc sprowadzili się tu i sobie prowadzą wspólny interes w wielkim mieście.

- Acha – Joanna siedziała wpatrzona w Jacka czekając na ciąg dalszy historii, której on początkowo wcale nie miał zamiaru opowiadać, ale nagle poczuł, że powinien powiedziec jej coś więcej, bo jak tego nie zrobi, ona zamęczy go pytaniami.

- A ja jestem tu całkiem przypadkiem, od paru miesięcy... – zaczął, nie przerywała mu, tylko słuchała dalej – Wywalili mnie z uniwerku. Po raz drugi. Matka stwierdziła, że ma mnie już dość. Podesłała mnie więc tatusiowi, którego nie widziałem dziesięć lat... A on postanowił grać teraz wspaniałego ojczulka, który da nicponiowi szkołę życia, skoro nicpoń wolał imprezować zamiast się uczyć... Tak, nicpoń! To ja! Tak mnie kochany tatuś nazywa... I uważa za jakieś cholerne zero, które nie nadaje się do niczego innego jak tylko parzenie kawy, robienie kanapek i nalewanie piwa w barze... I pewnie ma rację...

- Jack... – Joannę zmartwiła niskoocena chłopaka – Nie możesz tak o sobie myśleć...

- Spoko! Ja mu jeszcze kiedyś pokażę! – wykrzyknął z entuzjazmem – Nie marw się. Nie rzucę się z mostu, bo ojciec źle o mnie myśli. – usmiechnął się dumnie, mrużąc przy tym pijane oczy.

                                                                                       ***

Zanim jeszcze udała się na zajęcia, już myślała o popołudniu i wieczorze w pracy, szczerze obawiając się wizyty Eugene'a. Czuła się bardzo źle na samą myśl o tym jak wypdła przed swoim szefem. Zapewnienia Jacka, że sytuacja została opanowana jakoś do końca jej nie przekonywały. Najchętniej nie spotkałaby Eugene'a już nigdy więcej. Miała jednak świadomość, że są to raczej marzenia ściętej głowy. Idąc do szkoły, starała się jednak więcej nie myśleć na ten temat, zwłaszcza, że miała przed sobą test do napisania. Nie zwracała już nawet uwagi na obecność dokuczliwego Karima, a uszczypliwe docinki puszczała mimo uszu. Chciała po prostu napisać test, pójść do pracy i wyjasnić sobie wszystko z Eugenem jeśli odwiedziłby tego dnia kafejkę. Mimo, że sama myśl o rozmowie z nim napawała ją strachem, podświadomie liczyła jednak na to, że się z nim spotka, porozmawia i nie będzie już w jego oczach pijaną nieudacznicą, której nie chciał zatrudniać.

Do klasy wszedł Clem, nauczyciel, który miał przeprowadzić test. Nie był jednak sam. Zaraz za nim weszła do pomieszczenia wysoka dziewczyna w obcisłej, mocno wydekoltowanej, czarnej sukience w spore białe grochy. Wyglądała znajomo. Ależ oczywiście! Seksbomba z przejścia dla pieszych, która na moment zatrzymała czas na Notting Hill parę tygodni temu. Istotnie, była to ta sama dziewczyna, którą widziała Joanna, popijając kawę w kafejce tego samego ranka, którego znalazła pracę.

- Widzę, że jest nas dzisiaj bardzo mało – zaczął Clem – Przełożymy więc test na za tydzień.

Większość studentów, zgromadzonych w Sali, odetchnęła z ulgą.

- Od dziś dołączy do nas Viera, z Rosji. – przedstawił dziewczynę, po czym poprosił ją, by zajęła miejsce. Męska część grupy nie mogła oderwać od niej oczu. Prócz nienagannej figury oraz burzy pięknych, błyszczących loków, miała też nieskazitelnie białe i równe zęby, które chętnie eksponowała, często się uśmiechając. Twarz miała pociągłą, z bardzo wyraźnie uwydatnionymi kośćmi policzkowymi oraz pięknymi, niebieskimi oczami. Wszystkie atuty urody znakomicie podkreślone były perfekcyjnym makijażem, dzięki czemu zawsze była w centrum zainteresowania, gdziekolwiek tylko się pojawiała. Zajęła miejsce obok Karima, który to od razu poczuł się jak macho i natychmiast zaczął z nią flirtować. Jej wyraźnie się to podobało, gdyż usmiech nie znikał z jej twarzy, podczas gdy rzucała mu, jeśli nie wręcz bombardowała go kokieteryjnymi spojrzeniami. „Dla mnie bomba!" – podsumowała w myślach, zaobserwowaną sytuację, Joanna – „Tak, tak, zajmij się panną Słodką Idiotką, Musztardziarzu! Nie będziesz miał wtedy czasu na dręczenie mnie" – nawet uśmiechnęła się do siebie pod nosem, mając nadzieję, że koszmar codziennych utarczek z Karimem ograniczy się do minimum, gdyż natłok codziennych zajęć wyraźnie zredukował czas, w którym byli skazani na swoje towarzystwo. Pojawienie się Viery było więc jak światełko w tunelu. Było realną szansą na absolutne uwolnienie się od niesnasek, przynajmniej w szkole.

