Prolog

292 26 10
                                    

* Eve

- Jeszcze tylko godzinkę, Eve. Obiecuję - powiedział Ian.
W tle słyszałam jakieś dziwne odgłosy.
- Gdzie jesteś?
- Jeszcze na uczelni - odpowiedział z ciężkim westchnięciem.
Usiadłam na parapecie, przekładając telefon do drugiej ręki. Spojrzałam przez zasłonę na pomarańczowo -czerwone niebo oraz gasnące, wiosenne słońce.
- Okej - odparłam ze ściśniętym gardłem, próbując nie dać po sobie poznać jak strasznie jestem smutna i rozczarowana.
- Nie czekaj z kolacją.
- Nie będę - Ian nie usłyszał tego, bo zdążył się rozłączyć.
Włożyłam zapiekankę do lodówki i zjadłam swoją porcję, popijając czerwone wino - było gorzkie i okropnie smakowało, więc szybko z niego zrezygnowałam.

Po dwóch godzinach Iana wciąż nie było. Dzwoniłam do niego chyba ze trzydzieści razy, ale odzywała się tylko automatyczna sekretarka.
Postanowiłam poczekać, aż wróci i opieprzyć go za kolejne 24 godziny spędzone w laboratorium. Rozumiałam, że kocha chemię, ale poświęcał jej więcej czasu niż mi. Pomimo, że był świetnie zorganizowany, to zawsze się spóźniał.
„Pieniędzy i czasu nie rozciągniesz" - Mawiał.
Szkoda, że życia również...

Zasnęłam na siedząco w fotelu naprzeciwko drzwi. Obudził mnie telefon.
– Ian, gdzie ty, do cholery, jesteś?! – Spytałam zirytowana i zmartwiona.
– Eve Leighton? - Odpowiedział mi uprzejmy, kobiecy głos.
Wzięłam płytki wdech i poczułam jak moje serce staje.
– Ta...Tak – odparłam niepewnie.
– Mówi Alicia Traverson. Czy jest pani bliską osobą Iana Juilliardsona?
Już wtedy wiedziałam, że coś się stało. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa, więc funkcjonariuszka kontynuowała:
– Proszę pani, on miał wypadek. Przykro mi, ale... nie żyje.

Świat zawirował wokół mnie. Poczułam potworny ból w klatce piersiowej, a potem wybuchłam płaczem, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam.
Miałam ochotę wyrwać sobie serce. W tamtej chwili zrobiłabym wszystko, żeby tylko nie czuć...

Budzę się zlana potem i dygocząca z zimna. Wciąż słyszę: „Przykro mi, ale... nie żyje". Mam wyryte te słowa w pamięci, we wspomnieniach, w każdym calu mojej egzystencji.
– Eve, wstałaś już? – Pyta mama, delikatnie pukając do drzwi sypialni.
Wiem, że muszę wstać z łóżka i przykleić uśmiech do twarzy. Przecież nie ja jedna cierpię, prawda? Każdego dnia ktoś umiera, każdego dnia ktoś kogoś traci. Ian odszedł dokładnie 250 dni temu.
"Pora się z tym pogodzić, Eve, dokładnie tak samo jak ze śmiercią Cassie" - mówię to do siebie codziennie odkąd odebrałam telefon i dowiedziałam się, że mój narzeczony nie żyje.

– Za chwilę zejdę na śniadanie – odpowiadam cicho.
Mama odchodzi od drzwi. Wiem, że się o mnie boi. Po śmieci Cassie załamała się – to tragiczne,gdy patrzy się na śmierć własnego dziecka... Jednak kiedy spadła na nas kolejna tragedia, zrobiła wszystko, aby mi pomóc.

Jem śniadanie, mama w tym czasie dzierga coś na drutach, a tata jak zwykle siedzi w garażu i majstruje coś przy swoim starym Volvo.
Wychodzę do pracy godzinę wcześniej – często tak robię, aby móc odwiedzić Cassie i Iana na cmentarzu.

– O której wrócisz? – Pyta mama, kiedy już zakładam kurtkę.

W tej chwili jeszcze nie wiem, co się wydarzy tego wieczoru.
Jeszcze nie wiem, że już nigdy nie wrócę.

Na razie to tylko początek, ale akcja zacznie się powoli rozkręcać, dajcie znać, co myślicie :)



Can I stay?Where stories live. Discover now