Rozdział 5

1.4K 111 8
                                    


staram się go nie zagłuszać
obchodzę się z nim dobrze


udaję że traktuję go na równi
że mi na nim zależy


czasami nawet
staram się z nim rozmawiać
– wiesz wczoraj odmówiłem
nie robiłem tego nigdy
teraz też nie będę

___________________


Płynny, zamaszysty podpis zwieńczył ostatnią stronę ciasno zapisanego listu. Juliusz osunął się w fotelu, przenosząc wzrok z wysychających kartek na sierpniowy deszcz, uderzający natarczywie o szybę w oknie kamienicy. Na szarych, masywnych chmurach odbijał się blask zachodzącego słońca.

Ileż jest rzeczy, o których chciałbym ci napisać, matko. Pomyślał. Jednak do części z nich nie jestem zobowiązany, a do pozostałych lepiej nie zabierać się w wymiarze listów.

Nie omieszkał wspomnieć o Towiańskim i jego ponadprzeciętnej, chwilami wręcz niepokojącej, intuicji oraz zaskakująco silnej mocy przekazu, którą zaangażował go do głównej roli w tym komiczno-tragicznym spektaklu u boku człowieka, od którego tak bardzo starał się uwolnić.

O Mickiewiczu nie wspomniał nic, bo cóż miałby napisać? "Kochana matko, pamiętasz może mojego odwiecznego antagonistę, który to oczernił mojego ojczyma, a twojego męża, w swoich Dziadach? To wspaniale, bo jutro będziemy tańczyć razem kujawiaka." Przetarł dłonią zmęczoną twarz. Nie o wszystkim był gotów pisać matce. Kiedyś jeszcze, lata temu, wykwitając jako świeży imigrant na ulicach Paryża, byłoby to dla niego nie do pomyślenia. Jednak zajście w Towarzystwie i późniejsze, opanowujące go powoli niepowodzenia zamykały jego wysłużone pióro na tak rozległą, listowną otwartość. Silił się na jowialność, lecz wychodziło to coraz bardziej sztucznie. "Tobie zawsze łatwo przychodziło rozszyfrowywanie ludzkich zamiarów" powiedział Nabielak podczas pamiętnego spotkania, które rozpoczęło korowód tych nieobliczalnych wydarzeń. Może i było w tym sporo prawdy, ale dlaczego zatem Juliusz nie potrafił odczytać intencji Mickiewicza?

Z trudem rozważał możliwość, jakoby Adam miał całkowicie zapomnieć o tamtym zajściu sprzed dekady, a chęć pojednania się podczas grudniowej uczty była z jego strony jak najbardziej szczera. Co by się stało, gdyby Juliusz wtedy pozwolił się odprowadzić do domu? Gdyby nie zwyciężyło w nim to dziecinne zażenowanie własną głupotą, którą zniszczył profesjonalną relację łączącą przełożonego z podwładnym? Oczywiście, że nie chodziło o same Dziady i Mickiewicz musiał zdawać sobie z tego doskonale sprawę. A jednak zachowywał się wówczas, jakby nie wiedział, o co młodszemu poecie tak naprawdę chodziło. Z obecnej sytuacji wynikało więc, że Adam mógł mieć do Juliusza większe pretensje o przystąpienie do Koła, aniżeli tamtą nad wyraz ekspresyjną demonstrację swych uczuć.

Uczuć? Jakich uczuć? Zapytał sam siebie. Nigdy nie charakteryzował się nadmierną wylewnością emocjonalną i utrzymywana przez tak długi okres powściągliwość dała się we znaki podczas tak trudnego dla niego momentu. Tak, to wszystko.

Słowacki odczuł przemożną potrzebę, aby zapalić, jednak cygaretka na kominku świeciła pustkami, gdyż jej właściciel nie wyszedł z mieszkania nawet na moment od czasu wizyty u Mickiewiczów. A jutro wieczorem musiał się u nich stawić ponownie.

Adam nie wydawał się nigdy przygnieciony przez pantofel żony. Wręcz przeciwnie, to on miał rządzić. Nie tylko w Kole, ale także w progach własnego domu. Więc dlaczego dał się tak łatwo przekonać? I to z tym specyficznym, przyprawiającym Juliusza o ciarki, spojrzeniem, które wyrażało... odrazę? Czy Mickiewicz mógł brzydzić się Słowackiego? To całkiem możliwe, żeby nie powiedzieć, że zrozumiałe.

SkazaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz