Rozdział 6

7.7K 848 487
                                    


Potter sam nie wiedział, jak udało mu się dotrwać do weekendu. Trzeba przyznać, że było ciężko. Nauczyciele już od samego początku roku szkolnego zadawali uczniom masę prac domowych, usprawiedliwiając się odpowiednim przygotowaniem do owutemów. Jedynym przedmiotem, na którym można było odsapnąć, choć Harry nie sądził, że w tym roku będzie mu dane to powiedzieć, było OPCM. Chociaż Snape nadal nie darzył go miłością, najwyraźniej trzymał się niepisanej zasady faworyzacji Ślizgonów. Po raz pierwszy w życiu Pottera szczerze to cieszyło. Niestety McGonagall dokładała mu zadań jak nigdy wcześniej. Nie mógł zdecydować się, które z tej dwójki było gorsze, choć miał wątpliwą przyjemność zaznania gniewu obojga.

Po kilkunastu dłużących się w nieskończoność godzinach lekcyjnych i kilku niemal nieprzespanych nocach Harry wreszcie mógł odetchnąć. Korzystając z ciepła, które pomimo nadejścia września, wciąż utrzymywało się na dworze, postanowił rozsiąść się nad jeziorem. Zabrał ze sobą torbę, gdyby jakimś cudem od świeżego powietrza napłynęła do niego fala motywacji do nauki i dużą, ciepłą bluzę, w razie, gdyby zrobiło się chłodniej. Jako że słońce świeciło mocno, ubranie położył na ziemi i po chwili opadł na nie plecami.

Było mu tak błogo, jak chyba nigdy. Żadnych kłótni naokoło, żadnej wojny, żadnego Malfoya ani innych Ślizgonów. Oczywiście był on sam, ale, że Ślizgonem nie czuł się wcale, po prostu zamknął oczy i relaksował się ciepłymi, słonecznymi promieniami, które przyjemnie ogrzewały jego twarz oraz odziane w czarne ubrania ciało.

Oczywiście nic co dobre nie trwa długo. Tak było i w tym przypadku, bo już po kilkunastu minutach ktoś zasłonił jego źródło ciepła i lepszego samopoczucia.

— O, Potter — powiedział ten ktoś, z udawanym entuzjazmem. — Kto by pomyślał, wreszcie na swoim poziomie.

— Chciałem tylko zrozumieć twój punkt widzenia, Malfoy — odparł Harry, nawet nie zawracając sobie głowy otwieraniem oczu. — Przyszedłem tu, żeby od ciebie odpocząć, więc idź męczyć kogoś innego.

— Jak będę chciał pójść, to pójdę — odparł zarozumiale, jednak odsunął się o krok, żeby nie rzucać już cienia.

Harry, słysząc, jak Draco upuszcza torbę i siada obok niego, miał ochotę zapłakać. Przecież ten dzień zapowiadał się tak przyjemnie!

— A mógłbyś już chcieć? — zapytał niecierpliwie.

— Nie — odparł Malfoy. — Pokłóćmy się, czy coś. Nudzi mi się — dodał po chwili.

Potter, trochę wbrew sobie, zachichotał na jego słowa. W tej chwili Draco zachowywał się jak rozkapryszone dziecko, którym w sumie od zawsze był, jednak pierwszy raz, zamiast irytować, zabrzmiało to całkiem zabawnie. 

— Dobra, a teraz na poważnie — powiedział Harry, podnosząc się do siadu i powoli otwierając nieprzyzwyczajone do światła oczy. — Czego chcesz? — spytał, mierząc towarzysza podejrzliwym wzrokiem.

— Czego ja mógłbym chcieć — zaśmiał się na pokaz Malfoy. — Szedłem sobie na trening Quidditcha i przypomniało mi się, że i bez treningów wygramy mecz, skoro nowym kapitanem Gryfonów jest Weasley. No i pomyślałem, że powinienem przypomnieć o tym tobie, bo bardzo lubię psuć ci humor. Ot, cała historia — wyjaśnił, przybierając przy tym najniewinniejszą z min, jakie posiadał w swojej kolekcji.

W tamtej chwili nieważne już było przyjemnie grzejące słońce ani delikatny, lekko rozwiewający włosy, ciepły wiatr, które przywiodły Harry'ego na błonia. Nie zastanawiając się zbyt wiele nad tym, co robi, złapał swoją torbę i zerwał się z ziemi, a później spiorunował Draco wzrokiem.

— Zawsze podejrzewałem, że nie masz serca — syknął i ruszył przed siebie, zupełnie zapominając o bluzie, którą zostawił na trawie.

— Miłego dnia, Potter! — krzyknął za nim dumny z siebie Malfoy.

Wbijanie paznokci w poduszki dłoni niewiele dało, bo, choć Harry praktykował to całą drogę do zamku, wciąż skakało mu ciśnienie. Ten gad doskonale wiedział, co robi, przypominając Potterowi o drużynie. Wiedział idealnie, w który punkt ma uderzyć, by zabolało najbardziej. Harry po raz pierwszy tak dobrze zrozumiał stare, mugolskie przysłowie, które kazało trzymać przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.

W jego ciemnowłosej głowie zaczął rodzić się plan. Skoro został Ślizgonem, to dlaczego nie miałby zachowywać się jak Ślizgon? Zrobi dokładnie to, co węże mają w zwyczaju. Zbliży się, jakby niepozornie, bez celu, a gdy już zdobędzie zaufanie, sięgnie po najostrzejszy nóż, jaki tylko znajdzie.

Zemści się tak, jak nawet Draconowi Malfoyowi się nie śniło.

I nie będzie niczego żałował, bo Ślizgoni nie żałują.

* * *

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz