Rozdział 2 - Co robisz przy moim wodospadzie?

1.2K 146 26
                                    

        Czkawka leciał długo — ile dokładnie — nie wiedział. Zobaczył w końcu ląd odmienny od tych, do których był przyzwyczajony — porośnięty gęsto lasami, z pięknymi górami i dolinami. Zachwycał zielenią i urodą. Ale chłopak nie zwróciłby na niego uwagi, mimo, że był to prawdopodobnie inny kraj, gdyby nie jeden szczegół. Mianowicie — jaskinia, schowana w zacienionym zboczu jednej z gór. Skierował smoka do jej wlotu. Dobre miejsce na żałobę, pomyślał.
Szczerbatek z ulgą wylądował, bo był zmęczony i ledwie trzymał się na nogach.

— Przepraszam — mruknął Czkawka. — Możesz lecieć upolować jakąś rybę.
Smok podszedł do właściciela i mruknął.

— Nie, Szczerbek. Nie wracamy tam. Niech mnie szukają. Przy odrobinie szczęścia uznają mnie za martwego.

Szczerbatek warknął lekko.

— Ostatni raz mówię: nie! Nie wrócę tam bez niej — Czkawka spojrzał na smoka z bólem. — Chcesz odlecieć, to sobie leć! Zostaw mnie, jak wszyscy!

Szczerbek popatrzył na chłopca z urazą. Odszedł na daleki koniec jaskini i zwinął się w kłębek.
Czkawka usiadł i oplótł kolana ramionami. Wlepił wzrok w bezkresną puszczę, która rozciągała się pod nim.

Tak mijały dni. Chłopak siedział prawie nieruchomo, od czasu do czasu jedząc niechętnie rybę, którą przynosił mu smok. Szczerbatek wydawał się rozumieć stan, w którym znajduje się jego pan. Tymczasem Czkawka myślał tylko o jednym — o jasnym warkoczu, oczach o kolorze nieba i wyzywającym uśmiechu. Astrid. Nic więcej. Dałby wszystko, by tylko wróciła i nawet Szczerbek nie potrafił poprawić mu humoru.

♦♦♦

         Od śmierci Astrid minęły dwa miesiące. Po raz pierwszy od tego wydarzenia, chłopak zdecydował się wyjść z jaskini. Rozejrzał się. Stał na dosyć szerokiej półce skalnej, z której wychodziła wąska ścieżka wiodąca wzdłuż zbocza góry. Ruszył nią, sam nie wiedząc dlaczego. Po prostu szedł, zostawiając w tyle jaskinię. W końcu dróżka się skończyła, tuż przed krystalicznym wodospadem. Czkawka spojrzał w górę. Mniej więcej w połowie wodospadu wyłaniał się odstęp skalny, na którym można by usiąść. Ale miejsce to było ze piętnaście metrów w górę od miejsca, w którym obecnie znajdował się chłopak. Czkawka postanowił wspiąć się tam po niemal pionowej skalnej ścianie. Sprawnie odnajdował oparcie dla nóg i rąk, aż w końcu dopiął swego. Był na szczycie. Usiadł na samym brzegu półki. Woda szumiała w tle. W dole rozciągały się zalesione pagórki poprzecinane rzekami. Urocze miejsce, pomyślał chłopak. Szkoda, że nie ma tu Astrid. Zapatrzył się w horyzont.

— Co robisz przy moim wodospadzie? — usłyszał chłopak za plecami. Odwrócił się. Za nim stała dziewczyna, chyba łowczyni. W ręku trzymała łuk, a ubrana była w turkusową suknię dostosowaną do łucznictwa — na ramionach i łokciach materiał był luźniejszy i kremowy. W talii miała przewiązany pas z kołczanem pełnym strzał. Dziewczyna była wysoka, w wieku Czkawki. Oczy miała szaroniebieskie, a włosy ogniście rude, długie i kręcone, potargane od wiatru.

— To twój wodospad? — spytał beznamiętnym tonem podnosząc na dziewczynę przekrwione oczy.

— Rany, wyglądasz jak siedem nieszczęść — stwierdziła nieznajoma siadając obok niego. — Wiesz co? Nawet jeśli kogoś straciłeś, to proszę, nie rzucaj się stąd, bo zepsujesz atmosferę tego miejsca.

Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem. Przygotowany był raczej na współczucie lub litość. Cieszył się, że nie wypytywała, co się dokładnie stało.

— Jak masz na imię? — spytała rudowłosa.

— Czkawka — mruknął. Dziewczyna parsknęła śmiechem. Ale nie był to śmiech pełen kpiny czy pogardy. Był szczery. A szczerość to coś, czego ostatnio chłopcu brakowało.

— Matka była kreatywna — stwierdziła krztusząc się.

— No może...

— Ja mam na imię Merida — przedstawiła się. — Nudne imię, w porównaniu z twoim. A z daleka jesteś?

— Tak — odpowiedział Czkawka lakonicznie.

— Serio? — oczy Meridy rozbłysły. — I... Jak jest w twoim kraju? Wiesz, nigdy nie byłam za granicami tego królestwa.

— Nigdy? — teraz Czkawka się zdziwił. — Nigdy nie byłaś poza swoim krajem?

— No, tak wyszło. Tu jest pięknie i w ogóle, ale nie miałam okazji.

— U mnie — zaczął Czkawka. — Też są góry. I jest raczej zimniej. A lasy są przeważnie iglaste.

— Super! A macie tam jakieś ciekawe stworzenia?

— Zdziwiłabyś się — uśmiechnął się chłopiec. A nie robił tego od bardzo, bardzo dawna. Brakowało mu rozmowy, ludzi. A rudowłosa emanowała wręcz radością i empatią.

— Nie wiesz, co ja widziałam. Nie tak łatwo mnie zdziwić — odpowiedziała Merida wesołym tonem. Ucieszyła się, że ten ponury z początku chłopak trochę się rozchmurzył. — A gdzie na razie mieszkasz?

— W jaskini — powiedział Czkawka.

— Serio? — Merida uniosła brwi ze zdumieniem i powiedziała ni stąd ni zowąd — A umiesz jeździć konno?

— Konno?

— No, na takim stworzeniu — cztery nogi, głowa, brzuch, kopyta.

Czkawka zastanowił się. Wiedział oczywiście, co to są konie, ale nigdy na nich nie jeździł. Przecież to nie może być trudniejsze niż latanie na smoku, pomyślał.

— Twoje milczenie uznaję za zgodę — zawołała dziewczyna i pociągnęła go za rękę. Zaczęła schodzić z półki skalnej. Czkawka zawahał się na sekundę i ruszył za nią. Co innego ma do roboty? Poza tym polubił tego zadziornego rudzielca. Merida schodziła z przeciwnej strony, z której wchodził chłopak. Była równie sprawna co on, a sądząc po gładkiej, wytartej powierzchni niektórych kamieni, często przebywała przy tym wodospadzie. Gdy znaleźli się na dole dziewczyna podeszła do wielkiego czarnego rumaka.

— Nazywa się Angus — powiedziała głaszcząc zwierzę po pysku. — A ty masz swojego konia?

— Eem... Można tak powiedzieć...

— Ale pewnie przypłynąłeś statkiem, co?

— Tiaa... — mruknął Czkawka.

— To wskakuj!

— Zaraz, że co? — zdołał wykrztusić chłopak, ale Merida siedziała już na koniu i chwyciła go pod pachami, po czym posadziła przed sobą. Skąd ona ma taką siłę?

— Dajesz, Angus! — zawołała i ścisnęła konia łydkami. Pogalopowali w las.

— Zdajesz sobie sprawę, że porywasz syna przywódcy wikingów?

— Teraz już tak! — krzyknęła wesoło dziewczyna zza jego pleców.

— Nie wyrażam na to zgody!

— Gdybyś wyrażał, to nie byłoby porwanie!

— Dobra — westchnął zrezygnowany Czkawka. — Zatem dokąd mnie porywasz, o łowczyni?

— Zobaczysz.

Po długiej jeździe dotarli do małej chatki. Był to mały domek wbudowany w niewielki pagórek porośnięty trawą.

— Jeśli chcesz, możesz tu zamieszkać. Co prawda mieszkała tu pewna... Ciekawa kobieta, ale się wyprowadziła — powiedziała Merida. — Ale jeśli nie chcesz, to wodospad jest tam — wskazała ręką kierunek. — Idziesz cały czas prosto i powinieneś dojść. Do zobaczenia!

Rudowłosa mrugnęła do niego i odjechała na czarnym rumaku. Czkawka patrzył za nią. Nagle usłyszał chrząknięcie za swoimi plecami.

— Cześć Szczerbek — powiedział odwracając się. — Jak mnie znalazłeś?

Smok nie odpowiedział, tylko ruchem głowy wskazał na znikającą w oddali rudą czuprynę dziewczyny.

— Kto to? Można powiedzieć, że nowa znajoma — powiedział Czkawka. Merida bardzo mu pomogła, nawet jeśli zrobiła to nieświadomie. Węzeł w sercu, który powstał po śmierci Astrid nie odpuścił, ale nieco zelżał.

Mericcup - Iskra NadzieiWhere stories live. Discover now