Rozdział 3

192 28 7
                                    


 John wrócił do domu i nie ściągając butów, rzucił się do telewizora.

Kiedy niemal godzinę wcześniej pędził po obwodnicy, skupiał się na wychwyceniu jakichkolwiek sensownych informacji, wplecionych pomiędzy piosenki, a bzdurne audycje radiowe. Niczego istotnego się jednak nie dowiedział. W kółko powtarzano jedno i to samo.

Teraz kiedy dzierżył w ręku pilota, wierzył, że być może z telewizji dowie się czegoś nowego. Przysiadł na pufie i włączył kanał informacyjny. Na dolnym pasku, rzędem tłustych czarnych liter przesuwały się z wolna najświeższe doniesienia. Każde zdanie bezpośrednio, bądź pośrednio tyczyło się epidemii. Prezenterka której twarz wyświetlała się nad soczyście żółtą linią, tłumaczyła właśnie jakie były powody decyzji o zamknięciu placówek medycznych. To same durne gadanie co w radiu. Wszak wiedział już, że szpitale zamknięte zostały z powodu objęcia ich ścisłą kwarantanną, ale cóż to właściwie był za powód?! To tak jakby powiedzieć, że woda płynie, ponieważ jest wodą. John pragnął otrzymać konkretne odpowiedzi na pytania: Skąd wzięła się cała ta kwarantanna i co takiego stało się w szpitalach, lub kogo w nich trzymają, że zdecydowano się podjąć tak radykalne środki, jak odcięcie od świata całych placówek?

Odłożył pilota i postanowił poszukać szczęścia w internecie. Zazwyczaj znajdował tam to, czego telewizja, radio, ani gazetowe pismaki nie zdążyły jeszcze wyniuchać.

W sieci oczywiście pełno było bezładnych informacji na temat rzeczonego wirusa, lecz poza wszelakimi domysłami i absurdalnymi teoriami domorosłych znawców tematu, nie znalazł nic, co choćby w najmniejszym stopniu warte byłoby jego uwagi. Zrezygnowany zamknął laptopa.

Najwyraźniej za wcześnie jeszcze na nowe informacje . Podsumował.

Zaczynał żałować, że nie podał pielęgniarce swojego numeru. Nie pomyślał wcześniej, że to ona pierwsza mogłaby dowiedzieć się czegoś nowego. Bądź co bądź, była przecież niejako na miejscu zdarzeń.

Wyjął wymiętą karteczkę z tylnej kieszeni spodni i przepisał nakreślony na niej numer do Iphona. Nie chciał dodawać Lority do kontaktów w telefonie służbowym. Za często go wyłączał. Tym razem jednak sięgną i po niego. Wpisał kod PIN i czekał aż komórka połączy się z siecią. Na wyświetlaczu pojawiło się powitanie: „It's a good day to die", a zaraz po nim informacja o pięćdziesięciu sześciu nieodebranych połączeniach z czego pięćdziesiąt dwa pochodziły od Rafta.

To i tak słaby wynik jak na jego możliwości . Ocenił i bezceremonialnie je wykasował, pozostawiając cztery pozostałe. Jedno z poprzedniego dnia i trzy wykonane przed południem. Wszystkie od Eddy'ego.

Zastanawiał się, czego też mógłby chcieć od niego Eddy. Może powinien i jego numer wpisać do Iphona? W końcu był jego kolegą. Co prawda bardziej takim od kufla, ale to zawsze coś, biorąc pod uwagę, że kolegów nie miał w zasadzie żadnych.

Nacisnął „oddzwoń". Odczekał kilka sygnałów i już miał zrezygnować, gdy usłyszał cichy głos Edda po drugiej stronie słuchawki.

- John?

- Ta. Przepraszam, że oddzwaniam dopiero teraz. Miałem wyłączony telefon.

- Domyśliłem się. Słuchaj... Mam do ciebie sprawę.

Edd wydawał się podejrzanie nieswój. Chwila zawahania. Nie ten ton głosu.

- Jasne – zachęcił go John.

- Bo widzisz... Przez ten cały wirus, o którym tak gadają, szef postanowił wysłać nas na przymusowe urlopy. Praca i tak nie miałaby sensu, bo ponad połowa pracowników... Co ja gadam. Ze dwie trzecie, poszło na chorobowe. Ostatnie dni, to był istny młyn, a mimo to, nic nie ruszyło się do przodu. Mamy takie tyły, że szefowi bardziej opłaca się zamknąć firmę na jakiś czas. Zwłaszcza, że multum naszych kontrahentów, podjęło podobną decyzję. – Zawiesił głos, jakby zbierał myśli. – Kurwa John... I jeszcze moja matka miała zawał.

OD A-POKALIPSY DO Z-OMBIE (zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz