Zobaczyć miłość...

358 41 57
                                    

Zarzuciła nogi na wolne siedzenie, które było naprzeciwko, oparła się i spoglądała za okno. Od czasu do czasu robiła z gumy różowe balony. Pragnęła pobić swój rekord. Kiedyś udało jej się stworzyć tak wielki balon, że jak pękł, gumę miała nawet we włosach.

Wsłuchiwała się w rytmiczne uderzenia, które powodowały koła pociągu w zetknięciu z torami. Wagon, którym podróżowała był bardzo stary i zniszczony. W tej części kraju to nic dziwnego. Nie narzekała na warunki. Wiele razy podróżowała w gorszych. Jako półbogini, była do takich rzeczy przyzwyczajona.

Spojrzała w górę. W rogu wagonu ujrzała czającego się w sieci pająka. Wyszczerzyła się rozbawiona. Pomyślała, że gdyby była dzieckiem Ateny, to na pewno by teraz wariowała. Ale ona nie bała się niczego.

Zaczęła się wiercić. Nie lubiła długo siedzieć w tym samym miejscu. Włożyła w uszy słuchawki i odpaliła głośno piosenkę z mocnym brzmieniem. Poruszała rytmicznie głową i uderzała dłońmi o uda, okno i siedzenie. Miała ochotę potrenować. Oczyma wyobraźni widziała, jak nabija potwora na swoją nowiutką włócznię. Rozpierała ją energia. ADHD przypomniało jej o swoim istnieniu. Wierciła się zniecierpliwiona. Miała przed sobą jeszcze dwie godziny jazdy. Nie wiedziała, jak ma wytrzymać tyle czasu. Zaczęła się łudzić, że jakaś maszkara zaatakuje pociąg.

Westchnęła ciężko.

Cieszyła się, że dostała samodzielną misję. Wreszcie coś się działo. Po wojnie było tak bardzo spokojnie... Powinna się cieszyć. I cieszyła się, bo mimo wrodzonego zapału do walki, wolała bezpieczne życie. Żałowała jednak, że nikt z nią nie pojechał. Zawsze byłoby weselej i czas szybciej by leciał. No i najważniejsze — miałaby kogoś, kogo mogłaby bić. To największy plus posiadania towarzysza na wyprawie. Przynajmniej dla córki Aresa.

Clarisse poprawiła swoje ciemne włosy. Zaplotła je w praktycznego warkocza, który nigdy jej nie przeszkadzał, gdy walczyła.

Ponownie się rozejrzała. Obskurne ściany pociągu swoim kolorem przypominały jej wymiociny. A kto jak kto, ale ona to się wymiocin naoglądała.

Oprócz niej w wagonie były tylko dwie osoby. Chłopak i dziewczyna. Siedzieli z drugiej strony, pod oknem. Raczej nie byli rodzeństwem. Bardziej wyglądali na parę, bo chłopak często łapał dziewczynę za rękę. Chociaż Clarisse na sto procent nie mogła być pewna. Nie znała się na tym. Przyjęła jednak, że są razem.

Dziewczyna była szatynką. Długie, proste włosy opadały jej na twarz, którą córka Aresa widziała jedynie z profilu. Ubrana była w sweter, a nogi miała przykryte kocem. Clarisse nie wiedziała po co.

„W taki upał?"

Postanowiła się w to jednak nie zagłębiać. Już od dawna wiedziała, że nie należy próbować zrozumieć dziewczyn. A zwłaszcza tych od Afrodyty.

Clarisse wzdrygnęła się na myśl o różowych klonach.

Spojrzała na chłopaka. On również niczym się nie wyróżniał. Na pewno nie byli półbogami. Wiedziałaby, gdyby byli. A oni zauważyliby jej broń, która ostentacyjnie leżała obok.

Młodzieniec miał na sobie prosty t-shirt i jeansy, a jego lekko przydługie włosy miały piaskowy kolor.

Chłopak ciągle coś mówił, ale Clarisse nie była w stanie usłyszeć co, bo głośna muzyka zwyczajnie jej na to nie pozwalała. Córka Aresa obserwowała, jak nastolatek uśmiecha się, dotyka dziewczynę po głowie, włosach, twarzy i dłoniach. Szatynka nie reagowała w żaden sposób. Patrzyła na chłopaka, ale nie wykonywała najmniejszego ruchu. Kiedy łapał ją za rękę, ona patrzyła niewzruszona. Jak lalka.

Zobaczyć miłość... |PJ|Where stories live. Discover now