Do pracy poszła w dużo lepszym nastroju niż sama się tego spodziewała. Przestała już nawet myśleć o niefortunnych sytuacjach z Eugenem. Po prostu zajęła się pracą, a że było jej tego popołudnia niemało, czas upływał błyskawicznie i nie wiedzieć kiedy była już dwudziesta druga. Powoli przeludniło się w kafejce i można było zacząć sprzątać przed zamknięciem. Joanna, Gina i Jack jednogłośnie stwierdzili, że był to bardzo dobry dzień. Spore obroty, a do tego przyjemna atmosfera, mili klienci, niemałe napiwki. Tak, bardzo pozytywny dzień! Oby tak dalej! Po zamknięciu zdecydowali, że zasłużyli na zimne piwo, które popijali z zielonych butelek przy jednym ze stolików. Wtedy to usłyszeli zgrzyt klucza w zamku i chwilę potem ukazała się w progu korpulentna sylwetka Eugene'a. „No nie!" – przeraziła się Joanna – „Ja pije piwo, a tu znowu on?! Co za pech!".

- Cześć, dzieciaki! – jego głos niemalże zagrzmiał w opustoszałej kafejce, niemniej jednak nie brzmiał gniewnie, a raczej pozytywnie.

- Hej – burknął, popijając piwo, Jack.

- Cześć! – uśmiechnęła się Gina.

- Dobry wieczór. – Joanna wymamrotała nieśmiało.

Eugene wyjął z lodówki kolejną zieloną butelkę z piwem, otworzył ją i przysiadł się do stolika swych pracowników.

- Chyba mieliście dobry dzień, co? – zwrócił się do nich.

- Nawet bardzo! – klasnął w dłonie Jack, po czym dumnie się uśmiechnął.

- To w takim razie sláinte! – uniósł butelkę do góry Eugene. Joanna nie zrozumiała irlandzkiego „na zdrowie", jednakże widząc, że Gina i Jack stukają swe butelki o butelkę Eugene'a, zrobiła to samo. Eugene głośno się roześmiał i nagle przestał być już tym wstrętnym gburem, za jakiego uważała go Joanna. Okazał się całkiem sympatycznym, starszym mężczyzną, który rzeczywiście tylko groźnie wyglądał. A może po prostu sam wolał stwarzać takie pozory, bo nie umiał w inny sposób wzbudzić u swoich podwładnych poważania i szacunku? Albo zwyczajnie wydawało mu się, że trzeba grać zatwardziałego aroganta, żeby utrzymać w ryzach swą załogę w pracy. Na jego szczęście, była to tylko gra i poważanie, z jakim traktowali go pracownicy było prawdziwie przez niego wypracowane, a nie wymuszone impertynencją. Tego wieczoru zauważyła to też Joanna. Siedzieli przy stole we czwórkę, każdy z butelką piwa w dłoni i był to bardzo przyjemny, odprężający wieczór, pełen rozmów na luzie oraz opowieści Eugene'a. Joanna poczuła, że źle go oceniła, w czym utwierdził ją on sam, kiedy się żegnali.

- I nie bój się już mnie więcej, polska dziewczynko! – rechotał radośnie Eugene, szturchając ją łokciem – Ja też byłem kiedyś młody! Pamiętaj, że jesteś zawsze mile widziana w The Drill na Brixton, tylko już więcej nie marnuj Guinnessa w tak durny sposób – puścił do niej oko i znów ryknął śmiechem, po czym przytulił ją po ojcowsku – Acha, no i uważaj na nicponia! – tym razem puścił oko do Jacka – Żeby cię na złą drogę nie sprowadził!

Gra warta świeczkiWo Geschichten leben. Entdecke jetzt