Dwudziesty piąty

Start from the beginning
                                    

— Myślisz, że ona tam czeka? — zadał pytanie, wypuszczając dym nosem.

Kora zachowywała się jakby jego głos wciąż  wybudzał ją z zamyślenia, to powoli zaczynało go denerwować. Mogłaby skupić się na nim chociaż na chwilę.

— Mam nadzieję, że tak — mruknęła, po czym wstała.

Zdziwiony Nataniel obserwował jak staję i robi trąbkę z dłoni, zaraz przy ustach, a następnie wydziera się jak opętana krzycząc coś co brzmiało jak "tam". Przez głowę przeleciało mu, że zupełnie oszalała. Gdy w końcu skończyła, patrzył na nią jak na kosmitkę.

— I co teraz? — zapytał ostrożnie.

Persefona potargała długie, brązowe włosy i nieudolnie próbowała sprawić, żeby pozostały na jej plecach i przestały dotykać twarzy.

— Teraz czekamy, zawołałam kogoś kto lubi pożerać kainitów na śniadanie — oznajmiła spokojnie.

Miała nadzieję, że wierny Tantos i tym razem będzie  jej lojalny i usłucha jej wezwania. Z tymi istotami Hadesu nigdy nic nie było wiadomo. Teraz jeszcze okazało się, że Hades straszy pod jej nieobecność dzieci. Nataniel nie miał nawet skończonych szesnastu lat, nie mogła uwierzyć, że znów wziął go za zagrożenie. Jak na potężnego i aroganckiego boga umarłych bywał cholernie niepewny siebie.

— I ty sądzisz, że cię usłyszy, bo krzyczałaś? Korcia to niemożliwe.

Dziewczyna wypuściła wstrzymywany oddech ze złością.

— Właśnie uciekliśmy przed wampirem, skończ z tą gadką o niemożliwym, czas najwyższy, żebyś się kapnął, że możliwe jest wiele więcej niż myślałeś — warknęła.

Nataniel cały się w sobie skurczył.

— Byłoby lepiej gdybyś w końcu zaczęła coś tłumaczyć, zamiast się na mnie drzeć — odburknął z wyrzutem.

Persefona wzięła głęboki uspokajający oddech, tak bliska obecność rzeki robiła złe rzeczy z jej głową, ale naprawdę nie chciała się do tego przyznać przez Natanielem. Szum wody wprowadzał ją w przerażający trans. Mogła poczuć na języku błotnistą wodę, zimne maski wodorostów obłapiające jej kostki, ciągnące w dół i zimno to przeraźliwe, mrożące szpik zimno, które wdzierało się wszędzie.

— Po prostu chcę się stąd wydostać Natan, wszystko ci opowiem, ale nie tutaj.

Nagle szelest w zaroślach zrobił się głośniejszy, a spokój został zakłócony głośnym, oburzonym krzykiem kaczek. Blondyn rzucił się do przodu, stając przed wciąż siedzącą Korą w geście obrony. Z uśmiechem pokręciła głową. To z czym walczyła nie zlękłoby się chłopca, nie stanowił dla niej żadnej gwarancji bezpieczeństwa, ale sam fakt, że widział się w roli jej obrońcy odrobinę ją wzruszał. Urok Nataniela naprawdę masowo zmiękczał serca. Wyjął z kieszeni telefon i odpalił latarkę, posyłając snop światła w nieznane. Bicie serca później, zaklął szpetnie, cofając się o krok i niemal wypuszczając urządzenie z dłoni.

Była to oczywiście reakcja na pierwszy kontakt z posłańcem śmierci, Tantosem. Jak zwykle był blady i niby wysoki, choć szpetnie zgarbiony. Kościste jego palce, trochę nieśmiało miętosiły brudny materiał dresów. Zwiesił głowę, a płowe włosy wypadły zza uszu na chudą i zmęczoną twarz.

Kora ruszyła ku niemu bez lęku. Objęła go szybko nie bacząc na fakt, że nie lubił być dotykany.

— Jak dobrze, że jesteś Tan.

Te słowa, choć tak zwykłe wstrząsnęły wychudzonym ciałem, budząc dawno nie obecne torsje. Nikt, nikt nigdy nie powitał go takimi słowami. Był to zupełnie inny wymiar, przestrzeń i świat dla Tantosa, tak być chcianym, wyczekanym. Łzy zabłysły w jego wodnistych oczach, spływając już po chwili jakby zburzono tamę.

— Wyglądasz jak zwykle beznadziejnie, co ty wyprawiasz kiedy cię nie ma? Bijesz się z gównem? Chodź, przestraszyłeś Nataniela.

Chłopiec wciąż trzymał dystans przed odpychającą istotą.

— Wcale się nie przestraszyłem — mruknął odruchowo i powoli jakby z wahaniem wyciągnął dłoń w stronę przybysza.

Tantos nie wiedział, że ma ją uścisnąć. Wciąż poruszony słowami swej pani przyglądał się młodzieńcowi. Jego pan by tego nie pochwalił, ta myśl była mu cierniem w boku.

— Mamy mały problem z kainitami.

***

Z pomocą Tana udało im się wydostać z wysepki, Kora nawet namówiła Nataniela by ją przez nią przeniósł. Nie spotkali nawet śladu Mai, który potwierdziłby jej istnienie. Ruszyli do domu, wykończeni i napełnieni emocjami, które przedtem dla nich nie istniały. Zamyśleni, trochę nawet zatracani we własnych, wewnętrznych potyczkach nie mieli żadnej ochoty na rozmowę. Szli w stronę domu Persefony, rozglądając się na boki, niby zamyśleni, ale jednak czujni. Szczególnie Nataniel nerwowo zerkał za siebie, przerażony tym co może ukrywać się w mroku. Wspomnienie bladych ust ukochanej przyprawiało go teraz o jęk obrzydzenia. Czuł jakby zrobił to z trupem.

Gdy w końcu zamknęły się za nimi drzwi domu, wszyscy wypuścili westchnienie, utracone poczucie bezpieczeństwa na powrót zagościło w ich sercach. Dom wydał im się przytulną przystanią. Nawet Tan z ulgą przyjął witające go ciepło. Tak dawno go nie czuł.

Kora ruszyła do kuchni, ciężko szurając nogami. Na lodówce wisiała pośpiesznie napisana kartka i gdyby nie obezwładniające zmęczenie, to może nawet wywołałaby uśmiech na twarzy dziewczyny. Ewa wyszła do Eryka, zapowiadało się jakby miało jej nie być na noc. Był to bez wątpienia pozytywny aspekt działań Kory, która wciąż nie lubiła Eryka, nie był jednak przecież jej do lubienia.

Zrobiła herbatę Natanowi i Tanowi i nie zdejmując nawet butów rzuciła się na kanapę. Ostatnie czego pragnęła to zabawianie gości. Pod jej powiekami wciąż płynął wartki nurt rzeki, w którą kiedyś wpadła.

Tymczasem Hades pełen gniewu i bezradności miotał się po najwyższym piętrze swego pałacu, stanowiącym jego prywatne komnaty. Nic nie było wstanie ukoić jego gwałtownego serca.  Nic nie miało znaczenia, kiedy nie było jej przy nim, więc dlaczego tak uporczywie uciekała? 


A/N Rekord debilnych literówek został pobity w tym rozdziale, jak znajdziecie coś jeszcze to piszcie. Bardzo się męczyłam z tym rozdziałem, a nawet z napisaniem czegokolwiek. 

Mój HadesWhere stories live. Discover now