Codzienność

4.4K 322 124
                                    


Smutne oczy błądzące po ciele odbijającym się w lustrze. Mocno odznaczające się obojczyki. Wklęsły brzuch. Żebra, które z łatwością można było policzyć. Biodra niemal przekuwające skórę. Zarzuciłem na to koszulkę z krótkim rękawem.

Kości nadgarstka okryte cienką warstewką skóry, która wyglądała, jakby zaraz miała pęknąć. Ramiona jak cała reszta ciała były blade. Niezdolność do opalania nie przeszkadzała, dopóki nie zaczynali się z tego śmiać. Przykryłem to ciemną bluzą.

Uda, które były niemal tak samo chude jak łydki. Wystające kolana wyglądające jak dwie kulki. Naciągnąłem na nogi czarne spodnie.

Skierowałem teraz siwe ślepia na odbicie twarzy. Podkrążone oczy człowieka, który nieraz nie może zasnąć w nocy. Zapadnięte policzki zdradzające nieprawidłową wagę, lecz nikt nie zwracał na to uwagi. Popękane wargi od niedoboru witamin. Czarne włosy tracące połysk.

Przemyłem twarz, po czym wytarłem ją ręcznikiem. Wzdychając ciężko, powędrowałem po skarpetki, które zapomniałem wziąć z pokoju. Znajdując się w mojej małej sypialni, usiadłem na łóżko. Spojrzałem na swoje stopy. Były smukłe, a ich kostki takie okrągłe i wystające.

Skierowałem wzrok na zegarek, który wskazywał siódmą trzydzieści. Westchnąłem ponownie, idąc w stronę wyjścia. Wziąłem pod drogą plecak.

Nie chciałem tam iść. Będzie jak zawsze. Ale jak zwykle musiałem.

Rodzice musieli się wyprowadzić do chorych dziadków. Nie chciałem tam jechać. Nikogo nie znałem. Zdecydowanie wolałem znajomy ból niż cudzą niepewność. Dziadkowie nie mogli przeprowadzić się tutaj, bo było za mało miejsca, a rodzice postanowili, że skoro mam już siedemnaście lat, mogę mieszkać sam.

Takie rozsądne z ich strony. Nawet jeśli nie wiedzieli, że ich syn ma problemy, nie powinni zostawiać go samego na taki okres czasu. Lecz ciągłe nagadywania innych wygrywały. "On ma tu znajomych, może dziewczynę. Szkołę, do której chodzi już jakiś czas. Po co ma zaczynać od nowa?".

Wyszedłem więc z mojej bezpiecznej przystani, uprzednio zakładając białe buty za kostkę. Skierowałem kroki drogą płaczu do przystanku bólu, żeby wsiąść do autobusu cierpienia. A gdy z niego wysiądę, udam się na miejsce wyroku i kary.

Droga minęła dość szybko, bo był to tylko pięciominutowy spacer. Choć i tak trochę się nim zmęczyłem. Patrzyłem z lękiem na przystanek. Siedział tam czarnowłosy chłopak w moim wieku i jakaś kobieta. Póki pani tam siedziała, byłem bezpieczny. Usiadłem po jej lewej stronie, chłopak zajmował miejsce po prawej. Lecz po chwili przyjechał autobus, a kobieta po prostu  wstała i skierowała się do niego. Rzuciłem szybkie spojrzenie czarnowłosemu. Rozpoznałem go, był jednym z kumpli mojego największego dręczyciela. Odwróciłem  wzrok, gdy on na mnie spojrzał. Wyjął słuchawki z uszy, przesuwając się do mnie.

- Co się gapisz, młody - wysyczał mi mi do ucha, a wcześniej zarzucił mi rękę przez ramię. Gdyby ktoś przechodził, stwierdziłby, że dwóch kumpli czeka na autobus.

- N-nie ga-gapię się - wyjąkałem. Robiłem to tylko w sytuacjach stresowych.

Czyli ostatnio prawie zawsze.

Podobne sytuacje zdarzały się zbyt często, więc mogłem się z łatwością domyślić, co padnie zaraz z ust chłopaka. 

- Nawet normalnie mówić nie potrafisz - znów powiedziane cicho, by nikt nie usłyszał.

Dlaczego on w ogóle tu jest? Zawsze jeździł ze starszym bratem. Co się zmieniło? Czy zawsze muszę mieć tak wielkiego pecha? Wiem, że nie zasługuję na to, aby fortuna się do mnie uśmiechnęła, ale chyba nie zawsze muszę obrywać najgorzej ze wszystkich

Opowiedz miOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz