Ogień 3

479 37 7
                                    


3

Pustynia Valibish...


W obszernej, wysoko sklepionej komnacie panował ponury półmrok, chociaż paliły się w niej dziesiątki świec, ustawionych w świecznikach w małych niszach, wykutych w czarnym granicie tworzącym ściany. Cała komnata wyglądała, jakby wydrążono ją w ogromnym kawałku jednorodnej skały.

Nie było w niej okien. Pośrodku „wyrastał" wprost z podłogi wielki stół z takiego samego kamienia, jaki tworzył pomieszczenie.

Stół zarzucony był papierami, rulonami pergaminu i zwojami papirusu. Niektóre z nich wyglądały na bardzo stare i nosiły ślady intensywnego użytkowania. Inne wręcz przeciwnie, niemal pachniały świeżym klejem i inkaustem.

Jedną ze ścian zakrywała ogromna, haftowana mapa. Tuż obok stał drugi stół, mniejszy, z uchylnym blatem. Wykonano go z jakiegoś egzotycznego drewna. Także był czarny, inkrustowany złotymi płytkami. Leżała na nim ogromna księga w oprawie z barwionej na krwisty kolor skóry. Przed nią stał mężczyzna w długiej czarnej szacie, obszytej czerwonymi i złotymi taśmami u dołu i przy szyi.

Szata nie miała rękawów. Odsłonięte ramiona ozdabiały złote bransolety w kształcie węży. Węże te miały oczy z ciemnych granatów, w migotliwym świetle świec przywodzących na myśl kropelki krwi.

Mężczyzna czytał coś w księdze, wodząc po niej palcem, i notował na kartce żółtego, sztywnego papieru wielkim piórem ze skrzydła czarnego łabędzia. Przymknął oczy, podniósł twarz i mamrotał pod nosem jakieś słowa, jakby uczył się ich na pamięć.

Była to twarz człowieka już dojrzałego, nie młodzika. Pociągła, o regularnych, posągowych rysach, którą można by nazwać piękną, gdyby nie ponuro skierowane w dół kąciki ust i zastygły w rysach wyraz okrucieństwa. Włosy miał krótko ostrzyżone, lekko przyprószone szronem na skroniach. W żadnym razie nie sprawiał wrażenia niedołężnego, przygiętego wiekiem do ziemi seniora. Wysoki i krzepki, nagie ramiona były muskularne, a ruchy sprężyste. Ciemna, niemal czarna skóra lśniła od drogich olejków.

Do komnaty wsunął się zgięty w pół w pokornym ukłonie człowiek o szczurzej twarzy ozdobionej rzadką, kozią bródką. Małe, rozbiegane oczka bez przerwy omiatały ściany i leżące na wielkim stole przedmioty.

Ubrany był podobnie, jak mężczyzna czytający księgę, lecz szata niewolnika nie miała żadnych ozdób. Nie nosił też biżuterii, a włosy na jego głowie ogolono do samej skóry.

– Najdostojniejszy... – wyszeptał bojaźliwie.

– Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać – syknął złowrogo Czarny Kapłan, nie odrywając wzroku od księgi.

– Panie... – wymamrotał sługa, a rozbiegane oczka omal nie wylazły mu z orbit ze strachu. – Myślę, że to ważne.

– Dla twojej skóry lepiej, żeby rzeczywiście było ważne... Mów! – warknął pan.

– Przebudził się Żywioł.

Torca przerwał pisanie, odwrócił się i błysnął białkami oczu, wbijając w raba przenikliwe spojrzenie. Ten, smagnięty surowym wzrokiem, przygarbił się jeszcze bardziej.

– Mów! – ponaglił czarnoksiężnik, a jego głos zadrżał, zdradzając niecierpliwość.

– To Ogień, o najmędrszy pośród mędrców. Jest blisko, bardzo blisko, kamienie w amuletach są gorące. Nietrudno będzie odszukać. Sądzę, że nie dalej, jak dzień marszu.

Ogień (Dzieci Żywiołów II) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz