Był to wolnostojący budyek, cały pomalowany w graffitti, z którego przez otwarte drzwi dobiegała mocna rockowa muzyka, a na dachowym tarasie biegał masywny rottweiler, obszczekujący każdego, kto zbliżył się do wejścia. Weszli do środka. Przy samych drzwiach stał wysoki, okrągły stolik, przy którym siedział chudy chłopak ze zmierzwioną czupryną. Sprzedawał bilety, jednak ku zdziwieniu Joanny, nie chciał pieniędzy ani od Jacka, ani od niej.

- Hej, stary! – Jack i poczochraniec uścisnęli sobie dłonie – To jest Jo, jest ze mną. Jo, to jest Alex – przedstawił ich sobie.

- Wchodźcie i bawcie się dobrze – Alex uśmiechnął się miło i skierował ich do środka przyjaznym gestem.

Miejsce to wyglądało jak typowa rockowa speluna. Ciemne wnętrze z solidnymi, drewnianymi stołami i starymi krzesłami porozstawianymi pod ścianami, ozdobionymi kolorowymi, ręcznymi malowidłami. Na ścianach różnorakie plakaty, zdjęcia oraz irlandzkie emblematy. Pełno było młodych i starych ludzi w skórzanych kurtkach, ciemnych ubraniach i ciężkich butach. „Jezu... To jest jakaś smocza jama!" – skwitowała lokal w myślach Joanna – „Co ja tu robię w mojej zwiewnej sukieneczce wsród tych wszystkich rocko-punko-emo-bóg-wie-co ludzi..." Nie miała jednak czasu dłużej zastanawiać się nad tym czy na pewno znalazła się we właściwym dla siebie miejscu, gdyż Jack pociągnął ją za sobą do baru.

- Dwa Guinnessy! – krzyknął do barmana o bursztynowych, kędzierzawych włosach, który uwijał się jak mrówka wraz z dwiema innymi barmankami, gdyż bar był wręcz oblężony przez ludzi w różnym wieku i o bardzo zróżnicowanym wyglądzie.

- Hej Jack! – bursztynowowłosy barman przywitał się z Jackiem uściskiem dłoni.

- Hej, Tom! – odkrzyknął Jack – To jest Jo! – wskazał na swą towrzyszkę.

- Hej, Jo! – usmiechnął się Tom szarmancko, po czym uciekł na koniec baru do nalewaka, by napełnić kufle Guinnessem.

Joanna rozejrzała się wokół po raz koleny. Nigdy wcześniej nie była w takim miejscu. Nie miała nic przeciwko rockowej muzyce, niemniej jednak zdecydowanie częściej odwiedzała lokale z muzyką klubową. Była jednak z Jackiem, więc nie czuła się źle ani nawet nieswojo. Jego towarzystwo wpływało na nią niesamowicie kojąco, do tego stopnia, że nawet nie zdenerwowała się, że zamówił za nią drinka. „Cholera, ale przecież ja nigdy nie piłam Guinnessa!" – pomyślała nagle z niepokojem – „A co jak to jakieś paskudztwo, obrzydlistwo, którego nie da się pić?". Niepokój jednak minął szybko wraz z pierwszym, małym i nieśmiałym łykiem brązowgo napoju. „Uff! To jest smak..." – nawet nie spostrzegła, że powiedziała to na głos.

- Nie piłaś nigdy Guinnessa? – Jack zdumiał się, roześmiał, ale nie drwił z niej – Przepraszam, nie powinenem był zamawiać za ciebie. – Tym razem zdumiał się jeszcze bardziej swymi własnymi słowami. Zawsze zamawiał drinki dla dziewczyn, które gdzieś ze sobą przyprowadzał i nie przejmował się nigdy jak zostanie to przez nie odebrane.

- W porządku, naprawdę mi smakuje – uśmiechnęła się Joanna i upiła kolejny łyk.

Zespół rockowy, który akurat grał na scenie spodobał się Joannie. Nawet nie wiedziała, że tak dobrze można się bawić przy ciężkiej muzyce. Ledwo spostrzegła, jak była już po dwóch piwach i skakała tuż pod samą sceną, wymachując głową we wszystkie strony. Nagle zauważyła jeszcze bardziej wariacko tańczącą przy samym barze Ginę, którą wyściskała jak starą przyjaciółkę i od tegoż momentu nie można było ich obu ściągnąć z parkietu. Jack tylko donosił kolejne Guinnessy i stał oparty o filar, obserwując seksownie poruszające się w rytm muzyki dziewczyny. Było mu dobrze w roli obserwatora, nieco już zamroczonego alkoholem. W przerwie między grającymi zespołami, udał się do ogródka na tyłach pubu, aby zapalić papierosa. Spotkał tam kilka znajomych osób, które podobnie jak on, odwiedzały to miejsce regularnie.

Gra warta świeczkiWhere stories live. Discover now