One day

779 57 28
                                    

Dziewiętnasty listopada był dniem jak każdy. Ktoś się tego dnia zakochał, wziął ślub, dostał dobrą pracę i ta data miała dla niego pozytywne znaczenie.
Tego dnia ktoś miał wypadek, stracił bliską sobie osobę, lub sam odszedł z tego świata.
Jeden dzień, dla każdego miał inny wymiar i na pewno znalazły się osoby, które tego dnia nie zapamiętają. Ot zwykły dzień, gdy musisz pójść do pracy, zjesz obiad z rodziną, zapytasz dzieci co tam w szkole i zaśniesz. Dzień, jak reszta w kalendarzu.

W tym roku dziewiętnasty listopada był dniem, kiedy zrobiło się bardzo zimno. Wszyscy, którzy przechadzali się ulicami mieli na sobie ciepłe płaszcze a na głowach grube czapki. Jedni czekali na śnieg zapowiedziany w pogodzie, kiedy będą mogli bezkarnie łapać go na swoje języki. Inni czekali aż ten dzień już się skończy, tak jak i cała nadchodząca zima a oni będą mogli wygrzewać się w cieple wiosennego słońca.

Wśród tylu ludzi była jedna osoba, która nie biegła zamarznięta do domu. Ona siedziała i czekała. Na co? Sama nie wiedziała.

Mróz oprócz ludziom we znaki dał się też krajobrazowi. Śliskie chodniki, na których nie trudno było o skręcenie kostki, drzewa, jakby zatrzymane w jednym momencie, przyroda, która umarła i tylko niektóre ptaki przelatywały nad parkiem.

Na samotnej ławce siedziała Ona. Czarna czapka naciągnięta na ciemne włosy zakrywała czerwone już uszy a granatowy płaszcz otulał zziębnięte ciało. Poruszała palcami u stóp, aby nie zamarznąć, mimo że miała na sobie najcieplejsze buty. Jednak nie wszystko potrafi ochronić przed zimnem.
Nieosłonięte palce rąk stawały się coraz bardziej sztywne i czerwone. W duchu żałowała, że w biegu nie zdołała pochwycić puchatych rękawiczek, które dostała w zeszłym roku od swojej siostry.

Każdy, kto przechodziłby obok niej nie zwróciłby większej uwagi na dorosłą dziewczynę, albo pomyślałby, że jest z nią naprawdę coś nie tak, skoro siedzi na mrozie, na ławce w parku.
Każdy kto przechodziłby obok niej nie zauważyłby łez bezsilności spływających po jej rumianych policzkach, skrzących się w świetle latarni.

Nikogo nie zainteresowałby ludzki los, bo jak wiadomo każdy z nas jest egoistą i obchodzą nas tylko własne problemy, bolączki. Nikt nie przejąłby się dorosłą dziewczyną w granatowym płaszczu.

                         * * *

Brunet całkiem przypadkiem przechodził przez park. Chciał udać się na długi spacer i najlepiej tam, gdzie nie będzie ludzi. Starał się od nich stronić, bo wiedział do czego może dojść.
Dlatego ubrany w czarny płaszcz przemykał wśród alejek i rozglądał się na boki podziwiając krajobraz, który zdawał się jakby zamarł w jednym punkcie i wszystko przybrało mgliste barwy.

Zdziwił się, gdy na jednej z ławek w, jak zdawało mu się, pustym parku zauważył zgarbioną postać.
Zaciekawiony tym widokiem skręcił w aleję i zbliżał się powoli w stronę nieznajomej.
Gdy dziewczyna usłyszała zbliżające się kroki podniosła głowę w kierunku dźwięku. Po chwili z ciemności wyłoniła się smukła postać mężczyzny ubranego w czarny płaszcz. Ten widok na pewno by ją przeraził, gdyby nie nieznaczny ślad uśmiechu na twarzy nieznajomego.

- Dlaczego płaczesz? - zapytał a dziewczyna przypomniała sobie, że przecież z jej oczu cały czas lecą łzy. Zgarnęła je szybkim ruchem ręki i ostatni raz pociągnęła nosem.

- Nie płaczę. Tylko ziewałam.

- Nie umiesz kłamać. - na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech, który zbił szatynkę z tropu. - To powiesz mi dlaczego płakałaś? - podszedł jeden krok bliżej aby dokładnie zobaczyć jej twarz.

- Bo mam dzisiaj urodziny - powiedziała cicho a po chwili chrząknęła.

- To chyba nie jest powód do płaczu. Chyba, że boisz się starości. - posłał jej szeroki uśmiech.

One day; one-shotWhere stories live. Discover now