6. Idioci są wśród nas

644 127 84
                                    

Niechętnie podaję go Harry'emu. Co prawda zobaczyłem dopiero pierwsze zdanie, ale już nie mam ochoty tego czytać. Przed chwilą tak się na to napalałem, a teraz przechodzi mi ochota na patrzenie w te bzdury. Harry przygląda mi się jak jakiemuś dziwakowi i pewnie zastanawia się, czy to nie jest przypadkiem choroba dwubiegunowa, ale ja wiem, że nie.

Przyczyna jest prosta:

Stanowczo. Za dużo. Brendy.

Padam na moje łóżko twarzą do pościeli z Batmanem i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że jestem totalnie wyczerpany. Właściwie to nie powinno być dla nikogo niczym nadzwyczajnym. Dość dużo się dzisiaj działo.

– I co? Nie czytasz jednak? – Słyszę mojego zdziwionego przyjaciela. Wzdycham.
– A muszę? – mówię niewyraźnie. Kołdra dodatkowo wygłusza moje słowa.
– Co?
– Muszę czytać to gówno? – jęczę nieco głośniej, unosząc głowę.
– W zasadzie nie, ale w takim razie muszę ci zadać takie jedno malutkie pytanie. To po jaką cholerę to wszystko?!

Zastanawiam się nad tym niezwykle przemyślanym "malutkim pytaniem". Sam do końca nie znam na nie odpowiedzi. Ludzie, jak się mszczą, raczej nie myślą nad sensem tego, co robią. Byle tylko bardziej utrudnić innym życie. Przykładem mogę być taki ja – pewnie ukręciłbym łeb tej durnej tapeciarze, gdybym miał siłę się podnieść.
– Nie wiem – Idę na łatwiznę, wypowiadając te słowa. Mógłbym, co prawda, powiedzieć mu o swoich przemyśleniach, ale sądzę, że nie zrobiłbym tego w klarowny sposób. Bym tylko wszystko bardziej poplątał. Jakby wszystko nie było aż nadto zawiłe...

– To co mam zrobić z tym czymś? – Wyginam szyję, żeby na niego spojrzeć, naciągając boleśnie ścięgna odchodzące od kręgosłupa. Puka w okładkę pamiętnika.
– Nie wiem – powtarzam. – Weź sobie. Później ja przeczytam. Tylko nie zgub, czy coś.
– Nie zgubię, czy coś – odpowiada.
– I nie daj się złapać Brendzie!
– Okej...
– I pamiętaj...
– Rany, zachowujesz się jak moja matka! – Przewraca oczami, po czym przekręca klucz w drzwiach, żeby wyjść.

– Czy ty właśnie mnie porównałeś do swojej matki? – Kiedy myślę o głośnej, gadatliwej murzynce o dużej tuszy, aż się wzdrygam. Kobieta traktuje mnie jak własnego syna. I to wcale nie znaczy, że miło się do mnie odnosi. Czasem się to docenia. Czasem. Ale niekoniecznie wtedy, kiedy mamy właśnie ukończyć level na starym komputerze Harry'ego, a ona nagle go wyłącza i wywala na dwór.
Oczywiście nas, nie komputer. Komputera potrzebuje. Synowie to lekki zbytek.

Chłopak zamiast odpowiedzieć, tylko się szczerzy, po czym wymyka się cicho. Widzę, jak idzie na palcach przez korytarz. Boję się, że Brenda nagle skończy imprezę i wyprosi wszystkich tych swoich gości – to by było dość logiczne, biorąc pod uwagę, że rozpieprzyłem jej pokój – a mogłoby być to nie miłe doświadczenie dla Harry'ego. No wiecie. Chichoty. Pięści. Albo i ocet.

Jednak bity nadal wstrząsają całym domem, dosłownie czuję jak drży podłoga i nic nie wskazuje na to, że ta ich "kulturalna posiadówka" się skończy w najbliższym czasie. To znaczy w najbliższych paru godzinach. O ile stary Roger nie przyjdzie z karabinem.

Nigdy nie zrozumiem tych debili.

Zresztą przesycony jestem tym wszystkim. Znaczy się nimi. To trochę jak te wszystkie toksyczne związki, o których czytałem kiedyś dla beki z Harrym w jakiejś plotkarskiej gazecie jego matki – wpływa na mnie ten alkohol, którego nie piję, te ich słowa, czy nawet same spojrzenia – i raczej nie muszę mówić, że wpływa w tym złym  znaczeniu.

Oj, moja biedna psychika. Nie chcę być taki, jak ta banda.

Zamykam oczy, mając w głowie jedynie chaos.

Zamykam oczy, mając w głowie jedynie chaos

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Coś mi się śniło.
Wiem, że coś mi się śniło, ale nie mam pojęcia co dokładnie. Właściwie to... W ogóle nie pamiętam co. Tylko, że najpierw ten sen był nawet niezły, a potem wszystko się spieprzyło. Prawda – sny przecież odzwierciedlają duszę. A przynajmniej psychikę. Bo nie znam się za bardzo na duszach.

Prawie dostałem zawału przez ten sen. Przez moment, milisekundę wiedziałem, o co w nim chodzi, ale potem obraz się zatarł. Mrugnąłem raz, i drugi, i zapomniałem. Tak więc teraz siedzę po turecku na łóżku, słucham szumu kręcącego się nade mną wiatraka i wpatruję się przez okno w przejeżdżające od czasu do czasu samochody. Ulicę oświetlają łagodnym światłem ustawione wzdłuż niej co kilka metrów lampy. Sprawdzam godzinę w telefonie. Jest pięć po wpół do drugiej w nocy. To trochę sobie pospałem, skoro Harry przyszedł do mnie kilka minut po trzeciej w południe.

Moje okaleczone oko pulsuje (a raczej powieka wraz z pewnym obszarem policzka), jakby ktoś rytmicznie i mocno wgniatał dłoń w moją twarz. Głośno wypuszczam powietrze z ust.

Postanawiam ogarnąć tę sytuację na zimno, ale nie mam pojęcia, czy jest to możliwe, szczególnie że w tej chwili gorąco napływa do mojej twarzy. Czym tak naprawdę zawiniła Brenda? Przecież nie każdy odpowiada za swoją inteligencję, więc może to nie była do końca jej wina?

Aż chce mi się splunąć, kiedy zadaję sobie te bezsensowne pytania. Bicie się z myślami to dość kiepski sport, ale plus jest taki, że nie dostaje się po ryju, przynajmniej nie dosłownie.

Więc co z Brendą? Oczywiście, że jest winna wszystkim swoim czynom. To chyba dość jasne. Jej własna degradacja również była jej wolą.

Jednak wątpliwości nadal mnie nękają. Może już się jej wystarczająco odpłaciłem? Może pokój był wystarczającą karą? Przecież po zobaczeniu go Brenda wprost kipiała ze złości.

Nakładam stopy na uda, siadając w pozycji lotosu, uginam łokcie, łączę dwa palce dłoni i udaję, że medytuję. A więc tak wygląda codzienne życie każdego buddyjskiego mnicha. Ciekawe, czy im to pomaga, to całe wyciszenie, zrozumienie własnego ciała. Godziny kontemplowania własnego bytu i istnienia – to nie dla mnie. Gdybym przebywał w ich klasztorze, znudziłbym się już pierwszego dnia i trułbym bezsensowną gadaniną życie Azjatów chcących osiągnąć emocjonalną i duchową równowagę.

Pewnie przydałoby mi się bycie taką oazą spokoju. Ale ja nie jestem jak opanowana woda. Gdybym miał powiedzieć, którym żywiołem jestem, bez zastanowienia wybrałbym ogień.
Kiedyś mały, tlący się na czubku zapałki płomyczek, a teraz ognisko – boję się, co będzie, kiedy zostanie wzniecony pożar.

Coś mówi mi, że lepiej, gdybym poskromił ten żywioł, odpuścił, wybaczył. Mógłbym. Ale nie potrafię i nie chcę. I, jak to się mówi, zemsta jest słodka. Odpłaci każdy ból. Miałem chwilę zwątpienia, ale teraz następuje pewność siebie – pragnę tej zemsty jak niczego. Nie mógłbym z niej zrezygnować bez jakiegoś poważniejszego powodu.

Zemstę powinno się dobierać z poprawką na inteligencję przeciwnika. Dlatego też dla niej wymyśliłem specjalną – chociaż sam pomysł jest godzien przedszkolaka. Nic nie poradzę na to, że IQ Brendy jest tak niskie (nie znam jej dokładnego wyniku, ale wiem, że gdy go dostała, była wkurzona). Gdybym zbyt przemyślał odwet, nie pozbierałaby się. A tak tylko odrobinę się z nią podrażnię...

[JUŻ W KSIĘGARNIACH] Nie zwalaj winy na blondOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz