3. Jak mścić się na idiotkach

798 164 198
                                    

Gdy wchodzę do jej nieskazitelnie czystego pokoju, uśmiecham się szeroko. Ostatnio byłem tu całe wieki temu. To pomieszczenie jest przeciwieństwem jej złośliwego, niemającego sumienia charakteru – jest takie jasne, miłe i przestronne, prawie jakby mieszkała tu wzorowa uczennica z samymi A na świadectwie.

Na białych, drewnianych półkach znajduje się trochę książek (znając ją – tandetnych romansideł), jakieś niewielkie maskotki, paczka gum do żucia, chyba jakiś zestaw do makijażu, koszyczki z różowymi ołówkami i mazakami we wszystkich kolorach tęczy, fioletowe gumki do włosów i inne dziewczyńskie duperele. Tapetę na ścianach tworzą złote paski ułożone w równych odstępach na jasnym tle, a łóżko zawalone jest pastelowymi poduszkami w różnych kolorach. Na podłodze leży puszysty, ale niespecjalnie gruby, przyjemny w dotyku dywan. Do tego jeszcze plakaty jakichś gości bez koszulek (mięśnie nadmuchane na sto pro).

Wpierw zajmuję się nimi.

Rzucając jeszcze okiem na pozostałe przedmioty, zrywam je ze ściany, gniotę i drę na kawałki. Strącam na podłogę te wszystkie uśmiechnięte przytulanki i porcelanowe bibeloty, które mimo tego zbyt słodko różowego dywanu z głuchym trzaskiem rozbijają się na drobny mak. Otwieram okno, a potem chwytam jej pościel i poduszki i wyrzucam je na zewnątrz. Szarpię gwałtownie drzwi szafy, otwieram je na oścież i biorę jej okropne, zdzirowate fatałaszki w dłonie, które razem z wszystkim, co znajduje się w tym momencie na podłodze, partiami również lądują na trawniku, z rozmarzeniem zauważam, sąsiada.

Prawie zapomniałem, że okno Brendy jest tuż przy jego ogrodzie.
Nie mam sił myśleć o tym, jak będzie się tłumaczyć, ale widok jej bielizny w panterkę na terenie starego Rogera sprawia, że chichoczę przez łzy. Na szczęście ja i on żyjemy w zgodzie, więc na pewno nie uwierzy jej, że ja to zrobiłem – a przynajmniej uda, że nie uwierzył.

Ta zła odmiana radości pulsuje mi w żyłach. Jak dobrze, że puścili głośniki na maksa. Ciekawe, jak Bren zareaguje wchodząc do środka? Możliwe, że najpierw zobaczy swoje rzeczy u Rogera, jeśli najpierw wyjdzie na dwór, ale nie jest to zbyt prawdopodobne, bo nasze domy dzieli bardzo gęsty i wysoki żywopłot.
W każdym razie na pewno będzie bardzo, bardzo zła.

Rozglądam się za czymś, co mogłoby pomóc mi w tej tak prymitywnej, ale za to przynoszącej tak wielką satysfakcję, destrukcji. Biorę w końcu metalowy, ostro zakończony pilnik i zaczynam ryć w jasnoróżowej, eleganckiej ramie łóżka Brendy.
Po dłuższym czasie wyszczerzam się w kierunku mojego dzieła. Koślawa czaszka i napis "Jeszcze pożałujesz..." w zestawie wyglądają naprawdę złowieszczo.

Moja wściekłość nie mija. Nadal chcę tutaj coś rozwalić.

Próbuję wybebeszyć materac pilnikiem, ale jakoś mi to nie idzie, więc zrezygnowany szarpnięciem wyjmuje go ze szkieletu, kiedyś tak przytulnego miejsca do odpoczynku Be.

O! A co to takiego?

Nie wierzę własnym oczom. Przede mną, na drewnianych listwach, służących do podtrzymywania materaca leży niewielki zeszyt w ewidentnie babskie wzory. Kręcę głową, unosząc wysoko brwi. No nie! Czyżby to był jej... pamiętnik?

Los chyba chce mi coś wynagrodzić.

Gdy notatnik trafia w moje ręce zauważam, że ma kłódkę. Nie żeby to było dla mnie problemem – zaraz znajduję jakąś szpilkę i z łatwością ją otwieram.

To naprawdę jest jej pamiętnik.

Prawie tańczę z radości, wracając do swojego pokoju. Jestem tak szczęśliwy, że aż rezygnuję z pomysłu wypisania niezmazywalnym markerem wielkimi, rozstrzelonymi literami wyrazu "idiotka" na drzwiach Brendy. Chowam moją zdobycz między książkami fantasy w biblioteczce i idę do łazienki, gdzie obmywam sobie twarz lodowatą wodą, a potem wycieram ręcznikiem.

Wolę nie patrzeć w lustro – śliwa z pewnością formuje się, jeżeli jeszcze się w całości nie uformowała.
Schodzę wolno na dół, do kuchni, nie lękając się kontrataku ze strony mojej siostry i jej gości. Na widok Ponurej Jasmine (którą nazywam tak w duchu od małego, bo zawsze była takim bezbarwnym emo) nie zatrzymuje się, a wręcz przyspieszam, nie porzucając pozornego wyglądu luzaka.
– O, cześć, droga Jasmine. – Mrugam do niej niby porozumiewawczo. – Co u ciebie? Wyglądasz na znacznie weselszą niż kiedyś. Czyżby mój wybuch cię rozbawił? – Przechodzę obok niej jak gdyby nigdy nic. Mimo że mam jedynie dwanaście lat, a ona osiemnaście, niewiele jest ode mnie wyższa i nieco przychuda.

Nieco.

Okej, wygląda jakby była – mówiąc wprost – jedną z tych pomylonych anorektyczek.

– Nie rozbawił mnie twój wybuch, Seth – mówi grobowym, tak cichym głosem, że ledwo ją słyszę. – Wcale się nie śmiałam.
– No to i tak bardzo ci dziękuję za wsparcie. Bardzo mi pomogłaś, tam – rzucam luźno, ale z wyczuwalnym wyrzutem. Co prawda jej słowa brzmiały szczerze, ale co mam zrobić? Rzucić się jej do stóp i całować te jej kościste kończyny za to, że się ze mnie nie śmiała?

Litości.

Poza tym i tak zalicza się do kręgu kolegów i koleżanek Brendy, więc
musi być przynajmniej trochę zła.
Sięgam po szklankę.
– Słuchaj, nie podobało mi się zachowanie Brendy, ale nie chcę stracić jej przyjaźni. No i...
– Spoko – mówię, nalewając sobie sok jabłkowy. – Nie mam ci za złe, że jesteś tchórzem i przydupasem mojej siostry, Jasmine. Miłej zabawy życzę – ucinam. Nic na to nie odpowiada.

Będąc u siebie rozważam przeczytanie sekretów mojej siostry, ale stwierdzam, że to jeszcze nie ten czas.

Najlepiej niech Harry do mnie wpadnie.

[JUŻ W KSIĘGARNIACH] Nie zwalaj winy na blondOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz