⊙Rozdział 7. Bestia o trzech ogonach⊙

493 75 80
                                    

Cały personel szpitala był przygotowany na przybycie pacjenta w ciężkim stanie, Gdy wreszcie dotarł na miejsce lekarze zaniemówili. Dwudziestoparoletni mężczyzna był pokryty czarnymi żyłami, a z jego oczu i ust lała się obficie krew. Od razu zabrali go na ostry dyżur. Niestety już nie zdołali go uratować.

  ⊙⊙  

Wszedłem z Chrisem do kostnicy znajdującej się w miejscowym szpitalu. Fakt, że jest dopiero piąta rano, a ja jestem zmęczony po maratonie filmowym pominę. Ziewnąłem, przeciągając się lekko i spojrzałem morderczo na mojego partnera.

  — Na chuj mnie tu ściągasz tak wcześnie? — spytałem, ponownie ziewając. 

  — Po to. — Odkrył, leżącego na stole mężczyznę. Na moje szczęście miał przynajmniej na sobie bokserki. — Masz sprawdzić co go zabiło i zabić to coś.

Dobrze, że byliśmy tu sami bo ktoś uznał by nas za pierdolniętych.

— A może tak poprosisz? Albo zaoferujesz podwyżkę? 

— Dostaniesz podwyżkę jak wywiążesz się z roboty —  powiedział, wychodząc i zostawiając mnie sam na sam z trupem.

Westchnąłem ciężko i założyłem fartuch lekarski i rękawiczki. Przyszykowałem sobie wszystkie potrzebne rzeczy i podszedłem do trupa. 

  — Coś taki sztywny? — spytałem, sięgając po małą latarkę. 

Otworzyłem jego oko i zaświeciłem w nie. Na siatkówce i białku pojawiły się czarne żyły, zapewne to spowodowało obfite krwawienie. Wyjąłem palce z jego oka i otworzyłem jamę ustną. Podobnie jak przy oczach było tu mnóstwo czarnych żył.  Wygląda jakby został poddany działaniu bardzo silnej toksyny. Pożółkłe zęby i zakrwawione dziąsła. Normalnie piękności. Zamknąłem jego usta i sprawdziłem ręce. Dłonie były sine, a paznokcie zaczęły już gnić. Podniosłem jeden ze skalpeli i rozciąłem jego rękę od nadgarstka po łokieć. Następnie roztworzyłem ranę używając haka kochera i zajrzałem do środka. Kość zaczęła gnić, podobnie zresztą tkanka mięśniowa, a żyły niespodzianka, były czarne. Westchnąłem wyciągając hak i za pomocą igły i nici zszyłem rękę trupa. Spojrzałem na teczkę, która leżała niedaleko i otworzyłem ją sprawdzając zawartość. Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna został zabity przez truciznę podobną do tej skorpiona. Podobną... tylko dwieście razy silniejszą. Podrapałem się po głowie, myśląc jednocześnie, gdzie takowy skorpion mógłby się ukryć.

  ⊙⊙ 

Czemu te skurwiele muszą chować się albo w lesie albo w jaskiniach? No proszę was! To już robi się nudne i staromodne. Wszedłem do pieczary, z której dochodziły dźwięki przypominające grzechotanie. Rozejrzałem się po niej, czując jak moje oczy pieką i przyzwyczajają się do panującego mroku. 

  — O kurwa...

Przede mną stała hybryda człowieka z skorpionem. Zamiast nóg miał odnóża owada i trzy skorpionie ogony. Jego ręce były zakończone szczypcami, a całe ciało pokrywał czerwony chitynowy pancerz. Hybryda była pozbawiona oczu, a z jamy ustnej wystawał jej szereg ostrych jak brzytwa zębów. Stwór, gdy mnie usłyszał machnął na mnie swoimi ogonami. W ostatniej chwili zdążyłem odskoczyć w tył. Szybkie i wielkie to dziadostwo.

  — //Rebe// — Nie zdołałem dokończyć bo bestia ponownie mnie zaatakowała.

Cudem uniknąłem kolejnego ataku i tym razem udało mi się wypowiedzieć formułkę. W mojej dłoni pojawił się srebrny rapier. Jego głownia wychodziła z czaszki o czerwonych oczach. Zajebiście! Broń klującą na pancerz! Schowałem lewą rękę za plecy, a szpadę uniosłem ku górze.

Oczami umarłychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz