PROLOG

716 37 7
                                    


RINA

Doskonale pamiętam ten dzień. Lato, słońce które ocieplało, każde ludzkie serce, wiatr który, nieprędko gnał na wschód. Woń kwiatów i donośny śpiew ptaków. Czekałam w domu na mojego brata Evana, aż wróci wraz z ojcem z polowania. Niestety. Mój brat nie wrócił, a już było popołudnie. Weszłam do chatki, i podeszłam do mojej mamy.

- Mamo, gdzie tata i Evan? - spojrzałam na kobietę, która wyszywała jakiś wzór na białej chusteczce.

- Rino nie martw się - odłożyła robótkę na stolik, a mnie posadziła sobie na kolanach - Jak na ośmiolatkę, strasznie wieloma rzeczami się przejmujesz.

- Ale matko, wyszli rano i nie przyszli od tamtej pory, a zazwyczaj wracali na obiad - odparłam lekko nadymając policzki.

Moja mama zaśmiała się.

- Jeśli chcesz możesz poczekać, na nich przy wejściu do lasu - odgarnęła mi niesforny kosmyk włosów, za ucho.

- Naprawdę mogę? - dopytałam. Rodzice rzadko pozwalali, mi gdzieś wychodzić samej.

- Tak - odparła uśmiechając się.

Zeskoczyłam z kolan mojej rodzicielki, i wybiegłam z domu. Biegnąc polną ścieżką, omijając ludzi, wyobrażałam sobie, że ścigam się z wiatrem. Wydawało mi się, to dobrą zabawą, która po jakimś czasie musiała się skończyć.

Kiedy w końcu się zatrzymałam, zorientowałam się, że jestem w lesie, a miałam czekać, przed wejściem do niego. Kiedy chciałam się cofnąć, coś odwróciło moją uwagę. Na polanie, pod jednym z drzew, pasła się samotna sarna. Nie mogłam się powstrzymać, zaczęłam iść w jej stronę.

  Oby się nie spłoszyła - pomyślałam.

 Po chwili znajdowałam się, już przy stworzeniu. Z bliska było jeszcze piękniejsze. Powoli wystawiłam rękę, a sarna ją powąchała. Nie spłoszyła się, kiedy położyłam dłoń na jej łebku. Mogłam spokojnie ją głaskać. Wyrwałam trochę trawy i dałam jej do zjedzenia. Po raz pierwszy w życiu, miałam, właśnie wtedy styczność z dzikim zwierzęciem. Dziwiło mnie to, że sarna, była sama na tej polanie. Brat mi mówił, że zazwyczaj chodzą stadami. Może ta postanowiła, zostać przez chwilę na uboczu... Ale czy przez to nie, była łatwiejszym celem?

Z moich rozmyślań wyrwał, mnie dźwięk łamanej gałęzi. Z sarną, w tej samej chwili, odwróciłyśmy głowy. Z pomiędzy drzew wyszedł człowiek. Był on bardzo elegancko ubrany, być może był szlachcicem, bądź hrabią? Co dziwne jego włosy były koloru bieli.

Dzikie stworzenie, które stało tuż obok mnie zerwało się do biegu. Po chwili sarny już nie było. Spojrzałam w stronę mężczyzny. Dopiero teraz zauważyłam, że jego strój był cały we krwi, a z ust wypływała jej stróżka. Jako dziecko, byłam bezpośrednia i nie rozumiałam jeszcze pewnych rzeczy. Podeszłam parę kroków, w stronę nieznajomego.

- Jest pan ranny - i szczerze mogę powiedzieć, że to nie było pytanie. Wywnioskowałam to, z tego, że krew leciała mu z ust - Powinien, się pan zgłosić do medyka.

Białowłosy, podszedł do mnie i przykucnął, aby być na równi z moją twarzą.

- Dziękuje za radę młoda damo - zaśmiał się miło - Ale nic mi nie jest, a czy z tobą wszystko w porządku?

- Ze mną tak, dlaczego by nie? - odwzajemniłam uśmiech białowłosego.

- Jesteś sama w lesie, a już prawie zapadł zmierzch - odparł przyglądając mi się - Las może być niebezpieczny - odgarnął mi za ucho ten sam kosmyk, włosów, który parę godzin temu odgarnęła mi matka.

Narzeczona króla Mroku -  Dracula inna historiaWo Geschichten leben. Entdecke jetzt