Szkarłatne łzy

59 1 0
                                    

Księga Trucizn:Dotyk

Przysięgą krwi czytający zobowiązał się spełnić warunek.Nowy właściciel,po przeczytaniu ostatniego słowa musi wypełnić każdą prośbę jej poprzednika.Uznać za mentora.Nie stawiać oporu.Nie wolno odmówić.W dniu Świętego- magi i starych wierzeń- zamknąć kufer i wręczyć swemu następcy.


Srebrny księżyc unosił się nad polaną, oświetlał drogi, imponował blaskiem. Rosnąca tarcza odbijała się od strumieni dając poczucie spokoju. Wiatr kołyszący drzewa, dawał poczucie wolności, jakże złudnej wolności. Wspaniały ogród, wypełniony bujną roślinnością przytłaczał rozmiarem. Wieczór, pełen wiosennego ciepła, śmiechów i szelestu życia nie dawał jej szczęścia. Ona. Młoda, osiemnastoletnia dziewczyna o zielonych oczach i czekoladowo-brązowych włosach. 

Siedziała na ławce z głową zwróconą w stronę księżyca. Lśniąca srebrem twarz ukazywała doskonale ukryty smutek. Mimo młodego wieku świat był dla niej utrapieniem, kochająca rodzina nie była wystarczająca, nie była wszystkim. Słodkie, różowe usta niechętnie wykrzywiły się w maleńki uśmiech.

-Chodź,Em!-krzyknęła roześmiana Luiza, ciągnąc dziewczynę za sobą.

-Nie mam ochoty-odparła udając,że wszystko jest w porządku.

Luiza-przyjaciółka Morany-usiadła obok i wpatrywała się w nią. Rude włosy okalały całą twarz a szare oczy przeszywały na wylot. Nie zdążyła powiedzieć słowa, od razu inni goście porwali ją do zabawy. 

Morana znów siedziała sama, samotność była jej bratnią duszą. Niezauważalnie oddaliła się od miejsca głośnych rozmów i śmiechów. Urodziny Luizy dla niej już dobiegły końca, wróciła więc z posiadłości lordów do swojego domu. Jej rodzice i ona sama, pracowali i mieszkali u hrabiego. Stary Henryk dbał o swoich pracowników a oni o niego, dzięki temu jego rodzinna budowla rozrosła się do ogromnych rozmiarów. 

Dziewczyna prawie jak duch prześlizgnęła się przez korytarze i pomieszczenia po czym weszła do swojego pokoju.

-Szybko wróciłaś-głos matki rozszedł się po pokoju-Stało się coś?

-Nie, po prostu większość już wróciła do siebie-skłamała, odwracając twarz i zdejmując buty.

-Przyniosłam ci herbatę i ciasteczka-starsza kobieta wstała i podeszła do drzwi-Dobranoc.

Morana podeszła do okna i gapiła się w przestrzeń za nim. Ciężkie westchnienie, szelest ubrań i skrzypnięcie podłogi wypełniło pokój. Jak można mieć kochającą rodzinę i czuć się niekochanym? -to pytanie zadawała sobie już zbyt długo.

Rankiem do drzwi zapukał Henryk, wszedł powoli i z miną utrapienia spytał.

-Co się dzieje?

-Nic-odparła dziewczyna z miną obojętności-A czemu pytasz?

-Bo widzę-wyraz twarzy zdradzał współczucie-Możesz udawać przed rodzicami ale nie przede mną. Za stary jestem na takie gierki, więc?

-Co jest ze mną nie tak?-spytała, siadając naprzeciwko niego-Nie mam przyjaciół bo to mój wybór, dla mnie to jedynie banda idiotów, którzy chcą się opić ale...-spuściła wzrok-Dlaczego nikt mnie nie chce, nikt mnie nie kocha?

Nie miała w oczach łez, płakała nocą by rano znów móc zwodzić innych dookoła.

-Skłamałabym mówiąc,że nic nie mam. Mam rodzinę i każdemu życzę takiej ale ja-uniosła ręce do siebie-Ja nigdy nie stworzę własnej.

Szlachetna TruciznaWhere stories live. Discover now