Rozdział I

14 2 0
                                    

Głowa z burzą brązowo-miedzianych loków wynurzyła się spod kołdry. Dziewczyna z owalną, lekko wydłużoną twarzą, dużymi, szaro-zielonymi oczami z brązową plamką na jednym oku oraz wachlarzem długich, ciemnych rzęs przyciągnęła się zaspana, przetarła oczy i sprawdziła na wyświetlaczu telefonu, która godzina. Stwierdziła, że dziesiąta to dobra pora, by wreszcie wstać. Podeszła do szafy, wybrała ubrania na dziś, po czym poszła do łazienki wykonać poranną toaletę oraz się ubrać. Następnie zeszła na dół do kuchni zrobić sobie śniadanie.
- Dzień jak co dzień. - stwierdziła
Weszła z kanapką do salonu i spojrzała w kalendarz - 27 sierpnia 2013 - niedługo koniec wakacji. We wrześniu zaczyna szóstą klasę szkoły podstawowej. Durna szkoła z durnymi nauczycielami i jeszcze durniejszymi uczniami. Jeszcze tylko ten rok...
Helena po dogłębnym przekonaniu się, że telewizor faktycznie nie ma nic ciekawego do zaoferowania, postanowiła wyjść na spacer, ponieważ pogoda o tej porze roku była już całkiem znośna. Skończyły się niewyobrażalnie, rekordowe upały, ale nagrzana ziemia nadal emanowała ciepłem, dzięki czemu można było chodzić w krótkich spodenkach i koszulkach na ramiączka. Pobiegła szybko do pokoju po telefon, książkę i klucze, z korytarza wzięła koc, a z kuchni picie, zamknęła dom, zaszła do ogródka powiadomić mamę, że wychodzi, po czym skierowała się w stronę jeziora. Po drodze zawitała do swojej koleżanki, by przekonać się, iż ta pojechała gdzieś z mamą.
Gdy już doszła na plażę, rozłożyła się pod drzewem i zaczęła czytać książkę. Opowiadała o niezwykłej wojowniczce, służebnicy Śmierci, posiadającej pewne dary, takie jak odporność na wszelkie trucizny.

- Helene... Helena... Pani... obudź się. - ktoś zaczął delikatnie mną potrząsać.
Otworzyłam oczy i pierwsze co zobaczyłam to dwójka mężczyzn. Obaj blondyni, z włosami do ramion, wysocy, klasyczną urodą, dobrze zbudowani. Główna cechą odróżniająca ich od siebie był kolor oczu. Jeden z nich miał błękitne, jak najczystsze niebo, a drugi czarne jak onyks.
Towarzyszył im jeszcze ktoś. Niewidoczny, ale niemal namacalny.
- Gdzie ja jestem? - zapytałam zdezorientowana.
Znajdowałam się w jakimś białym miejscu. Niby sterylne, ale dało się odczuć coś na kształt bezpieczeństwa i przytulności. Nie było tutaj żadnych ścian czy podłogi. Po prostu pustka i niekończąca się biel. Postacie nie rzucały cieni, nie było źródeł światła, a mimo wszystko było jasno.
- Fizycznie czy psychicznie? - niebieskooki uśmiechnął się z pobłażaniem, patrząc na czarnookiego, który mi odpowiedział. - Fizycznie jesteś na plaży, nad jeziorem, drzemiesz pod drzewem. Psychicznie tutaj, między światami.
- Czemu tu jestem? Kim wy jesteście?
- Mamy dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Nazywam się Gabriel, a to jest Lucyfer. - tym razem odpowiedział błękitnooki.
- Archanioł... I Książę Piekieł. - powiedziałam i spojrzałam na cicho pogwizdującego Lucyfera. Ach, no tak... drugą cechą, która odróżniała ich od siebie były skrzydła. Tylko Gabriel je posiadał. Wielkie, białe, rozłożyste, wyglądały tak pięknie i puszyście, że aż chciało się podejść i ich dotknąć.
Lucyfer prychnął, widząc, gdzie powędrował mój wzrok. Widocznie nadal nie mógł pogodzić się z ich utratą. Z kolei Gabriel tak nimi zamachał, by zupełnie "przypadkiem" uderzyć i niemal przewrócić Księcia Piekieł.
Gdy już opanowałam niekontrolowany chichot odezwałam się:
- W takim razie słucham jaką macie dla mnie propozycję. - dla mnie, zwykłej, niewinnej, dwunastoletniej dziewczynki...

----

Oki, dobra, obiecuję, że kolejne rozdziały będą dłuższe. 501 słów... aż tak źle nie jest. No w każdym razie dwunastogodzinna podróż koleją nie sprzyja wenie. Zdecydowanie. Zapraszam do komentowania!

ObdarowanaWhere stories live. Discover now