Rozdział 3

60 2 1
                                    



-Coś Ty narobił?! Annie! Szybko chodź tutaj! – wokół pełno krwi. Lottie wydaje z siebie przerażone piski, a ojciec próbuję opanować sytuację.
-Co się stało? – do pokoju wchodzi niska kobieta z ciemnymi włosami i rozpromienioną twarzą. Uśmiech schodzi z jej z ust gdy widzi Louisa na wyspie kuchennej. Opanowuje ją strach bo jej syn siedzi w czerwonej kałuży i ma pusty wyraz twarzy. Dlaczego ma pusty wyraz twarzy?
-Boże jedziemy do szpitala szybko!
   
   
                                                         ###
   
   
Kręci mi się w głowie i nic nie widzę prócz krwi.
Myślę sobie.
Pamiętam jak byłem mały i zacząłem rozcin...
   
-Halo! Ocknij się!
    
Mama krzyczała jakb...
   
-Louis!
    
A Tato był spokojny.
   
-Hej – słyszę zachrypnięty głos, ale nie zwracam na to uwagi. Jakimś sposobem jestem w kuchni. Każdy mi się uważnie przygląda. Czuje jak krew spływa mi po policzku i zastanawiam się czemu jeszcze ta banda wariatów nie zabrała mnie do szpitala, bo dramatyzowanie to ich specjalość. Chyba nie jest źle.
Spoglądam pod nogi i robi mi się słabo. Jak się zdaje, ktoś to zauważa bo chwyta mnie za biodra i sadza na wysepce kuchennej. Patrzę przed siebie i orientuję się, że to nikt inny jak Harry dupek Styles.
   
-Spójrz na mnie – mówi tak łagodnie, jakbym miał się zaraz rozlecieć. Pokazuje mi różne przedmioty, które mam nazywać, żeby mógł sprawdzić czy kontaktuje. Tak z tym nie mam problemów – Podajcie mi apteczkę. Potrzebuję gazę, bandaż i wodę utlenioną. Szybko! –tym razem odzywa się w kierunku pozostałych osób i przykłada mi do rany szmatkę, aby zatamować krew. W czasie gdy wszyscy latają wokół i starają się pomagać, przez sekundę spoglądam na jego twarz. Jest blisko. Definitywnie za blisko. Rozgląda się na różne strony, co chwila na mnie zerkając. Widzę w jego oczach pewność siebie i odrobinę zmartwienia? Zabawne, że przez cały dzień miał mnie dosłownie w dupie, a teraz udaję, że mnie lubi? To przedszkole?
Po chwili ktoś podaje mu apteczkę i zaczyna opatrywać moją ranę.
    
-Powiedź mi Justin. Jak to jest być największą ofermą świata? – odzywa się Selena przerywając ciszę. Wszystkich oczy teraz spoczywają na przyjacielu. Oh biedny Bieber.
   
-To był przypadek... No dobra. Może nie do końca, ale TEGO – pokazał na moje czoło – nie planowałem! – spojrzał na mnie ze współczuciem – Słuchaj LouLou przepraszam. Wiesz jakim kretynem jestem. Przysięgam, że miałeś tylko wlecieć do wanny, bez żadnej blizny Harrego Pottera na czole.
Uśmiecham się, bo wiem, że będzie się obwiniać. Oboje jesteśmy dziecinni i wpakowujemy się od czasu do czasu, w beznadziejne sytuacje. Czasami ja jestem winny, a czasami on. Tym razem wypadło na niego.
   
-Dobrze wiesz, ze nic mi nie będzie stary. Uspokój się – mówię powoli. Spoglądam w górę i nadal widzę Harrego, przygotowującego opatrunek. Wydaje się być rozchmurzony, a nawet lekko rozbawiony. Po chwili wiąże ostatni bandaż i odsuwa się ode mnie, żeby sprawdzić efekt.
   
-Więc. Nie jest źle, ale jeśli będziesz czuł jakiekolwiek mdłości lub bóle, jedziemy do szpitala –mówi bardziej do moich przyjaciół niż do mnie – Jutro musisz zmienić opatrunek. A i nie ma, za co – odwraca się i wychodzi do łazienki. Nie wiem czy zrobił to na złość, ale chciał wprowadzić mnie w zakłopotanie i chyba mu się udało. Tak, zrobił to na złość. Pieprzony dupek.
   
   
                                                                    ###
   

Wczorajszy wieczór minął szybko. Oprócz bajki, oglądaliśmy też musical The Grease. To zdecydowanie mój ulubiony film. Ludzie od muzyki powinni dostać Nobla, a Travolta nagrodę dla najlepiej ruszającego się aktora wszechczasów!
   
Próby są co dwa dni, więc dzisiaj mamy wolne. Wspólnie umawialiśmy się na Disneyland, ale zaraz mamy śniadanie w tej sprawie i wszystko dokładnie ustalimy.
Gdy ja i Jade przychodzimy do pokoju chłopaków z One Direction okazuje się, że już wszyscy siedzą przy stole i czekają tylko na nas. To nasz taki mały rytuał na wyjazdach, wspólne śniadania lub lunche. Paczka utworzyła się już zanim poznałem Zayna i Justina. Gdy do nich dołączyłem można powiedzieć, że w skład wchodził cały Boysband, Little Mix, Selena, Justin, Ed i później ja. Nie wiem kto to wymyślił, ale to był genialny pomysł. Mimo tego, że dopiero wczoraj poznałem chłopaków osobiście, bardzo ich polubiłem. Niall jest w stylu Justina, wszędzie go pełno. Liam wydaje się być najrozsądniejszy, ale to nieprawda (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). I Harry. Nie odzywa się do mnie jeżeli nie musi, więc tak naprawdę nie mogę nic o nim powiedzieć. Wydaje się być kochanym człowiekiem, ale do mnie jakoś nie jest przekonany.
    
Wszyscy nas witają i siadamy przy stole. Odmawiamy krótką modlitwę, trzymając się za ręce i zaczynamy jeść. Śmiejemy się z Perrie, która wczoraj w nocy zaczęła lunatykować i wyszła z pokoju mówiąc do siebie różne dziwaczne rzeczy.
Nie potrafię dosięgnąć soli, więc proszę Harrego żeby mi ją podał. Patrzy na mnie ze wzrokiem mordercy, a po chwili rzuca lekko solniczkę, ale wystarczająco, żeby cała zawartość wysypała się na stół. Matko. Zrobił to specjalnie i nie wiem jak mam się zachować. Ed mówi nieme nie zwracaj na niego uwagi, a Liam kręci głową w stronę Loczka. Atmosfera jest napięta, więc wstaje od stołu, aby wyrzucić sól i napełnić pojemniczek nową.
Gdy ponownie siadam do śniadania wszystko wraca do normy, dlatego nie przejmuję się wcześniejszą sytuacją. Każdy zjadł posiłek, więc umówiliśmy się za 40 minut na dole w holu, a potem pojedziemy do Disneylandu. WOW. Pierwszy raz w życiu tam będę. Zawsze marzyłem o odwiedzeniu tego miejsca, ale niestety moja sytuacja na to nie pozwalała.
    
Wychodząc z apartamentu Justin zapytał Harrego czy nie zmieniłby mi opatrunku, na co ten się zgodził. Może nie z entuzjazmem wymalowanym na twarzy, ale jednak. Wracam do pokoju chłopców, ale słyszę ich rozmowę. Rozmowę o mnie, więc zatrzymuje się przed uchylonymi drzwiami i staram się coś podsłuchać. Wiem, że nie powinienem, ale to dotyczy także mnie.
    
-O nic mi nie chodzi! Tylko zachowujesz się jak skończony dupek! To mój najlepszy przyjaciel, a Ty od dwóch dni zrównujesz go z gównem. Co z Tobą?! – krzyczy Zayn jak podejrzewam do Harrego, w taki sposób, że nawet głuchy by usłyszał.
    
