Rozdział 6 część 1 - Ostatni

Start from the beginning
                                    

- Wiesz babciu, może to dziwne, ale naprawdę lubię tego grabarza.

- Tak? Co ty powiesz, a dlaczego?

- Sama nie wiem, bo jest taki dziwaczny. Inny, ale miły.

- Co przez to rozumiesz?

- No inny wiesz! Od innych grabarzy.

Babcia uśmiechnęła się pod nosem, chyba po raz pierwszy od śmierci dziadka. Alice zaczęła się łamać.

- No wiesz, przecież grabarz z racji swojego zawodu powinien być osobą poważną. Wręcz nawet smutną, ale na pewno nie tak dziwaczną, a on jest taki, taki ...

Alice nie mogła znaleźć słów.

- No jaki kochanie?

- Zabawny i fajny – wyrwało się dziewczynce.

Babcia znów się uśmiechnęła.

- Myślisz, że to niestosowne, babciu co?

- A dlaczego kochanie? To raczej dobrze, że go lubisz. Trzeba lubić innych ludzi, a on jest naprawdę sympatyczny. Choć przyznam, trochę z niego dziwak na mój gust.

- Ale miły – upierała się Alice, wyraźnie ciesząc się, że i babcia podziela jej sympatię do tego jegomościa.

- Tak, miły, ale jesteśmy już prawie na miejscu, chodź.

Ponury budynek z dużymi drzwiami od frontu i małymi z boku stał tam od wielu lat, bo i cmentarz był jednym z najstarszych w tej dzielnicy. Ogromny szyld głosił, że tu urzęduje grabarz. Zapukały do małych, bocznych drzwi i weszły do środka.

- Witam moje miłe panie – lekko schrypnięty głos dobiegł je z ciemności. W środku było równie ponuro i strasznie, a niewielkie okna wpuszczały mało światła do tego dość dużego pomieszczenia. Urządzone było nader skromnie, ze stojącym z boku biurkiem tak starym, jak najstarszy z grobów na cmentarzu obok. Przy biurku stało krzesło równie stare i straszliwie skrzypiące. Na biurku paliła się świeca, co było dość dziwne w erze elektryfikacji. Pod przeciwległą ścianą stały poukładane rzędem, jedna przy drugiej różnorakie trumny. Na szczęście puste. Właściciel tego całego dobytku stał oparty o jedną z nich. Dziwny to był jegomość, trudno było na pierwszy rzut oka określić ile właściwie miał lat. Miał młodą twarz, ale całkiem siwe, sięgające za ramiona włosy. O wiele za długie jak na mężczyznę. Zresztą włosy jego nie były tak naprawdę normalnie siwe, tylko ich odcień był dziwny, popielato srebrny. Nie miał żadnych zmarszczek, a jego oczy skrywała długa grzywka. Zbyt długa by zobaczyć spojrzenie jej właściciela. Ubrany był jak na grabarza też całkiem niezwykle i staroświecko. Długi, czarny, sięgający ziemi płaszcz zapinany na dwa rzędy złotych guzików, przepasany szarą szarfą. Na głowie czarny kapelusz, a właściwie melonik. Nawet jego paznokcie, co raczej niespotykane u faceta, były długie, wypielęgnowane oraz, co mogło budzić pewną grozę u osób postronnych, pomalowane na czarno. Alice wcale to nie odstraszało, ani nie dziwiło. Nie zrażała jej niezwykła powierzchowność grabarza. Ponieważ, gdy się uśmiechał, a robił to często, nawet bardzo często, wszystkie dziwaczne cechy znikały. Uśmiech miał miły, ujmujący, wręcz piękny. Uśmiechał się prawie zawsze, ukazując rzędy białych jak śnieg, równie zadbanych co paznokcie zębów. Alice zawsze odwzajemniała ten uśmiech. Nie sposób było tego nie zrobić, był jak zaczarowany, zaraźliwy i niezwykle uroczy. Tak było i tym razem.

- Dzień dobry panu – wykrzyknęła, może zbyt entuzjastycznie dziewczyna.

- Witaj śliczna Alice, witam i panią Lilian French.

Wymawiał to nazwisko w bardzo dziwny sposób, miękko i łagodnie, a Alice zawsze się zastanawiała dlaczego. Przypuszczała, że grabarz po prostu lubił je obie i to było przyczyną tych uprzejmości. Ponieważ od śmierci dziadka odwiedzały go już kilkakrotnie, nawiązała się między nimi nić obustronnej sympatii. Wyszedł z cienia i podszedł do swego biurka.

OKULARY SHINIGAMIWhere stories live. Discover now