ROZDZIAŁ 1

182 9 2
                                    

Z tekturowym kartonem w dłoniach przemierzyłam próg windy. Mimo ujemnej temperatury na zewnątrz, czułam zbierające się krople potu na dekolcie.

Najechałam palcem na numer piętra i przycisnęłam czerwony guzik. Drzwi metalowej skrzyni zatrzasnęły się z cichym zgrzytnięciem.

Zdyszana oparłam się o zimny metal, podtrzymując ciężkie pudełko na kolanie. Zmęczenie i poranne mdłości nie ułatwiały przeprowadzki do nowego mieszkania.

Wczoraj późnym popołudniem opuściłam razem z Lilly hotel, w którym mieszkałyśmy do czasu, aż znalazłam pracę i mieszkanie, w którym mogłybyśmy zamieszkać.

Nie były to żadne luksusy. Stara blok mieszkalny, lecz odrestaurowany i wyglądający na porządny. W mieszkaniu kominek, lampa z abażurem i kilka pejzaży na ścianach. Klimat, który kochałam od najmłodszych lat, jednak ostatnie 7 lat spędziłam w domu zimnym jak lód. Otoczona ciemnymi płytkami, szykownymi meblami i obrazami prosto z najdroższych wystaw na całym świecie.

Z samego rana zaprowadziłam córeczkę do przedszkola, a sama odebrałam kilka paczek od kuriera, które przyszły prosto z Amsterdamu. Przesłała je moja przyjaciółka Catherina. Zaraz po opuszczeniu domu Logana zostawiłam u niej kilka drobiazgów, a sama razem z Lilly pognałam z bagażem podręcznym na lotnisko i najbliższym samolotem zawitałyśmy w Karolinie Północnej.

Usłyszałam dźwięk zatrzymującej się windy, a drzwi metalowej skrzyni otworzyły się na moim piętrze. Stojąc tyłem do wyjścia z zamachem odkręciłam się wpadając na męską klatkę piersiową. Karton wypełniony świeżo zakupionymi naczyniami, upadł na gresowe płytki klatki schodowej, rozsypując się na miliony małych kawałeczków.

Moje nowo zakupione kubki i talerze nadawy się już tylko do wyrzucenia.

Całe zdenerwowanie wyładowałam na chłopaku, który stał przede mną ze zmartwioną miną. - Coś ty zrobił! Nie umiesz chodzić! - Klęknęłam i zaczęłam zbierać odłamki.

- Ale.. - przerwałam chłopakowi i zaczęłam na niego wrzeszczeć. - Twoje "ale" nie zwróci mi pieniędzy za te wszystkie rzeczy. Wydałam na nie fortunę. Przez Ciebie będę musiała jeść na plastikowych talerzach, bo na kolejny komplet naczyń już mnie nie stać!

- To ty na mnie wpadłaś. - mówił ze pewnością w głosie, który z każdą sekundą irytował mnie jeszcze bardziej.

- Ja na Ciebie wpadłam?! Jakbyś chociaż trochę uważał nic by się nie stało!

- Przepraszam. Pasuje? - zapytał posyłając mi głupawy uśmieszek. - Ale to i tak tylko twoja wina.

Obróciłam się na pięcie i poszłam w kierunku drzwi swojego mieszkania gdy za plecami usłyszałam głos chłopaka. - Złośnica. Lubie takie.

- Myślał, że nie usłyszę. - pomyślałam. Nie odwracając się w jego stronę krzyknęłam. - Skończony dupek z Ciebie dzieciaku!

Wracając na miejsce wypadku ze szczotką w dłoni, zobaczyłam tego samego bruneta, który stał i przyglądał się potłuczonym naczyniom. Pozamiatałam i spojrzałam na stojącego obok mnie mężczyznę, albo lepiej mówiąc nastolatka w ciele dorosłego już faceta.

Wziął karton w dłonie stając na równe nogi. - Co z tym zrobić? - wystawił do mnie ręce z zawartością pudła.

- Raczej już w tym nic nie zjem, więc możesz wyrzucić do śmieci. - warknęłam. - Chociaż na tyle się przydasz.

- Okej. - stanął przed windą, czekając na jej przybycie.

Nie zwracając uwagi na jego obecność poszłam w kierunku drzwi mieszkania gdy za plecami usłyszałam jego chrapliwy głos - Do zobaczenia piękna.

Stanęłam i skierowałam wzrok w jego kierunku. - Twoje niedoczekanie. - Nacisnęłam na klamkę i wślizgnęłam się do pomieszczenia z głośnym trzaśnięciem.

Ciągle zdenerwowana zaczęłam rozpakowywać zabawki Lilly w jej małym pokoiku, który od dziś stał się małym królestwem tejże czterolatki. Korzystałam z jej nieobecności dzięki czemu mogłam ogarnąć ten cały chaos, który powstał w wyniku przeprowadzki.

Kiedy odkładam ostatniego misia na półkę, rozbrzmiał dzwonek do drzwi. - Kto to może być. - pomyślałam. W mojej głowie pojawia się Logan. Jak to możliwe? Mógł nas znaleźć? Tak szybko?Pośpiesznie zarzucam bluzę na ramiona i wstaję z podłogi. Biegnę na palcach w stronę drzwi. Nie mam wizjera. Klnę w myślach na siebie. Czuję jak chodzę cała z nerwów. Otwieram drzwi i widzę w nich młodego mężczyznę. Może być w moim wieku, albo trochę starszy. Jego brązowe włosy wchodzą mu w zielone oczy. Ubrany w siwy tres trzyma w dłoniach dwie siatki.

- Cześć. - mówi posyłając mi łagodny uśmiech.

- Dzień dobry? - odpowiedziałam brunetowi, który wpatruje- się we mnie od dłuższej chwili.

Przerwał niezręczna ciszę. - To dla Ciebie. - wysunął ręce z pakunkami. - Widziałem to co stało się dzisiaj na korytarzu. Wpadł na Ciebie mój brat. Sasha.

Westchnęłam na wspomnienie chłopaka, z którym zderzyłam się wczesnym popołudniem.

- Wiem. Dość specyficzny z niego facet, ale dobry z niego dzieciak. Widziałem jak się zachował i postanowiłem Ci to zrekompensować. - potrząsną lekko ramionami.

- Nie trzeba było. To dość drogi prezent.

- Weź to. Kupiłem jakieś talerze, kubki, miski. - zaczął wyliczać. - Przepraszam, ale nie znam się na tym.

Odebrałam siatki i serdecznie podziękowałam.

- Nie ma za co. To drobiazg. A tak poza tym jestem Milo Knezevic.

- Sophie Hope. - przełknęłam głośno ślinę na wspomnienie ślubu z Loganem. - Miło Cię poznać Milo.

- Mi również. - uścisnął przyjacielsko moją dłoń.

- Więc zapraszam do środka. Napijemy się kawy w nowych kubkach. - otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam go do mieszkania.

NEW LIFEWhere stories live. Discover now