-Nagle się pojawił, zrobił karierę w kilka miesięcy. Nie wydaje Ci się to dziwne? Myślisz, że to przypadek, że wtedy podczas koncertu w Nowym Jorku spotkałeś właśnie jego? To oczywiste, że chce nas wykorzystać – mówi Loczek całkowicie spokojnym tonem co jak się zdaje, jeszcze bardziej wkurza Zayna.
   
-Czy nie potrafisz zrozumieć, że gdyby chciał nas wykorzystać już dawno by odszedł?! Myślisz, że po co z nami siedzi?! Chce pieniędzy?! Nie! Bo sam jest pieprzoną światową gwiazdą!
   
-Słuchaj, od początku byłem źle nastawiony, więc nie dziw się, że moje myślenie się nie zmieniło. Wiedziałeś, że tak będzie, więc nie każ mi teraz zgrywać świętoszka.
   
-Nie musisz 'zgrywać świętoszka'. Nie zachowuj się jak dziecko. Jeśli nie pasuje Ci jego towarzystwo po prostu się nie odzywaj i nie zgrywaj dupka którym jak każdy wie nie jesteś – odpowiada Zi tym razem spokojnie. Cieszę się, że się za mną wstawił, ale nie chce, żeby przeze mnie były jakiekolwiek kłótnie. Po cichu się wycofuje i wracam do swojego pokoju.
   
Wiedziałem, że Harry z jakiegoś powodu mnie nie lubi, ale nigdy nie pomyślałbym, że właśnie z takiego. Czuje się źle, bo nie chce budować jakiegoś muru między chłopakami. Humor momentalnie mi się psuje i już nie mam ochoty nigdzie jechać. A szczególnie nie mam ochoty znowu denerwować Harrego.
  
  
                                                                   ###
  
   
Wyjeżdżamy dopiero za dwie godziny. Wszedłem na dach hotelu, żeby trochę pomyśleć. Widoki są jak z bajki i na chwilę zapominam o sytuacji sprzed kilkunastu minut. Jakby dłużej się zastanowić, to trochę dziwaczne, że istnieją samoloty i samochody. Dla ludzi nie ma to większego znaczenia, ale dla mnie, dość spore. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że bez tych urządzeń nie daliby sobie rady. Każdy klnie na samochody zimą gdy nie chcą odpalić, ale tak naprawdę ratują nam tyłki w większości sytuacji. Gdy zdarzy się wypadek lotniczy ludzie przeklinają konstruktorów i pilotów, ale to na własną rękę ich rodziny narażają się na niebezpieczeństwo. Właściwie gdybym teraz skoczył, każdy miałby wyrzuty sumienia, ale to ja się narażam i to ja jestem za siebie odpowiedzialny. Dlaczego niektórzy ludzie tak bardzo ingerują, w życie pozostałych? Z drugiej strony, dlaczego niektórzy w ogóle w nie, nie ingerują? Dlaczego jedni się lubią, a drudzy nie? Myślę, że każdy jest wyjątkowy, ale drugie osoby jakby na siłę nie chcą dopuścić do siebie, że tak może być.
   
-Louiiii! Co tam robisz?! –matko to tylko Z. Moje serce o mało nie skoczyło. TOMLINSON TY ŻARTOWNISIU
    
-Myślę.
   
-Coś się stało? Nie wyglądasz za dobrze –podchodzi do mnie i powoli maca mnie po całej twarzy, jak dziecko.
    
-Co mają w głowach mordercy? No wiesz, zabijają innych, ale właściwie dlaczego?
   
-Zabijają bo są psychiczni, albo zabijają bo za bardzo kochają. Oni zabijają czynami, a normalni ludzie słowami. Gdybyś w tej chwili, zupełnie na poważnie powiedział mi, że tak naprawdę mnie nienawidzisz i że wszystko od początku było kłamstwem zabiłbyś mnie.
   
I w tej chwili dziękuje Bogu.

   
   

                                              ###
   
Rozdział pisany na szybko. Mało razy sprawdzałam, więc z góry przepraszam za wszelkie błędy. Rozdziały będę się starać dodawać w poniedziałki i piątki. 
Proszę o opinie w komentarzach :) 

Miłego dnia xx

Hold Back The RiverWhere stories live. Discover now